- Kategorie:
- 0-50.64
- 100 i więcej.23
- 50-100.59
- Beskid Mały.2
- Beskid Śląski.19
- Beskid Żywiecki.0
- Miejska dżungla.11
- Off Road.61
- samotnie.37
- z Asią.14
Wpisy archiwalne w kategorii
50-100
Dystans całkowity: | 4292.22 km (w terenie 744.50 km; 17.35%) |
Czas w ruchu: | 241:38 |
Średnia prędkość: | 17.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.57 km/h |
Suma podjazdów: | 25886 m |
Maks. tętno maksymalne: | 182 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 143 (74 %) |
Suma kalorii: | 87309 kcal |
Liczba aktywności: | 59 |
Średnio na aktywność: | 72.75 km i 4h 05m |
Więcej statystyk |
Wycieczka do Woszczyc i topienie burej suki w Zdroju
Sobota, 22 marca 2014 | dodano: 23.03.2014Kategoria 50-100
Po pięknym roboczym tygodniu, w którym nie było mi dane wsiąść na rower, przyszedł weekend i sobota. Ostatni bezdeszczowy i bezchmurny dzień przez najbliższe parę dni. Tego nie można było tak zostawić. Wróciłem z pracy z nocki i zastanawiałem się, gdzie by tu pojechać. Moją zadumę przerwał dźwięk smsa. To wiadomość od Marcina, który idealnie wyczuł moment. Już nie musiałem kombinować, Marcin wykombinował. Jedziemy do Woszczyc
Z tym smsem też ciekawa sprawa, bo momentalnie odpisałem Marcinowi: "Pasuje ;)". Po czym nastąpiła cisza. Żadnej informacji zwrotnej, żadnego miejsca spotkania czy godziny. Po 10 minutach oczekiwania na jakiekolwiek koordynaty co do miejsca i godziny startu, nie wytrzymałem i zadzwoniłem do Niego. Cóż, Marcin wziął mnie za wytrawnego pokerzystę i już był gotów... ale jechać sam do Woszczyc. Wyszedł z założenie, że spasowałem czyli zrezygnowałem z jazdy a nie, że odpowiada mi taka propozycja.
Następnym razem muszę rozważniej dobierać słowa, bo jedno słowo może mieć wiele znaczeń, albo po prostu pisać pełnymi zdaniami, szczególnie że telefon wycina polskie znaki diakrytyczne: pasuje, pasuję :)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Żory - Palowice - Woszczyce - Rudziczka - Pawłowice - Jastrzębie-Zdrój
Punkt zbiorczy ustalamy pod Biedą (czyt. Biedronką), bo muszę kupić sobie płynny prowiant na drogę, żeby nie zaczęło mnie suszyć w trasie. Trafiło na mocno czarne i mocno owocowe Frugo oraz buteleczkę Coli (ten blog nie zawiera lokowania produktów ;) ).
Do Żor dojeżdżamy przez Bażanciarnię w Roju, dalej przez Cegielnię aby zobaczyć cóż to żorscy włodarze wyczarowali mieszkańcom.
Musimy przyznać, że w Żorach dba się o dzieciaki i młodzież. Jest miasteczko ruchu drogowego i to nie tylko ze znakami drogowymi, ale również sygnalizacją świetlną. Dodatkowo skate park z rampami i basenem (nie wiem jak się to fachowo nazywa) oraz siłka na świeżym powietrzu, ale ta ostatnia jest już w Żorach od kilku lat. Wszystko w jednym miejscu i z miejscem na kolejne inwestycje.
Niby miasto Żory zadłużone jest przez niektóre inwestycje, ale tu przynajmniej się inwestuje. Widać te inwestycje i cieszą, nie jak w moim pięknym mieście z historykiem na stołku prezydenckim.

Miasteczko ruchu drogowego w Żorach © ralph03
Na żorskim rynku prowiant w formie batoników i jedziemy w kierunku dworca PKP i dalej nad Staw Gichta, bo Marcin jeszcze tu nie był :)

Staw Gichta © ralph03
Dalej do Palowic i po kilku kilometrach jesteśmy u celu czyli pod zamkniętą bramą sklepu "centrum paralotniowe", gdzie parę lat temu kupowałem kamerkę GoPro. Marcina interesowały nawigacje z Garmina. Chciał pooglądać oraz popytać trochę sprzedawców. Niestety nie sprawdził do której i czy w ogóle mają w sobotę otwarte - a w sobotę jest nieczynne ;)
Nic się złego nie stało, wycieczka trwa dalej, a kilometrów przybywa. Kondycja po chorobie wróciła i rosnące kilometry nie są mi straszne.
Przeskakujemy na drugą stronę wiślanki i zwiedzamy las po drugiej stronie.

Staw z domkiem na wodzie © ralph03
Z lasu wyjeżdżamy w dość bliskiej okolicy KWK Krupiński, kierujemy się w stronę bogactwa, przepychu i luksusu :) Świecący dach z daleka przyciągał.

"Pałacyk" na granicy Kleszczowa z Rudziczką © ralph03
Domek wciąż nie jest ukończony i wygląda tak samo jak rok temu, ale i tak robi spore wrażenie. Z tyłu domu lądowisko dla helikopterów (zdjęcie we wpisie z ubiegłego roku).
Przecinamy drogę 935 i znów wskakujemy w las kierując się tym razem do Warszowic.

Dworzec PKP Warszowice © ralph03
Jadąc bocznymi uliczkami i żwirowymi dróżkami docieramy do Pawłowic.
To moja druga wycieczka z nowym telefonem i druga z Endomondo na Androidzie, wcześniej miałem telefon z Symbianem. Nie wiem czemu ale po raz kolejny Endomondo samo z siebie się wyłączyło... Jeśli na trzeciej wycieczce znów się wyłączy, to będziemy musieli się rozstać i nie będzie to miłe rozstanie. Na Symbianie nie miałem reklam i nie miałem takich awarii i to pomimo tego, że program nie był aktualizowany od dawna.

DK-81 Pawłowice © ralph03
Z Pawłowic do Jastrzębia dostajemy się od strony wysypiska śmieci, wcześniej oczywiście sprawdzając z którego kierunku wieje wiatr, tak aby ominąć wysypisko z tej dobrej strony - tej niecuchnącej.
Docieramy z powrotem na Zofiówkę i decydujemy, że zahaczymy jeszcze o Zdrój, gdzie odbywa się po raz trzeci topienie burej suki. Jest to impreza motocyklowa połączona z topieniem Marzanny. Na topienie się nie załapaliśmy ale motocyklistów i motocykle widzieliśmy i to w naprawdę sporej ilości.

Topienie Burej Suki 2014 © ralph03
Szybki powrót na osiedle, bo w planach było rozpoczęcie sezonu grillowego :D
Temperatura:22.0 HR max:168 ( 87%) HR avg:130 ( 68%) Kalorie: 2728 (kcal)
Z tym smsem też ciekawa sprawa, bo momentalnie odpisałem Marcinowi: "Pasuje ;)". Po czym nastąpiła cisza. Żadnej informacji zwrotnej, żadnego miejsca spotkania czy godziny. Po 10 minutach oczekiwania na jakiekolwiek koordynaty co do miejsca i godziny startu, nie wytrzymałem i zadzwoniłem do Niego. Cóż, Marcin wziął mnie za wytrawnego pokerzystę i już był gotów... ale jechać sam do Woszczyc. Wyszedł z założenie, że spasowałem czyli zrezygnowałem z jazdy a nie, że odpowiada mi taka propozycja.
Następnym razem muszę rozważniej dobierać słowa, bo jedno słowo może mieć wiele znaczeń, albo po prostu pisać pełnymi zdaniami, szczególnie że telefon wycina polskie znaki diakrytyczne: pasuje, pasuję :)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Żory - Palowice - Woszczyce - Rudziczka - Pawłowice - Jastrzębie-Zdrój
Punkt zbiorczy ustalamy pod Biedą (czyt. Biedronką), bo muszę kupić sobie płynny prowiant na drogę, żeby nie zaczęło mnie suszyć w trasie. Trafiło na mocno czarne i mocno owocowe Frugo oraz buteleczkę Coli (ten blog nie zawiera lokowania produktów ;) ).
Do Żor dojeżdżamy przez Bażanciarnię w Roju, dalej przez Cegielnię aby zobaczyć cóż to żorscy włodarze wyczarowali mieszkańcom.
Musimy przyznać, że w Żorach dba się o dzieciaki i młodzież. Jest miasteczko ruchu drogowego i to nie tylko ze znakami drogowymi, ale również sygnalizacją świetlną. Dodatkowo skate park z rampami i basenem (nie wiem jak się to fachowo nazywa) oraz siłka na świeżym powietrzu, ale ta ostatnia jest już w Żorach od kilku lat. Wszystko w jednym miejscu i z miejscem na kolejne inwestycje.
Niby miasto Żory zadłużone jest przez niektóre inwestycje, ale tu przynajmniej się inwestuje. Widać te inwestycje i cieszą, nie jak w moim pięknym mieście z historykiem na stołku prezydenckim.

