- Kategorie:
- 0-50.64
- 100 i więcej.23
- 50-100.59
- Beskid Mały.2
- Beskid Śląski.19
- Beskid Żywiecki.0
- Miejska dżungla.11
- Off Road.61
- samotnie.37
- z Asią.14
Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2012
Dystans całkowity: | 496.96 km (w terenie 101.20 km; 20.36%) |
Czas w ruchu: | 29:05 |
Średnia prędkość: | 17.09 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.90 km/h |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 62.12 km i 3h 38m |
Więcej statystyk |
II Górski Rajd Rowerowy na przełęcz Karkoszczonka
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | dodano: 29.08.2012Kategoria 100 i więcej, Off Road, Beskid Śląski
Po urlopowym jeżdżeniu prawie po płaskich terenach na Pomorzu i Kaszubach czas na coś górskiego - górski rajd rowerowy na przełęcz Karkoszczanka :)
Był to mój drugi rajd rowerowy i drugi rajd rowerowy organizowany przez zarząd osiedla Pionierów oraz sklep rowerowy TomaziBike.
Tak jak i ostatnim razem, w większej ekipie dotarcie do celu i indywidualny powrót do domu.
Prawie wszyscy wracali tą samą drogą do Jastrzębia, ale my chcieliśmy więcej...
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.)- Błatnia (917 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów -Ochaby - Dębowiec - Hażlach - Pruchna - Jastrzębie-Zdrój
W sumie około 114 km.
Od samego rana lało, więc warunki dość ekstremalne dla tych którzy na codzień jeżdżą tylko przy bezdeszczowej pogodzie.
Ja niestety nie posiadałem żadnej kurtki lekkiej i typowo przeciwdeszczowej, ale przypomniałem sobie, że mam gdzieś workową pelerynkę, którą nabyłem na Morskim Oku w Zakopanem.
Każdy szanujący się superbohater miał pelerynke ;):

Rajd wystartował o godzinie 10:30 i zwartą ekipą (30 rowerzystów w tym jedna rowerzystka) mknęliśmy w deszczu w kierunku Brennej asekurowani przez policyjny radiowóz.
Deszcz, błoto, piasek - wszystko braliśmy na klatę i nie tylko klatę:

W Brennej przestało padać, więc można było zrzucić z siebie pelerynki, kurtki przeciwdeszczowa czy inne nieoddychające okrycie wierzchnie.
Po około 50 km byliśmy pod Przełęczą Karkoszczonka, która znajduje się na wysokości 729 m n.p.m.
Ile się dało, tyle się wjechało, a reszta to po prostu wypych pod stromą górkę.
W sumie początek i końcówka pokonana na rowerze, a to co w środku to już pchanie roweru. Później stromy zjazd do Chaty Wuja Toma i...
żurek:

pamiątkowe medale:

oraz omawianie dalszego etapu...

...bo my się jeszcze nie najeździliśmy. Mimo, że to był już koniec rajdu, to dla nas był to zaledwie pierwszy etap :P
Kolejny etap i kolejny cel to Błatnia 917 m n.p.m.
Było stromo, bardzo kamieniście i sporo fragmentów gdzie preferowanym sposobem pokonywania trasy było pchanie roweru.
Lały się hektolitry potu...
...i czasem ktoś z nas miał ochotę na chwilowe leżakowanie:


Mimo trudnego terenu cała nasza piątka szczęśliwie dotarła do celu czyli na szczyt Błatniej. A na szczycie piękne widoki, silny wiatr i od dłuższego czasu 14*C...
Błatnia zdobyta:

Widoki:


Przez chwilę delektowaliśmy się widokami. Były sesje zdjęciowe, a nawet terapeutyczne i jak już każdy był odpowiednio psychicznie nastawiony, to nie pozostało nic innego jak zjechać z tej góry do Brennej, bo było coraz zimniej i coraz później.
Zjazd miejscami bardzo trudny technicznie. Pełno kamieni, korzeni i innych nierówności.
W SPDkach zrobiłem już setki kilometrów, ale nie w takim terenie. Debiut miałem na poprzednim rajdzie i na zjeździe z Równicy w kierunku Brennej.
Wtedy nie czułem się pewnie i często omijałem pewne fragmenty sprowadzając rower.
Tym razem jednak prawie przez całą drogę w dół jechałem wpięty i czasem nawet nabierałem większych prędkości nie bojąc się, że coś może pójść nie po mojej myśli.
Debiutujący w SPDkach Fabian miał trochę trudności i trochę tych gleb zaliczył, ale myślę że następnym razem jeśli się znów skusi z nami zabrać, to będzie dużo lepiej.
Leżakujący Marcin też bardzo pozytywnie mnie zaskoczył szalejąc na zjazdach i uprawiając czasem istny Tokyo Drift :)
Są postępy, są chęci i coraz mniej strachu czujemy przed kamienistymi szlakami w dół.
Zatrzymać nas może tylko złapanie gumy:

ale tylko na krótką chwilę. Szybka zmiana dętki i dalej w drogę.
Podążając w kierunku zachodzącego słońca:

docieramy do Jastrzębia, gdzie...
...nasze ubłocone rowery zostają porządnie umyte:

a musiały naprawdę źle wyglądać skoro w Brennej starsze panie z przerażeniem patrzyły na nas i na nasze rowery pytając skąd my wracamy, że cali jesteśmy w błocie ;)
Więcej zdjęć:
Album na Picasie
Filmik:
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Był to mój drugi rajd rowerowy i drugi rajd rowerowy organizowany przez zarząd osiedla Pionierów oraz sklep rowerowy TomaziBike.
Tak jak i ostatnim razem, w większej ekipie dotarcie do celu i indywidualny powrót do domu.
Prawie wszyscy wracali tą samą drogą do Jastrzębia, ale my chcieliśmy więcej...
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.)- Błatnia (917 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów -Ochaby - Dębowiec - Hażlach - Pruchna - Jastrzębie-Zdrój
W sumie około 114 km.
Od samego rana lało, więc warunki dość ekstremalne dla tych którzy na codzień jeżdżą tylko przy bezdeszczowej pogodzie.
Ja niestety nie posiadałem żadnej kurtki lekkiej i typowo przeciwdeszczowej, ale przypomniałem sobie, że mam gdzieś workową pelerynkę, którą nabyłem na Morskim Oku w Zakopanem.
Każdy szanujący się superbohater miał pelerynke ;):

Rajd wystartował o godzinie 10:30 i zwartą ekipą (30 rowerzystów w tym jedna rowerzystka) mknęliśmy w deszczu w kierunku Brennej asekurowani przez policyjny radiowóz.
Deszcz, błoto, piasek - wszystko braliśmy na klatę i nie tylko klatę:

W Brennej przestało padać, więc można było zrzucić z siebie pelerynki, kurtki przeciwdeszczowa czy inne nieoddychające okrycie wierzchnie.
Po około 50 km byliśmy pod Przełęczą Karkoszczonka, która znajduje się na wysokości 729 m n.p.m.
Ile się dało, tyle się wjechało, a reszta to po prostu wypych pod stromą górkę.
W sumie początek i końcówka pokonana na rowerze, a to co w środku to już pchanie roweru. Później stromy zjazd do Chaty Wuja Toma i...
żurek:

pamiątkowe medale:

oraz omawianie dalszego etapu...