Miasteczko ruchu drogowego w Żorach © ralph03
Na żorskim rynku prowiant w formie batoników i jedziemy w kierunku dworca PKP i dalej nad Staw Gichta, bo Marcin jeszcze tu nie był :)

Staw Gichta © ralph03
Dalej do Palowic i po kilku kilometrach jesteśmy u celu czyli pod zamkniętą bramą sklepu "centrum paralotniowe", gdzie parę lat temu kupowałem kamerkę GoPro. Marcina interesowały nawigacje z Garmina. Chciał pooglądać oraz popytać trochę sprzedawców. Niestety nie sprawdził do której i czy w ogóle mają w sobotę otwarte - a w sobotę jest nieczynne ;)
Nic się złego nie stało, wycieczka trwa dalej, a kilometrów przybywa. Kondycja po chorobie wróciła i rosnące kilometry nie są mi straszne.
Przeskakujemy na drugą stronę wiślanki i zwiedzamy las po drugiej stronie.

Staw z domkiem na wodzie © ralph03
Z lasu wyjeżdżamy w dość bliskiej okolicy KWK Krupiński, kierujemy się w stronę bogactwa, przepychu i luksusu :) Świecący dach z daleka przyciągał.

"Pałacyk" na granicy Kleszczowa z Rudziczką © ralph03
Domek wciąż nie jest ukończony i wygląda tak samo jak rok temu, ale i tak robi spore wrażenie. Z tyłu domu lądowisko dla helikopterów (zdjęcie we wpisie z ubiegłego roku).
Przecinamy drogę 935 i znów wskakujemy w las kierując się tym razem do Warszowic.

Dworzec PKP Warszowice © ralph03
Jadąc bocznymi uliczkami i żwirowymi dróżkami docieramy do Pawłowic.
To moja druga wycieczka z nowym telefonem i druga z Endomondo na Androidzie, wcześniej miałem telefon z Symbianem. Nie wiem czemu ale po raz kolejny Endomondo samo z siebie się wyłączyło... Jeśli na trzeciej wycieczce znów się wyłączy, to będziemy musieli się rozstać i nie będzie to miłe rozstanie. Na Symbianie nie miałem reklam i nie miałem takich awarii i to pomimo tego, że program nie był aktualizowany od dawna.

DK-81 Pawłowice © ralph03
Z Pawłowic do Jastrzębia dostajemy się od strony wysypiska śmieci, wcześniej oczywiście sprawdzając z którego kierunku wieje wiatr, tak aby ominąć wysypisko z tej dobrej strony - tej niecuchnącej.
Docieramy z powrotem na Zofiówkę i decydujemy, że zahaczymy jeszcze o Zdrój, gdzie odbywa się po raz trzeci topienie burej suki. Jest to impreza motocyklowa połączona z topieniem Marzanny. Na topienie się nie załapaliśmy ale motocyklistów i motocykle widzieliśmy i to w naprawdę sporej ilości.

Topienie Burej Suki 2014 © ralph03
Szybki powrót na osiedle, bo w planach było rozpoczęcie sezonu grillowego :D
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
69.47 km (12.00 km teren), czas: 04:12 h, avg:16.54 km/h,
prędkość maks: 40.10 km/hTemperatura:22.0 HR max:168 ( 87%) HR avg:130 ( 68%) Kalorie: 2728 (kcal)
Strumień, Skoczów - rozruch i agonia :)
Niedziela, 9 marca 2014 | dodano: 10.03.2014Kategoria 50-100
Rozruchowa, rowerowa rzeźnia
W sobotę kilka smsów, kilka rozmów telefonicznych i 4 osobowa ekipa zebrana na niedzielną przejażdżkę rowerami. Uprzedzam kolegów, że jestem po anginie ropnej, po nacinaniu ropienia i po walce z gorączką trwającą półtora tygodnia. Moje siły określam na 35-40 km max. Taki kilometraż sprawia, że ugadujemy się na trasę do Strumienia i z powrotem - nie dalej.
Niedziela, godzina 11 ekipa w składzie Damian, Marcin, Rafał i ja rusza w kierunku Strumienia. Pogoda dopisuje, nie było porannych mgieł, a słońce zapowiada dobry dzień. Szkoda tylko, że taki wietrzny...
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Pawłowice - Strumień - Landek - Pierściec - Skoczów - Kaplicówka (389 m n.p.m) - Dębowiec - Kończyce Wielkie - Kończyce Małe - Zebrzydowice - Jastrzębie-Zdrój
Do Strumienia wiadomo traktem cesarsko-pruskim :)

W Strumieniu panom było mało. Marcin zaproponował, że pokaże nam ciekawą trasę - już zaczynałem się bać ;) ale państwo demokratyczne, to jadę dalej.
Jak napisałem wcześniej zacząłem się bać, ale jak zobaczyłem tabliczkę powiat bielski, to byłem przerażony - ten gość chce mnie wykończyć i całkiem nieźle mu idzie :P
Poprzez lasy i cesarockie zadupia docieramy do Skoczowa, gdzie robimy sobie przerwę na rynku.
Na rynku przyczepia się do nas pani z Twojego Ruchu. Dla nie obytych w polityce, to ta partia od trans homo nie wiadomo. Podyskutowaliśmy z panią o ścieżkach rowerowych, bo polityki ze sportem nie powinno się mieszać, a następnie wykonaliśmy nasz ruch czyli podziękowaliśmy i zmyliśmy się w dalszą drogę.
Tabliczka na wzgórzu Kaplicówki:

Kaplicówka to wzgórze (389 m n.p.m) wznoszące się nad Skoczowem z charakterystycznym Krzyżem Papieskim widocznym z wiślanki.
Tutaj też możemy podziwiać piękną panoramę Beskidów i okolic.
Niestety w niedzielę przejrzystość powietrza nie rozpieszczała. W powietrzu wisiał smog czy inna zawiesina.


Strumień był, Skoczów był - kierunek dom, a coraz trudniej mi to idzie i ciągle zostaję w tyle.
Mięśnie w udach przegrzane, coraz mocniej zaczynają boleć, bez względu na to czy kręcę czy nie kręcę. Wszelkie strome górki od Kończyc Wielkich pokonuje albo pieszo, albo na stojąco, bo inaczej nie daję rady.
W Zebrzydowicach muszę poleżeć, bo uda mi rozrywa. Męczę się tak jeszcze do Bzia, gdzie wymiękam całkowicie, bo nawet kilka minut na rowerze jest dla moich ud katorgą. Odpuszczam całkowicie, żegnam się z kolegami i umieram w samotności.... twuu wróć. Nie umieram, jeszcze nie ;)
Resztką sił docieram do kolegi z Bzia i załatwiam sobie transport do domu. Zabrakło zaledwie 6 kilometrów.
Za dużo na dzień dobry. Organizm jeszcze zregenerował sił, ale najważniejsze że rozruch był i wpadły pierwsze skromne kilometry. Planów na ten sezon trochę jest, byle starczyło czasu, sił i zdrowia :)

Temperatura:13.0 HR max:175 ( 91%) HR avg:141 ( 73%) Kalorie: 3103 (kcal)
W sobotę kilka smsów, kilka rozmów telefonicznych i 4 osobowa ekipa zebrana na niedzielną przejażdżkę rowerami. Uprzedzam kolegów, że jestem po anginie ropnej, po nacinaniu ropienia i po walce z gorączką trwającą półtora tygodnia. Moje siły określam na 35-40 km max. Taki kilometraż sprawia, że ugadujemy się na trasę do Strumienia i z powrotem - nie dalej.
Niedziela, godzina 11 ekipa w składzie Damian, Marcin, Rafał i ja rusza w kierunku Strumienia. Pogoda dopisuje, nie było porannych mgieł, a słońce zapowiada dobry dzień. Szkoda tylko, że taki wietrzny...
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Pawłowice - Strumień - Landek - Pierściec - Skoczów - Kaplicówka (389 m n.p.m) - Dębowiec - Kończyce Wielkie - Kończyce Małe - Zebrzydowice - Jastrzębie-Zdrój
Do Strumienia wiadomo traktem cesarsko-pruskim :)

W Strumieniu panom było mało. Marcin zaproponował, że pokaże nam ciekawą trasę - już zaczynałem się bać ;) ale państwo demokratyczne, to jadę dalej.
Jak napisałem wcześniej zacząłem się bać, ale jak zobaczyłem tabliczkę powiat bielski, to byłem przerażony - ten gość chce mnie wykończyć i całkiem nieźle mu idzie :P
Poprzez lasy i cesarockie zadupia docieramy do Skoczowa, gdzie robimy sobie przerwę na rynku.
Na rynku przyczepia się do nas pani z Twojego Ruchu. Dla nie obytych w polityce, to ta partia od trans homo nie wiadomo. Podyskutowaliśmy z panią o ścieżkach rowerowych, bo polityki ze sportem nie powinno się mieszać, a następnie wykonaliśmy nasz ruch czyli podziękowaliśmy i zmyliśmy się w dalszą drogę.
Tabliczka na wzgórzu Kaplicówki:

Kaplicówka to wzgórze (389 m n.p.m) wznoszące się nad Skoczowem z charakterystycznym Krzyżem Papieskim widocznym z wiślanki.
Tutaj też możemy podziwiać piękną panoramę Beskidów i okolic.
Niestety w niedzielę przejrzystość powietrza nie rozpieszczała. W powietrzu wisiał smog czy inna zawiesina.


Strumień był, Skoczów był - kierunek dom, a coraz trudniej mi to idzie i ciągle zostaję w tyle.
Mięśnie w udach przegrzane, coraz mocniej zaczynają boleć, bez względu na to czy kręcę czy nie kręcę. Wszelkie strome górki od Kończyc Wielkich pokonuje albo pieszo, albo na stojąco, bo inaczej nie daję rady.
W Zebrzydowicach muszę poleżeć, bo uda mi rozrywa. Męczę się tak jeszcze do Bzia, gdzie wymiękam całkowicie, bo nawet kilka minut na rowerze jest dla moich ud katorgą. Odpuszczam całkowicie, żegnam się z kolegami i umieram w samotności.... twuu wróć. Nie umieram, jeszcze nie ;)
Resztką sił docieram do kolegi z Bzia i załatwiam sobie transport do domu. Zabrakło zaledwie 6 kilometrów.
Za dużo na dzień dobry. Organizm jeszcze zregenerował sił, ale najważniejsze że rozruch był i wpadły pierwsze skromne kilometry. Planów na ten sezon trochę jest, byle starczyło czasu, sił i zdrowia :)

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
67.56 km (12.50 km teren), czas: 04:02 h, avg:16.75 km/h,
prędkość maks: 49.90 km/hTemperatura:13.0 HR max:175 ( 91%) HR avg:141 ( 73%) Kalorie: 3103 (kcal)
Tour de Zalew Goczałkowicki
Niedziela, 27 października 2013 | dodano: 28.10.2013Kategoria 50-100
Kolejny zrealizowany plan w tym sezonie czyli Tour De Goczałkowicki.
Zalew czekał na ten wypad kilka miesięcy i w końcu udało się go okrążyć.
Trasa:
na 5-6 kilometrów przed domem padła bateria w telefonie. Tak to jest jak się nie pilnuje poziomu baterii i nie podepnie na czas powerbanku.
Jastrzębie-Zdrój - Pawłowice - Strumień - Zabłocie - Chybie - Zarzecze - Zabrzeg - Zapora Goczałkowice-Zdrój - Pszczyna - Łąka - Wisła Wielka - Studzionka - Pawłowice - Jastrzębie-Zdrój
Plan okrążenia Zalewu Goczałkowickiego nie zakłada trzymania się jak najbliżej lini brzegowej.
Z doświadczenia innych kolegów wiemy, że jazda maksymalnie linią brzegową dość konkretnie odbije się na kondycji naszych tyłków, które przez kilka kilometrów będą podskakiwać na wybojach wałów. Dlatego okrążymy zbiornik sporym łukiem, miejscami zbliżając się do lini brzegowej.
Do Strumienia docieramy od strony Traktu Cesarsko-Pruskiego, a stamtąd kierujemy się w stronę Chybia.
Kijków nie mamy, ale szlaku się trzymamy :):

W Zarzeczu wskakujemy na wały. Nasze hardtaile podskakują na nierównościach jak piłeczki kauczukowe. W głowach co niektórych z nas znów pojawia się pomysł kupienia fulla ;)

Tuż przed zaporą w "Restauracji (tylko z nazwy) pod zaporą" robimy dłuższą przerwę.
Zaporę zwiedzamy w każdym kierunku. Wieje dość mocno, to pewnie ten zbliżający się orkan nad Polskę. Sporo rowerzystów, spacerowiczów czy rolkarzy. Fajne miejsce o długości prawie 3 kilometrów, a jak komuś mało, to jeszcze ma lasy od strony Zarzecza lub Park w Pszczynie w okolicy.
Robimy pamiątkowe foto:

i udajemy się do pszczyńskiego parku popatrzeć na jesień.
W parku wyraźnie widać, że niedzielna pogoda dopisała. Ludzi tłum. Niektórymi alejkami musimy się dosłownie przeciskać.
Silnie wiejący wiatr zwiewa tysiące liści w powietrze. Przypomina to trochę atak szarańczy.
Na szczęscie, to tylko liście:

Z parku przenosimy się na rynek gdzie konsumujemy pożywny i zdrowy obiad w Mr Hamburgerze ;)
Powrót szlakiem wzdłuż Pszczynki, a dalej szlakiem R4 do Pawłowic. Później kilka kombinacji, żeby za bardzo nie wracać do domu tą samą trasą.
Dzisiejszy wypad i przekroczona granica 2 tysięcy kilometrów na tegoroczny, kończący się sezon rowerowy.
Dodatkowo zaliczone dwie gminy do kolekcji.
Park w Pszczynie:
Temperatura:21.0 HR max:177 ( 92%) HR avg:140 ( 73%) Kalorie: 3698 (kcal)
Zalew czekał na ten wypad kilka miesięcy i w końcu udało się go okrążyć.
Trasa:
na 5-6 kilometrów przed domem padła bateria w telefonie. Tak to jest jak się nie pilnuje poziomu baterii i nie podepnie na czas powerbanku.
Jastrzębie-Zdrój - Pawłowice - Strumień - Zabłocie - Chybie - Zarzecze - Zabrzeg - Zapora Goczałkowice-Zdrój - Pszczyna - Łąka - Wisła Wielka - Studzionka - Pawłowice - Jastrzębie-Zdrój
Plan okrążenia Zalewu Goczałkowickiego nie zakłada trzymania się jak najbliżej lini brzegowej.
Z doświadczenia innych kolegów wiemy, że jazda maksymalnie linią brzegową dość konkretnie odbije się na kondycji naszych tyłków, które przez kilka kilometrów będą podskakiwać na wybojach wałów. Dlatego okrążymy zbiornik sporym łukiem, miejscami zbliżając się do lini brzegowej.
Do Strumienia docieramy od strony Traktu Cesarsko-Pruskiego, a stamtąd kierujemy się w stronę Chybia.
Kijków nie mamy, ale szlaku się trzymamy :):

W Zarzeczu wskakujemy na wały. Nasze hardtaile podskakują na nierównościach jak piłeczki kauczukowe. W głowach co niektórych z nas znów pojawia się pomysł kupienia fulla ;)

Tuż przed zaporą w "Restauracji (tylko z nazwy) pod zaporą" robimy dłuższą przerwę.
Zaporę zwiedzamy w każdym kierunku. Wieje dość mocno, to pewnie ten zbliżający się orkan nad Polskę. Sporo rowerzystów, spacerowiczów czy rolkarzy. Fajne miejsce o długości prawie 3 kilometrów, a jak komuś mało, to jeszcze ma lasy od strony Zarzecza lub Park w Pszczynie w okolicy.
Robimy pamiątkowe foto:
i udajemy się do pszczyńskiego parku popatrzeć na jesień.
W parku wyraźnie widać, że niedzielna pogoda dopisała. Ludzi tłum. Niektórymi alejkami musimy się dosłownie przeciskać.
Silnie wiejący wiatr zwiewa tysiące liści w powietrze. Przypomina to trochę atak szarańczy.
Na szczęscie, to tylko liście:

Z parku przenosimy się na rynek gdzie konsumujemy pożywny i zdrowy obiad w Mr Hamburgerze ;)
Powrót szlakiem wzdłuż Pszczynki, a dalej szlakiem R4 do Pawłowic. Później kilka kombinacji, żeby za bardzo nie wracać do domu tą samą trasą.
Dzisiejszy wypad i przekroczona granica 2 tysięcy kilometrów na tegoroczny, kończący się sezon rowerowy.
Dodatkowo zaliczone dwie gminy do kolekcji.
Park w Pszczynie:
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
87.28 km (25.50 km teren), czas: 04:47 h, avg:18.25 km/h,
prędkość maks: 42.90 km/hTemperatura:21.0 HR max:177 ( 92%) HR avg:140 ( 73%) Kalorie: 3698 (kcal)
Racibórz oraz śladami jastrzębskiego PKP vol.3
Wszędzie dookoła polska złota jesień. W sobotę wysyłam smsy do kolegów z Grupy Wypadowej, tak aby w niedzielę zebrać ich do kupy i wspólnie z Nimi dotrzeć do Raciborza. Ja już 2x próbowałem i za każdym razem coś przeszkadzało. Ale jak to mówią, do trzech razy sztuka.
Nie wszyscy mogli wziąć udział w wypadzie. W sumie zebrało się nas czterech: 2x Damian i 2x Rafał. Może w przyszłym roku uda się zebrać cały skład :)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Gołkowice - Godów - Łaziska - Gorzyczki - Uchylsko - Olza - Krzyżanowice - Tworków - Bieńkowice - Racibórz - Kornowac - Pszów - Wodzisław Śląski - Mszana - Jastrzębie-Zdrój
Pod Donaldem w Jastrzębiu krótko omawiamy trasę studiując mapę. Szlakami do Olzy, a później wałami i szlakami do Raciborza.
Plan prosty, trasa niezbyt skomplikowana, czasowo też nieźle bo startujemy po 9:30 - tym razem musi się udać.
Do Olzy docieramy szlakiem R4, gdzie wskakujemy na wały Odry i jedziemy w kierunku północnym.

W Krzyżanowicach zjeżdżamy z wałów i szukamy niebieskiego szlaku.
Grupa Wypadowa nie da się wyprowadzić w pole :)

Jadąc szlakiem niebieskim docieramy do Tworkowa pod zamek/pałac.
Rafał korzystając z okazji, brama była otwarta, wbija do środka, a my za nim.
Po ruinach zamku kręci się parę osób, miedzy innymi para młoda.
Robimy pamiątkowe foto przed zamkiem i wracamy z powrotem w kierunku bramy. Z daleka widzimy, że wyjścia pilnuje bodyguard w postaci sympatycznej pani. Będzie dym ;) Miła pani informuje nas, że po 2 złote od łebka i że mamy wielkie szczęście, bo na zamek można wejść dopiero od godziny 13, a my mogliśmy to zrobić dużo wcześniej. Tak o to zostaliśmy skasowani 8 zł. Mieliśmy ogromne szczęście, bo za rowery nas nie policzyła, choć jakiś tamtejszy hanys, godoł coby nas tyż policzyła za koła...
Tak o to ruiny zrujnowały nasz budżet wypadowy :P
Fotka która kosztowała całe 8 złotych:

Wciąż podziwiając polską złotą jesień mkniemy niebieskim szlakiem w kierunku Raciborza i w kierunku Rafako, gdzie kończy swój bieg niebieski szlak.

Siedziba RAFAKO S.A.:

Spod Rafako kierujemy się w stronę raciborskiego rynku.
Miasto niespecjalnie tętni życiem, rynek również jakoś wyludniony...


więcej ludzi spotykamy w Macu... ale to chyba nikogo nie powinno dziwić. My również obiad zjedliśmy w Macu.
Po skromnym posiłku kierujemy się z drogą 935,a następnie 933 w kierunku Pszowa i Wodzisławia Śląskiego.
W Wodzisławiu odbijamy z drogi 933 i bokami jedziemy do Mszanej, na mapce papierowej widnieje szlak czarny, w terenie jednak brak jakichkolwiek oznaczeń.
W Mszanej odbijamy w kierunku Gołkowic/Godowa i wskakujemy na nasyp kolejowy, którym jedziemy do dzielnicy Zdrój.
Przedstawione na zdjęciach osoby i sytuacje są fikcyjne:

Spora część nasypów kolejowych na spokojnie jest do przejechania. Dużo lepiej się jedzie niż od Zdroju w kierunku Pawłowic. Miejscami trzeba było prowadzić rower, ale 90% trasy do przejechania.


Dla porównania zapraszam na moje wcześniejsze wpisy o opuszczonych i zapuszczonych okolicznych szlakach kolejowych:
Śladami jastrzębskiego PKP
Śladami jastrzębskiego PKP vol.2
Śladami pawłowickiego PKP
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nie wszyscy mogli wziąć udział w wypadzie. W sumie zebrało się nas czterech: 2x Damian i 2x Rafał. Może w przyszłym roku uda się zebrać cały skład :)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Gołkowice - Godów - Łaziska - Gorzyczki - Uchylsko - Olza - Krzyżanowice - Tworków - Bieńkowice - Racibórz - Kornowac - Pszów - Wodzisław Śląski - Mszana - Jastrzębie-Zdrój
Pod Donaldem w Jastrzębiu krótko omawiamy trasę studiując mapę. Szlakami do Olzy, a później wałami i szlakami do Raciborza.
Plan prosty, trasa niezbyt skomplikowana, czasowo też nieźle bo startujemy po 9:30 - tym razem musi się udać.
Do Olzy docieramy szlakiem R4, gdzie wskakujemy na wały Odry i jedziemy w kierunku północnym.

W Krzyżanowicach zjeżdżamy z wałów i szukamy niebieskiego szlaku.
Grupa Wypadowa nie da się wyprowadzić w pole :)

Jadąc szlakiem niebieskim docieramy do Tworkowa pod zamek/pałac.
Rafał korzystając z okazji, brama była otwarta, wbija do środka, a my za nim.
Po ruinach zamku kręci się parę osób, miedzy innymi para młoda.
Robimy pamiątkowe foto przed zamkiem i wracamy z powrotem w kierunku bramy. Z daleka widzimy, że wyjścia pilnuje bodyguard w postaci sympatycznej pani. Będzie dym ;) Miła pani informuje nas, że po 2 złote od łebka i że mamy wielkie szczęście, bo na zamek można wejść dopiero od godziny 13, a my mogliśmy to zrobić dużo wcześniej. Tak o to zostaliśmy skasowani 8 zł. Mieliśmy ogromne szczęście, bo za rowery nas nie policzyła, choć jakiś tamtejszy hanys, godoł coby nas tyż policzyła za koła...
Tak o to ruiny zrujnowały nasz budżet wypadowy :P
Fotka która kosztowała całe 8 złotych:
Wciąż podziwiając polską złotą jesień mkniemy niebieskim szlakiem w kierunku Raciborza i w kierunku Rafako, gdzie kończy swój bieg niebieski szlak.

Siedziba RAFAKO S.A.:

Spod Rafako kierujemy się w stronę raciborskiego rynku.
Miasto niespecjalnie tętni życiem, rynek również jakoś wyludniony...


więcej ludzi spotykamy w Macu... ale to chyba nikogo nie powinno dziwić. My również obiad zjedliśmy w Macu.
Po skromnym posiłku kierujemy się z drogą 935,a następnie 933 w kierunku Pszowa i Wodzisławia Śląskiego.
W Wodzisławiu odbijamy z drogi 933 i bokami jedziemy do Mszanej, na mapce papierowej widnieje szlak czarny, w terenie jednak brak jakichkolwiek oznaczeń.
W Mszanej odbijamy w kierunku Gołkowic/Godowa i wskakujemy na nasyp kolejowy, którym jedziemy do dzielnicy Zdrój.
Przedstawione na zdjęciach osoby i sytuacje są fikcyjne:

Spora część nasypów kolejowych na spokojnie jest do przejechania. Dużo lepiej się jedzie niż od Zdroju w kierunku Pawłowic. Miejscami trzeba było prowadzić rower, ale 90% trasy do przejechania.


Dla porównania zapraszam na moje wcześniejsze wpisy o opuszczonych i zapuszczonych okolicznych szlakach kolejowych:
Śladami jastrzębskiego PKP
Śladami jastrzębskiego PKP vol.2
Śladami pawłowickiego PKP
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
95.37 km (23.50 km teren), czas: 05:32 h, avg:17.24 km/h,
prędkość maks: 44.40 km/hTemperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Hałda Szarlota
Niedziela, 13 października 2013 | dodano: 14.10.2013Kategoria 50-100
Niedzielne poranne mgły trochę opóźniły decyzję o pójściu na rower. Gdy się przejaśniło zacząłem zbieranie ekipy.
Jeden poza domem, drugi po nocce i przed nocką, trzeci po imprezie urodzinowej... itd.
Na całe szczęście znalazłem chętnego na wspólne rowerowanie. Marcin po konsultacjach z żoną, kobietą o wielkim sercu (pozdrawiam), dołączył do niedzielnego kręcenia kilometrów.
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Połomia - Marklowice - Wodzisław Śląski - Pszów - Rydułtowy - Rybnik - Radlin - Marklowice - Połomia - Gogołowa - Jastrzębie-Zdrój
W planach znów miałem uderzyć w kierunku SWD i ciut dalej, bo aż do Raciborza.
W Pszowie troszeczkę te plany się pozmieniały, bo
- po pierwsze ujrzałem na horyzoncie jakąś wielką górę - Marcin podpowiedział mi, że to hałda Szarlota o której nawet film nakręcili.
- po drugie czas mieliśmy do 16:30, co nie pozwalało nam na zapuszczenie się ciut dalej. Bo na pewno w samym Raciborzu spędzilibyśmy troszkę czasu.
Fotograficzna relacja
Zwiedzamy tereny II etapu budowy Drogi Południowej:

Eksplorujemy lasy wokół wodzisławskiego Balatonu:

Po przeprawie przez wawóz docieramy nad Balaton:

W Rydułtowach robimy dłuższy postój na przegląd mapy, uzupełnienie kalorii i jedziemy w kierunku szczytu Szarloty.
Pierwszą część hałdy zdobywamy zmiennym stylem czyli wypych plus jazda. Żeby nie robić zbędnych kółek wspinamy się na przełaj skrótami.
Ten etap przebiega gładko:

Drugi etap, to spotkanie ze ścianą. Ta część Szarloty jest zalesiona. Długo zastanawialiśmy się jak oni usypali taki stromy stożek. Wypych roweru możliwy, aczkolwiek bardzo utrudniony.
Wrzucamy rowery na ramię i wspinamy się.

Po zmaganiach ze stromizną, sypką ziemią i ciężarem docieramy szczęśliwy na szczyt.

Szarlota, to jedna z najwyższych hałd w Europie – od podstawy mierzy ok. 134 metry, szczyt znajduje się ok. 407 m n.p.m. Zajmuje powierzchnię 37 hektarów i ma objętość 13,3 mln m³.
Widok z Szarloty tego dnia był przepiękny. Widać było kopalnie JSW, nawet kopalnie Krupiński w Suszczu. Góra świętej Anny też była do uchwycenia, choć już troszeczkę za mgłą. Dominowały głównie kominy i szyby - taki już krajobraz Śląska.


Po dłuższej sesji zdjęciowej i po napawaniu się widokami schodzimy na przeciwną stronę hałdy od tej, którą się wspinaliśmy. Tu znajduje się sporej wielkości napis Szarlota.
Przez chwilę zastanawiałem się w jaki sposób zrobić zdjęcie, które obejmie cały napis oraz nas. Jako że wychowałem się na serialu McGyver, wyciągnąłem z plecaka szwajcarski scyzoryk, taśmę izolacyjną. Na zboczu hałdy znalazłem długą suchą gałąź. Z tego połączenia wyszedł długi monopod, przy użyciu którego można było uchwycić calutki napis, rowery oraz nas.

Powrót do domu szybkim tempem, bo czas dobiegał końca.
Wycieczka bardzo udana, bardzo ciekawa i bardzo widokowa.
Pogoda była super i aż żal tych, którzy spędzili ten dzień w domu z przyczyn zależnych i mniej zależnych od nich.
Mój profil na zaliczgmine.pl doczekał się w końcu gmin Pszów, Rydułtowy i Radlin. Na gminę Racibórz jeszcze przyjdzie czas :)
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Jeden poza domem, drugi po nocce i przed nocką, trzeci po imprezie urodzinowej... itd.
Na całe szczęście znalazłem chętnego na wspólne rowerowanie. Marcin po konsultacjach z żoną, kobietą o wielkim sercu (pozdrawiam), dołączył do niedzielnego kręcenia kilometrów.
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Połomia - Marklowice - Wodzisław Śląski - Pszów - Rydułtowy - Rybnik - Radlin - Marklowice - Połomia - Gogołowa - Jastrzębie-Zdrój
W planach znów miałem uderzyć w kierunku SWD i ciut dalej, bo aż do Raciborza.
W Pszowie troszeczkę te plany się pozmieniały, bo
- po pierwsze ujrzałem na horyzoncie jakąś wielką górę - Marcin podpowiedział mi, że to hałda Szarlota o której nawet film nakręcili.
- po drugie czas mieliśmy do 16:30, co nie pozwalało nam na zapuszczenie się ciut dalej. Bo na pewno w samym Raciborzu spędzilibyśmy troszkę czasu.
Fotograficzna relacja
Zwiedzamy tereny II etapu budowy Drogi Południowej:

Eksplorujemy lasy wokół wodzisławskiego Balatonu:

Po przeprawie przez wawóz docieramy nad Balaton:

W Rydułtowach robimy dłuższy postój na przegląd mapy, uzupełnienie kalorii i jedziemy w kierunku szczytu Szarloty.
Pierwszą część hałdy zdobywamy zmiennym stylem czyli wypych plus jazda. Żeby nie robić zbędnych kółek wspinamy się na przełaj skrótami.
Ten etap przebiega gładko:
Drugi etap, to spotkanie ze ścianą. Ta część Szarloty jest zalesiona. Długo zastanawialiśmy się jak oni usypali taki stromy stożek. Wypych roweru możliwy, aczkolwiek bardzo utrudniony.
Wrzucamy rowery na ramię i wspinamy się.
Po zmaganiach ze stromizną, sypką ziemią i ciężarem docieramy szczęśliwy na szczyt.
Szarlota, to jedna z najwyższych hałd w Europie – od podstawy mierzy ok. 134 metry, szczyt znajduje się ok. 407 m n.p.m. Zajmuje powierzchnię 37 hektarów i ma objętość 13,3 mln m³.
Widok z Szarloty tego dnia był przepiękny. Widać było kopalnie JSW, nawet kopalnie Krupiński w Suszczu. Góra świętej Anny też była do uchwycenia, choć już troszeczkę za mgłą. Dominowały głównie kominy i szyby - taki już krajobraz Śląska.


Po dłuższej sesji zdjęciowej i po napawaniu się widokami schodzimy na przeciwną stronę hałdy od tej, którą się wspinaliśmy. Tu znajduje się sporej wielkości napis Szarlota.
Przez chwilę zastanawiałem się w jaki sposób zrobić zdjęcie, które obejmie cały napis oraz nas. Jako że wychowałem się na serialu McGyver, wyciągnąłem z plecaka szwajcarski scyzoryk, taśmę izolacyjną. Na zboczu hałdy znalazłem długą suchą gałąź. Z tego połączenia wyszedł długi monopod, przy użyciu którego można było uchwycić calutki napis, rowery oraz nas.
Powrót do domu szybkim tempem, bo czas dobiegał końca.
Wycieczka bardzo udana, bardzo ciekawa i bardzo widokowa.
Pogoda była super i aż żal tych, którzy spędzili ten dzień w domu z przyczyn zależnych i mniej zależnych od nich.
Mój profil na zaliczgmine.pl doczekał się w końcu gmin Pszów, Rydułtowy i Radlin. Na gminę Racibórz jeszcze przyjdzie czas :)
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
56.74 km (3.50 km teren), czas: 03:10 h, avg:17.92 km/h,
prędkość maks: 51.40 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szlakami SWD - Olza
Wypad na spontanie. Docelowo miałem pojechać pozaliczać kilka gmin jak Radlin, Pszów czy Rydułtowy. Nie wyszło, ale zgodnie z powiedzeniem "co się odwlecze, to nie uciecze".
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Gołkowice - Godów - Podbucze - Turza Śląska - Gorzyczki - Uchylsko - Olza - Odra - Olza - Gorzyce - Turza Śląska - Mszana - Gogołowa - Jastrzębie-Zdrój
W okolicach Gołkowic, w lesie trafiam, czy raczej trafia na mnie Marcin B., który tak jak i ja brał udział w "Jastrzębskich Rajdach Rowerowych".
Spotykamy się na szlaku R4, ale tylko ja jestem tu z rowerem. Marcin oddawał się innemu hobby - poszukiwał skarbów z saperką i wykrywaczem metali.
W Godowie lekko się zamotałem, ale na rondzie po znakach poznałem, że trzeba zrezygnować z czarnego szlaku. W Podbuczu przejazd pod autostradą A1 i jestem w Turzy Śląskiej. Wcześniej przejeżdżałem w pobliżu kościoła. Sporo osób stało przed kościołem i wyraźnie było bardziej zainteresowana moją osobą, aniżeli mszą... niestety nie zostanę ich bożkiem ;)

Z Turzy Śląskiej kieruje się na znaną mi z wcześniejszej wycieczki Kolonię Fryderyka z torem driftingowym na terenach byłej kopalni.
Żółty szlak rowerowy na starych nasypach kolejowych:

Po 43 kilometrach docieram do Olzy. Robię kółko i na tereny ośrodka wypoczynkowego wjeżdżam od strony miejscowości Odra.

Co ciekawe, jestem tu pierwszy raz. Tyle słyszałem o tym miejscu, ale jakoś nigdy nie było po drodze i nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie w te strony.
Spory teren, dużo wody, dużo zieleni i dużo wędkarzy.
Siedząc nad Olza wpatrzony w mapę, zastanawiałem się którędy wracać do Jastrzębia. Wymyśliłem aż trzy plany działania:
- wracać przez Czechy
- pojechać troszkę dalej i zaliczyć wymienione wcześniej trzy gminy
- pojechać najszybszą drogą do domu
Padło na plan ostatni i najszybszy. To już październik i coraz szybciej zachodzi słońce, a ja na wycieczkę wybrałem się dopiero o 13. Następnym razem, wyjadę szybciej.
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Gołkowice - Godów - Podbucze - Turza Śląska - Gorzyczki - Uchylsko - Olza - Odra - Olza - Gorzyce - Turza Śląska - Mszana - Gogołowa - Jastrzębie-Zdrój
W okolicach Gołkowic, w lesie trafiam, czy raczej trafia na mnie Marcin B., który tak jak i ja brał udział w "Jastrzębskich Rajdach Rowerowych".
Spotykamy się na szlaku R4, ale tylko ja jestem tu z rowerem. Marcin oddawał się innemu hobby - poszukiwał skarbów z saperką i wykrywaczem metali.
W Godowie lekko się zamotałem, ale na rondzie po znakach poznałem, że trzeba zrezygnować z czarnego szlaku. W Podbuczu przejazd pod autostradą A1 i jestem w Turzy Śląskiej. Wcześniej przejeżdżałem w pobliżu kościoła. Sporo osób stało przed kościołem i wyraźnie było bardziej zainteresowana moją osobą, aniżeli mszą... niestety nie zostanę ich bożkiem ;)

Z Turzy Śląskiej kieruje się na znaną mi z wcześniejszej wycieczki Kolonię Fryderyka z torem driftingowym na terenach byłej kopalni.
Żółty szlak rowerowy na starych nasypach kolejowych:

Po 43 kilometrach docieram do Olzy. Robię kółko i na tereny ośrodka wypoczynkowego wjeżdżam od strony miejscowości Odra.

Co ciekawe, jestem tu pierwszy raz. Tyle słyszałem o tym miejscu, ale jakoś nigdy nie było po drodze i nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie w te strony.
Spory teren, dużo wody, dużo zieleni i dużo wędkarzy.
Siedząc nad Olza wpatrzony w mapę, zastanawiałem się którędy wracać do Jastrzębia. Wymyśliłem aż trzy plany działania:
- wracać przez Czechy
- pojechać troszkę dalej i zaliczyć wymienione wcześniej trzy gminy
- pojechać najszybszą drogą do domu
Padło na plan ostatni i najszybszy. To już październik i coraz szybciej zachodzi słońce, a ja na wycieczkę wybrałem się dopiero o 13. Następnym razem, wyjadę szybciej.

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
67.57 km (10.00 km teren), czas: 03:29 h, avg:19.40 km/h,
prędkość maks: 45.60 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
V Jastrzębski Rajd Rowerowy na Błatnią 917 m.n.p.m.
Niedziela, 22 września 2013 | dodano: 23.09.2013Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
22 września początek astronomicznej jesieni i niestety koniec drugiej edycji Jastrzębskich Rajdów Rowerowych. Był to również Europejski Dzień bez Samochodu, dlatego w mocnej grupie 52 rowerzystów pognaliśmy w kierunku Jaworza zdobyć Błatnią 917 m.n.p.m.
Trasa:
Nim rozpoczął się rajd nastąpiło uroczyste wręczenie pamiątkowych medali, rozlosowanie czeków towarowych na zakupy w TomaziBike i ogólnie zdjęcia, przyjęcia, uściski, wspólne zabawy przy muzyce ;)

Deszczowa pogoda wyjątkowo uspokoiła się na czas weekendu. Było zimno, dość pochmurno ale najważniejsze że bezdeszczowo.
O 8:30 wyruszamy spod sklepu i na 11 meldujemy się w Jaworzu na uzupełnienie płynów w bidonach, bananowej wyżerce czy konsumpcji innych smakołyków. Był to mój pierwszy kontakt z napojami, bo tak się skupiłem na nagrywaniu materiału do filmu, że zapomniałem zatankować bidon przed sklepem - cóż materiał najważniejszy, nawet jeśli trzeba jechać prawie 50 kilometrów o suchym pysku :)
Wspinaczka na szczyt Błatniej żółtym szlakiem przebiegała stylem mieszanym. Trochę jazdy na samym początku, a od połowy głównie wypych. Śliskie podłoże nie pomagało w jeździe, więc delektowałem się otaczającą przyrodą wpychając siebie i rower na górę.
Gdzieś tam w połowie drogi kompletnie zeszły ze mnie siły. Wciąż nie wiem czy to przez brak konkretnego ruchu przed rajdem, czy wcześniejsza jazda o suchym pysku czy może szara pogoda i brak słońca na niebie. Jedno jest pewne na Skrzyczne wyjątkowo gładko mi się wjeżdżało i cały dystans pokonałem z uśmiechem na ustach, a tutaj walka ze sobą i znów myśli o sprzedaniu górala i kupieniu kolarki ;)
Kilkanaście minut przed 13 dojeżdżam pod schronisko, gdzie witają mnie okrzykami koledzy z Grupy Wypadowej - była nawet fala meksykańska :P

Na szczycie Błatniej pamiątkowe grupowe foto, w schronisku żurek plus gorąca czelokada i możemy śmigać dalej.
Uczestnicy rajdu rozjechali się w różne strony, część wróciła żółtym szlakiem do Jaworza, część pojechała zielonym szlakiem do Brennej, a Grupa Wypadowa zaliczyła kolejny szlak rowerem. Najpierw czerwonym szlakiem, a później zielonym w kierunku Górek Wielkich.
Po drodze dużo szybkich zjazdów, niestety sporo kamieni, trochę błotnych kałuż, a w jednym miejscu trafiliśmy praktycznie na ścianę w dół.
Po kilku próbach jazdy, sprowadziliśmy rowery na dół zbocza...

by za chwilę znów pędzić w dół na rowerach.
Całość rajdu bez większych przygód w postaci uszkodzonego sprzętu. Rafał gdzieś za Skoczowem zgubił licznik rowerowy, ale humor mu wciąż dopisywał ;)
jak jest?:)

Filmik z rajdu postaram się posklejać jeszcze w tym tygodniu, oczywiście jeśli po pracy znajdę w sobie jeszcze trochę energii :)

I jeszcze taki suchar z wczorajszego rajdu, który zawstydziłby samego Karola Strasburgera:
Jak się witają rowerzyści?
- Shimano!
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Nim rozpoczął się rajd nastąpiło uroczyste wręczenie pamiątkowych medali, rozlosowanie czeków towarowych na zakupy w TomaziBike i ogólnie zdjęcia, przyjęcia, uściski, wspólne zabawy przy muzyce ;)

Deszczowa pogoda wyjątkowo uspokoiła się na czas weekendu. Było zimno, dość pochmurno ale najważniejsze że bezdeszczowo.
O 8:30 wyruszamy spod sklepu i na 11 meldujemy się w Jaworzu na uzupełnienie płynów w bidonach, bananowej wyżerce czy konsumpcji innych smakołyków. Był to mój pierwszy kontakt z napojami, bo tak się skupiłem na nagrywaniu materiału do filmu, że zapomniałem zatankować bidon przed sklepem - cóż materiał najważniejszy, nawet jeśli trzeba jechać prawie 50 kilometrów o suchym pysku :)
Wspinaczka na szczyt Błatniej żółtym szlakiem przebiegała stylem mieszanym. Trochę jazdy na samym początku, a od połowy głównie wypych. Śliskie podłoże nie pomagało w jeździe, więc delektowałem się otaczającą przyrodą wpychając siebie i rower na górę.
Gdzieś tam w połowie drogi kompletnie zeszły ze mnie siły. Wciąż nie wiem czy to przez brak konkretnego ruchu przed rajdem, czy wcześniejsza jazda o suchym pysku czy może szara pogoda i brak słońca na niebie. Jedno jest pewne na Skrzyczne wyjątkowo gładko mi się wjeżdżało i cały dystans pokonałem z uśmiechem na ustach, a tutaj walka ze sobą i znów myśli o sprzedaniu górala i kupieniu kolarki ;)
Kilkanaście minut przed 13 dojeżdżam pod schronisko, gdzie witają mnie okrzykami koledzy z Grupy Wypadowej - była nawet fala meksykańska :P

Na szczycie Błatniej pamiątkowe grupowe foto, w schronisku żurek plus gorąca czelokada i możemy śmigać dalej.
Uczestnicy rajdu rozjechali się w różne strony, część wróciła żółtym szlakiem do Jaworza, część pojechała zielonym szlakiem do Brennej, a Grupa Wypadowa zaliczyła kolejny szlak rowerem. Najpierw czerwonym szlakiem, a później zielonym w kierunku Górek Wielkich.
Po drodze dużo szybkich zjazdów, niestety sporo kamieni, trochę błotnych kałuż, a w jednym miejscu trafiliśmy praktycznie na ścianę w dół.
Po kilku próbach jazdy, sprowadziliśmy rowery na dół zbocza...

by za chwilę znów pędzić w dół na rowerach.
Całość rajdu bez większych przygód w postaci uszkodzonego sprzętu. Rafał gdzieś za Skoczowem zgubił licznik rowerowy, ale humor mu wciąż dopisywał ;)
jak jest?:)

Filmik z rajdu postaram się posklejać jeszcze w tym tygodniu, oczywiście jeśli po pracy znajdę w sobie jeszcze trochę energii :)

I jeszcze taki suchar z wczorajszego rajdu, który zawstydziłby samego Karola Strasburgera:
Jak się witają rowerzyści?
- Shimano!

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
96.39 km (22.00 km teren), czas: 06:20 h, avg:15.22 km/h,
prędkość maks: 48.10 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Cieszyn i Karvina
Piątek, 9 sierpnia 2013 | dodano: 10.08.2013Kategoria 50-100
Kolejny rowerowy dzień przed pracą.
Jedziemy w Damianem do Cieszyna tego polskiego jak i czeskiego.
Trasa:
Od samego Jastrzębia trzymamy się szlaku czerwonego, który prowadzi nas do Zebrzydowic. Szału nie ma, bo i oznaczenia gdzieś giną, ale ja trasę mam w głowie ;)
Od Zebrzydowic w kierunku Cieszyna wciąż szlakiem czerwonym i pomimo tego, że z Damianem jedziemy po raz pierwszy tym szlakiem, nie musimy się zastanawać "gdzie teraz". Cały szlak do samiutkiego Cieszyna jest bardzo dobrze oznakowany. Tabliczek czy znaków na drzewach nie musimy szukać, wszystko w zasięgu wzroku i w odpowiednich miejscach.

Las Kaczok:

a w lesie tabliczki:

W samym Cieszynie zwiedziliśmy rynek

oraz chwilkę posiedzieliśmy na wzgórzu zamkowym

z którego rozpościera się piękny widok:

pewnie byłby piękniejszy, ale dzień wyjątkowo pochmurny ;)
Przeskakujemy na drugą stronę rzeki Mostem Przyjaźni
do Czeskiego Cieszyna:

i jadąc wzdłuż torów kolejowych, a poźniej wzdług Olzy docieramy do Karviny.

Do Polski wjeżdżamy od strony Skrebeńska. Takim sposobem docieram do domu 45 minut przed pójściem do pracy :)

Kolejny pomysł, to zrobić kółko wokół Zalewu Goczałkowickiego.
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Jedziemy w Damianem do Cieszyna tego polskiego jak i czeskiego.
Trasa:
Od samego Jastrzębia trzymamy się szlaku czerwonego, który prowadzi nas do Zebrzydowic. Szału nie ma, bo i oznaczenia gdzieś giną, ale ja trasę mam w głowie ;)
Od Zebrzydowic w kierunku Cieszyna wciąż szlakiem czerwonym i pomimo tego, że z Damianem jedziemy po raz pierwszy tym szlakiem, nie musimy się zastanawać "gdzie teraz". Cały szlak do samiutkiego Cieszyna jest bardzo dobrze oznakowany. Tabliczek czy znaków na drzewach nie musimy szukać, wszystko w zasięgu wzroku i w odpowiednich miejscach.

Las Kaczok:

a w lesie tabliczki:

W samym Cieszynie zwiedziliśmy rynek

oraz chwilkę posiedzieliśmy na wzgórzu zamkowym

z którego rozpościera się piękny widok:

pewnie byłby piękniejszy, ale dzień wyjątkowo pochmurny ;)
Przeskakujemy na drugą stronę rzeki Mostem Przyjaźni
do Czeskiego Cieszyna:

i jadąc wzdłuż torów kolejowych, a poźniej wzdług Olzy docieramy do Karviny.

Do Polski wjeżdżamy od strony Skrebeńska. Takim sposobem docieram do domu 45 minut przed pójściem do pracy :)

Kolejny pomysł, to zrobić kółko wokół Zalewu Goczałkowickiego.
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
74.18 km (12.00 km teren), czas: 04:08 h, avg:17.95 km/h,
prędkość maks: 47.20 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ochaby i Strumień
Samotny wypad rowerowy do Ochab nad Wisłę.
Miałem jechać z dwoma kolegami, ale jednemu support w rowerze zaczął hałasować, a drugiemu telefon nie hałasował, więc nie wiedział, że dzwonię ;)
Trasa:
Plan wypadu bardzo prosty. Dojechać do Ochab, pomoczyć nogi w Wiśle i wracać do domu, bo wieczorem jeszcze trzeba iść do pracy.
Pierwsze kilometry to rozgrzewka po Jastrzębiu i załatwieniu drobnej sprawy, a później już bezpośrednio w kierunku Wisły.
Przez 12 kilometrów rozgrzewałem zastane nogi, jednocześnie zastanawiając się czy chce mi się jechać samemu do Ochab. Po tym drobnym kryzysie jechało mi się jak z górki :)
Po ostatniej wycieczce w rowerze nastąpiło kilka zmian. Wywaliłem starą oponę Rapid Rob, przez którą na ostatnim wypadzie złapałem gumę. Na miejscu starej opony pojawiła się zwijana Geax Saguaro 2.2, którą przełożyłem do przodu. Na tył przełożyłem starą Rapid Rob, która wciąż ma bieżnik z racji tego, że jeździła z przodu. Niech się teraz na tyle zużywa.
Kolejną nowością jest siodełko. Po katuszach jakie sprawiało mi żelowe Selle Italia zdecydowałem się na ciut szersze i bardziej żelowe siodełko WTB SPEED V PRO GEL. Zmiana wyraźnie na plus dla mojego tyłka ;)
Po 30 kilometrach jazdy zrobiłem w Ochabach dwie pierwszy. Pierwsza w Mr Hamburgerze, gdzie zamówiłem jednocześnie Pepsi i Mirinde do schładzania organizmy od środka. Chwilę później moczyłem nogi w całkiem cieplej Wiśle.

Czasu przed pracą jeszcze troszkę miałem, więc zamiast wracać bezpośrednio do Jastrzębia, pomyślałem żeby wracać przez Strumień i mój ulubiony Trakt Cesarsko-Pruski.
Strumień Fontannta:

Chwila relaksu i inhalacji, a poźniej już traktem w kierunku Pawłowic.
Temperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Miałem jechać z dwoma kolegami, ale jednemu support w rowerze zaczął hałasować, a drugiemu telefon nie hałasował, więc nie wiedział, że dzwonię ;)
Trasa:
Plan wypadu bardzo prosty. Dojechać do Ochab, pomoczyć nogi w Wiśle i wracać do domu, bo wieczorem jeszcze trzeba iść do pracy.
Pierwsze kilometry to rozgrzewka po Jastrzębiu i załatwieniu drobnej sprawy, a później już bezpośrednio w kierunku Wisły.
Przez 12 kilometrów rozgrzewałem zastane nogi, jednocześnie zastanawiając się czy chce mi się jechać samemu do Ochab. Po tym drobnym kryzysie jechało mi się jak z górki :)
Po ostatniej wycieczce w rowerze nastąpiło kilka zmian. Wywaliłem starą oponę Rapid Rob, przez którą na ostatnim wypadzie złapałem gumę. Na miejscu starej opony pojawiła się zwijana Geax Saguaro 2.2, którą przełożyłem do przodu. Na tył przełożyłem starą Rapid Rob, która wciąż ma bieżnik z racji tego, że jeździła z przodu. Niech się teraz na tyle zużywa.
Kolejną nowością jest siodełko. Po katuszach jakie sprawiało mi żelowe Selle Italia zdecydowałem się na ciut szersze i bardziej żelowe siodełko WTB SPEED V PRO GEL. Zmiana wyraźnie na plus dla mojego tyłka ;)
Po 30 kilometrach jazdy zrobiłem w Ochabach dwie pierwszy. Pierwsza w Mr Hamburgerze, gdzie zamówiłem jednocześnie Pepsi i Mirinde do schładzania organizmy od środka. Chwilę później moczyłem nogi w całkiem cieplej Wiśle.

Czasu przed pracą jeszcze troszkę miałem, więc zamiast wracać bezpośrednio do Jastrzębia, pomyślałem żeby wracać przez Strumień i mój ulubiony Trakt Cesarsko-Pruski.
Strumień Fontannta:

Chwila relaksu i inhalacji, a poźniej już traktem w kierunku Pawłowic.

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
59.05 km (7.00 km teren), czas: 03:20 h, avg:17.71 km/h,
prędkość maks: 54.30 km/hTemperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kobiór, Pszczyna czyli szlak Plessówka
Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano: 29.07.2013Kategoria 50-100
Na termometrach okolice 40*C. Z nieba leje się żar. Ludzie albo szukają cienia, albo jakiejś wody, gdzie mają możliwość schłodzenia się.
Grupa Wypadowa ma ciekawsze plany niż niedzielne wylegiwanie się - dojechać Plessówką do miejscowości Kobiór.
Trasa:
Jastrzebie - Pawłowice - Wisła Wielka - Łąka - Pszczyna - Jankowice - Studzienice - Kobiór - Suszec - Żory - Jastrzębie
Planowo miało nas jechać pięciu, ale dwóch Panów z przeróżnych przyczyn i niezależnych od nich musiało zrezygnować z wypadu.
Żeby ułatwić sobie nawigowanie, najpierw pojechaliśmy znanym już szlakiem R4 do Pszczyny, a później ewentualnie udać się dalej już szlakiem Plessówka.
Przejeżdżając obok jeziora Łąka trafiamy na korek w pobliżu plaży... Chyba wszyscy z okolicznych miast i miasteczek zjechali w to miejsce. Było tak tłoczno, że nawet rowerami nie byliśmy w stanie przeciskać się miedzy samochodami. Samochody na ulicy, samochody na trawie, samochody na chodniku, a nawet samochody prosto w zbożu. Podobny widok spotkaliśmy jeszcze w Suszczu, tak więc to nie był odosobniony przypadek. Sporo osób pojechało moczyć tyłki na przeróżnych akwenach wodnych.
Drogami, polami i lasami docieramy do Pszczyny, gdzie na rynku chłodzimy organizmy lodami oraz zimną colą.
Rynek Pszczyna:

W parku jeszcze raz zastanawiamy się czy aby na pewno w taki upał jechać na Kobiór. Według mapki dalej ma być lepiej, bo jazda lasami.
Rynek i park też jakby opustoszały. Wszystkich gdzieś wywiało. Pewnie nad wodę.
Bezpośrednio z parku wskakujemy na szlak niebieski by kilka kilometrów dalej zgubić go. No cóż - brakowało nawigatora Benego i kilka razy się o tym przekonaliśmy :P
W złym miejscu przecieliśmy "jednykę" i zamiast na droge 931 wyskoczyliśmy na 933. Przez ten drobny błąd troszkę skróciliśmy niebieski szlak, na który wróciliśmy w Jankowicach.
Jeszcze przed samymi Jankowicami krótki postój, bo okazało się, że moja dętka zaczyna popuszczać powietrze. Nie jakoś tragicznie, więc szybkie pompowanie i dalej w drogę.
Wskakujemy z powrotem na szlak niebieski. Teraz jakieś 8 kilometrów prostej drogi z czego większość [patrząc na mapę] przez las. Nic bardziej mylnego :) Las owszem był, ale po lewej i prawej stronie, a jazda i tak odbywała się w pełnym słońcu.
Nudne kilka kilometrów starym, wąskim i miejscami strasznie zniszczonym asfaltem.
Plessówka za Jankowicami:

Przed samym Kobiórem po raz kolejny przecinamy DK-1 i jesteśmy u celu podróży.
Wita nas opustoszała miejscowość. Przed długi, długi czas zero ludzi. Puściutko, nawet przejeżdżając obok baru nie trafiamy na jakąkolwiek żywą duszę. Nawet żadnego zombiaka, który mógł pożreć tych wszystkich mieszkańców. No cóż, wszyscy nad wodą ;) i to by się zgadzało. Dojeżdżając do okolicznych stawów trafiamy na pierwszą ludność - całą i żywą.
Najchłodniejsze miejsce w okolicy:

Tutaj też natrafimy na skrzyżowanie kilku szlaków. Niebieski, zielony oraz najkrótszy żółty. Zielony - lasami do Radostowic zostawiamy sobie na później.
Panowie panie, o to skrzyżowanie:

Niebieski czyli Plessówka w końcu prowadzi nas przez długo oczekiwane lasy.
Gdzieś w lesie chyba zabrakło jakiejś tabliczki albo po prostu umknęła naszej uwadze, bo po raz kolejny gubimy szlak, ale do Suszca zgodnie z planem i tak trafiamy :)
Tutaj jedziemy objazdowym czarnym szlakiem "wokół Suszca" i wskakujemy z powrotem na szlak niebieski. Na Suszczu kończymy nasz wypad szlakiem Plessówka. Dalej wiedzie on przez Kryry do Pawłowic, my jednak chowając się przed słońcem, jedziemy wzdłuż lasu kierując się na żorski rynek.
Po drodze Krzysiu, który wciąż nie posiada takiego dobrodziejstwa jak bukłak dokupuje sobie wodę. Zahaczamy też o staw Gwaruś, na którym oczywiście tłum ludzi, choć nie ma ich tak wiele jak na Łące.
Na rynku na słoneczku dłuższa przerwa i...
walka z gołębiami o dostęp do wody:

A było o co walczyć, bo miejscami w pełnym słońcu licznik wyświetlał bardzo ciekawe cyferki...
Do Jastrzębia docieramy przez Rogoźną i odwiedzaną wielokrotnie przeze mnie bażanciarnie.
W sumie na całej trasie wypiłem prawie 4 litry napojów. Bezpośrednio po jeździe jeszcze dorzuciłem kolejny litr do tej stawki.
4 razy pompowałem powietrze w tylnym kole, bo nie było sensu dętki zmieniać.
Zabiłem 4 końskie muchy...
a licznik w rowerze pokazał temperaturę:

Przypadek?
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/F0fTX84WYlk"> <embed src="http://www.youtube.com/v/F0fTX84WYlk" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
;)
Temperatura:35.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Grupa Wypadowa ma ciekawsze plany niż niedzielne wylegiwanie się - dojechać Plessówką do miejscowości Kobiór.
Trasa:
Jastrzebie - Pawłowice - Wisła Wielka - Łąka - Pszczyna - Jankowice - Studzienice - Kobiór - Suszec - Żory - Jastrzębie
Planowo miało nas jechać pięciu, ale dwóch Panów z przeróżnych przyczyn i niezależnych od nich musiało zrezygnować z wypadu.
Żeby ułatwić sobie nawigowanie, najpierw pojechaliśmy znanym już szlakiem R4 do Pszczyny, a później ewentualnie udać się dalej już szlakiem Plessówka.
Przejeżdżając obok jeziora Łąka trafiamy na korek w pobliżu plaży... Chyba wszyscy z okolicznych miast i miasteczek zjechali w to miejsce. Było tak tłoczno, że nawet rowerami nie byliśmy w stanie przeciskać się miedzy samochodami. Samochody na ulicy, samochody na trawie, samochody na chodniku, a nawet samochody prosto w zbożu. Podobny widok spotkaliśmy jeszcze w Suszczu, tak więc to nie był odosobniony przypadek. Sporo osób pojechało moczyć tyłki na przeróżnych akwenach wodnych.
Drogami, polami i lasami docieramy do Pszczyny, gdzie na rynku chłodzimy organizmy lodami oraz zimną colą.
Rynek Pszczyna:

W parku jeszcze raz zastanawiamy się czy aby na pewno w taki upał jechać na Kobiór. Według mapki dalej ma być lepiej, bo jazda lasami.
Rynek i park też jakby opustoszały. Wszystkich gdzieś wywiało. Pewnie nad wodę.
Bezpośrednio z parku wskakujemy na szlak niebieski by kilka kilometrów dalej zgubić go. No cóż - brakowało nawigatora Benego i kilka razy się o tym przekonaliśmy :P
W złym miejscu przecieliśmy "jednykę" i zamiast na droge 931 wyskoczyliśmy na 933. Przez ten drobny błąd troszkę skróciliśmy niebieski szlak, na który wróciliśmy w Jankowicach.
Jeszcze przed samymi Jankowicami krótki postój, bo okazało się, że moja dętka zaczyna popuszczać powietrze. Nie jakoś tragicznie, więc szybkie pompowanie i dalej w drogę.
Wskakujemy z powrotem na szlak niebieski. Teraz jakieś 8 kilometrów prostej drogi z czego większość [patrząc na mapę] przez las. Nic bardziej mylnego :) Las owszem był, ale po lewej i prawej stronie, a jazda i tak odbywała się w pełnym słońcu.
Nudne kilka kilometrów starym, wąskim i miejscami strasznie zniszczonym asfaltem.
Plessówka za Jankowicami:

Przed samym Kobiórem po raz kolejny przecinamy DK-1 i jesteśmy u celu podróży.
Wita nas opustoszała miejscowość. Przed długi, długi czas zero ludzi. Puściutko, nawet przejeżdżając obok baru nie trafiamy na jakąkolwiek żywą duszę. Nawet żadnego zombiaka, który mógł pożreć tych wszystkich mieszkańców. No cóż, wszyscy nad wodą ;) i to by się zgadzało. Dojeżdżając do okolicznych stawów trafiamy na pierwszą ludność - całą i żywą.
Najchłodniejsze miejsce w okolicy:

Tutaj też natrafimy na skrzyżowanie kilku szlaków. Niebieski, zielony oraz najkrótszy żółty. Zielony - lasami do Radostowic zostawiamy sobie na później.
Panowie panie, o to skrzyżowanie:

Niebieski czyli Plessówka w końcu prowadzi nas przez długo oczekiwane lasy.
Gdzieś w lesie chyba zabrakło jakiejś tabliczki albo po prostu umknęła naszej uwadze, bo po raz kolejny gubimy szlak, ale do Suszca zgodnie z planem i tak trafiamy :)
Tutaj jedziemy objazdowym czarnym szlakiem "wokół Suszca" i wskakujemy z powrotem na szlak niebieski. Na Suszczu kończymy nasz wypad szlakiem Plessówka. Dalej wiedzie on przez Kryry do Pawłowic, my jednak chowając się przed słońcem, jedziemy wzdłuż lasu kierując się na żorski rynek.
Po drodze Krzysiu, który wciąż nie posiada takiego dobrodziejstwa jak bukłak dokupuje sobie wodę. Zahaczamy też o staw Gwaruś, na którym oczywiście tłum ludzi, choć nie ma ich tak wiele jak na Łące.
Na rynku na słoneczku dłuższa przerwa i...
walka z gołębiami o dostęp do wody:

A było o co walczyć, bo miejscami w pełnym słońcu licznik wyświetlał bardzo ciekawe cyferki...
Do Jastrzębia docieramy przez Rogoźną i odwiedzaną wielokrotnie przeze mnie bażanciarnie.
W sumie na całej trasie wypiłem prawie 4 litry napojów. Bezpośrednio po jeździe jeszcze dorzuciłem kolejny litr do tej stawki.
4 razy pompowałem powietrze w tylnym kole, bo nie było sensu dętki zmieniać.
Zabiłem 4 końskie muchy...
a licznik w rowerze pokazał temperaturę:

Przypadek?
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/F0fTX84WYlk"> <embed src="http://www.youtube.com/v/F0fTX84WYlk" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
;)
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
89.44 km (29.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:17.89 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:35.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)