...bo my się jeszcze nie najeździliśmy. Mimo, że to był już koniec rajdu, to dla nas był to zaledwie pierwszy etap :P
Kolejny etap i kolejny cel to Błatnia 917 m n.p.m.
Było stromo, bardzo kamieniście i sporo fragmentów gdzie preferowanym sposobem pokonywania trasy było pchanie roweru.
Lały się hektolitry potu...
...i czasem ktoś z nas miał ochotę na chwilowe leżakowanie:


Mimo trudnego terenu cała nasza piątka szczęśliwie dotarła do celu czyli na szczyt Błatniej. A na szczycie piękne widoki, silny wiatr i od dłuższego czasu 14*C...
Błatnia zdobyta:

Widoki:


Przez chwilę delektowaliśmy się widokami. Były sesje zdjęciowe, a nawet terapeutyczne i jak już każdy był odpowiednio psychicznie nastawiony, to nie pozostało nic innego jak zjechać z tej góry do Brennej, bo było coraz zimniej i coraz później.
Zjazd miejscami bardzo trudny technicznie. Pełno kamieni, korzeni i innych nierówności.
W SPDkach zrobiłem już setki kilometrów, ale nie w takim terenie. Debiut miałem na poprzednim rajdzie i na zjeździe z Równicy w kierunku Brennej.
Wtedy nie czułem się pewnie i często omijałem pewne fragmenty sprowadzając rower.
Tym razem jednak prawie przez całą drogę w dół jechałem wpięty i czasem nawet nabierałem większych prędkości nie bojąc się, że coś może pójść nie po mojej myśli.
Debiutujący w SPDkach Fabian miał trochę trudności i trochę tych gleb zaliczył, ale myślę że następnym razem jeśli się znów skusi z nami zabrać, to będzie dużo lepiej.
Leżakujący Marcin też bardzo pozytywnie mnie zaskoczył szalejąc na zjazdach i uprawiając czasem istny Tokyo Drift :)
Są postępy, są chęci i coraz mniej strachu czujemy przed kamienistymi szlakami w dół.
Zatrzymać nas może tylko złapanie gumy:
ale tylko na krótką chwilę. Szybka zmiana dętki i dalej w drogę.
Podążając w kierunku zachodzącego słońca:

docieramy do Jastrzębia, gdzie...
...nasze ubłocone rowery zostają porządnie umyte:
a musiały naprawdę źle wyglądać skoro w Brennej starsze panie z przerażeniem patrzyły na nas i na nasze rowery pytając skąd my wracamy, że cali jesteśmy w błocie ;)
Więcej zdjęć:
Album na Picasie
Filmik:
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
113.78 km (23.00 km teren), czas: 06:34 h, avg:17.33 km/h,
prędkość maks: 42.80 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tour de Jezioro Żarnowieckie
Środa, 22 sierpnia 2012 | dodano: 22.08.2012Kategoria 100 i więcej, Off Road, samotnie
Ostatnia już trasa na Pomorzu. Na sam koniec kolejna konkretna trasa, tym razem 100 kilometrowa.
Trasa:
Z Władysławowa do Żarnowca, a później pełne koło wokół Jeziora Żarnowieckiego i z powrotem do Władysławowa, ale już inną trasą.
W sumie wyszło tego nieco ponad 100 km, bo jeszcze pojechałem do centrum Władka na obiad i odszukać kolegów, którzy też byli na obiedzie - zupce chmielowej ;)
Dziś poszedłem troszeczkę na łatwiznę i odpaliłem nawigacje Nokia Maps tak aby prowadziła mnie do Żarnowca trasą pieszą. Dzięki temu ominąłem główne drogi i jechałem zadupiami ile tylko się dało.
Do drogi 213 z Władysławowa dojechałem praktycznie drogami żwirowymi między polami. Wyszło tego naście kilometrów - lubie to! :)
Na 10 kilometrze złapały mnie chmury deszczowe, a że byłem między polami i nie było gdzie się schować, to w deszczu mknąłem dalej przed siebie.
Polami:

Po 26 kilometrach dotarłem do Żarnowca:

Tak szczerze, to w samym Żarnowcu nic specjalnego nie ma. No chyba, że ktoś lubi zachwycać się klasztorami. Wtedy może pozachwycać się nad gotyckim klasztorem sióstr Benedyktynek sprzed ponad 700 lat. Klasztor znajduje się przy samej drodze 213.
Kolejne kilka kilometrów i jestem przy jeziorze. Na niebie wciąż chmury.
Krótka przerwa na picie i jedzenie oraz na spoglądnięcie na mapę, bo od Żarnowca już bez wspomagania się nawigacją... ale czy aby na pewno był to dobry pomysł?;)


Po raz kolejny wyszło moje zamiłowanie do pakowania się w najgorsze krzaki i pokrzywy. Niestety minąłem właściwy zjazd w kierunku jeziora i chciałem tam dotrzeć po swojemu. Takim sposobem przedzierałem się przez krzaczory, rowy melioracyjne i Bóg jeden wie co tam jeszcze było. Nie obyło się też bez zaciętej walki z komarami i końskimi muchami grrrrrr...
Mój hardcorowy skrót - od horyzontu przedzieranie się w krzakach:

Przerwa na doprowadzenie roweru, do dalszej jazdy:

Na szczęście to jedyne dziwactwo na mojej dzisiejszej trasie. Dalej było lepiej i nawet słońce wyszło.
Przed miejscowością Nadole jeszcze jedna przerwa na posiłek i szybkie zwiedzanie Nadola.
Przerwa na lidlowskie "Knopersy" ;):

Na przystani statku wycieczkowego "Nadolanin":

Z atrakcji Nadola można wymienić rejs wyżej wymienionym statkiej po jeziorze, skansen czyli Zagrodę Gburską i Rybacką (znajduje się tuż obok przystani) oraz wieżę widokową "Kaszubskie Oko" i park atrakcji.
Na wieżę widokową nie wybierałem się, ale podobno widać z niej prócz jeziora nawet Bałtyk.
Wieża znajduje się przy górnym zbiorniku elektrowni szczytowo-pompowej Żarnowiec. Sama elektrownia robi ogromne wrażenie. Zresztą jest to największa w Polsce elektrownia szczytowo-pompowa. Nie znajduję się ona w Żarnowcu jak nazwa elektrowni wskazuje, a w miejscowości Czymanowo.
Największe wrażenie zrobiły na mnie cztery wielgachne stalowe rurociągi, którymi płynie woda do pompo-turbin. Długość jednego rurociągu to 1100 metrów.
Przed elektrownią są umieszczone tablice informacyjne na temat elektrowni. Jest co poczytać i co pooglądać. Polecam.
Może kiedyś zrobią z tego aquapark :P:

Pełne okrążenie Jeziora Żarnowieckiego dało wynik 27 kilometrów. Zapewne da się krócej, bo ja dłuższą chwilę walczyłem z krzakami :)
Po zrobieniu pełnego okrążenia wróciłem jeszcze raz w okolicę elektrowni, ale tym razem w poszukiwaniu pozostałości po zlikwidowanej budowie elektrowni jądrowej i... ni chu chu... nic nie znalazłem nie licząc budynków, które miały służyć za szatnie, ale te były przy samej drodze.
Chyba za słabo zapuszczałem się w nieprzyjazne tereny ;)
Ogólnie wszelakie okoliczne tereny po drugiej stronie jeziora, a na przeciwko elektrowni wodnej zagospodarowane są przez różne firmy.

Powrót do Władysławowa też z pomocą Nokia Maps i trasy pieszej.
Ogólnie nie lubie tej nawigacji, bo działa ze strasznym opóźnieniem. Każe mi skręcić kiedy ja już przejechałem dawno skrzyżowanie, o którym mnie informuje... takie zachowanie nawigacji wprowadza sporo zamieszania, szczególnie że nie zaglądam na telefon, tylko słucham komunikatów płynących do mnie z kieszeni spodenek ;P
jednak mimo tych niedogodności dość fajnie prowadziła mnie lasami:

Poźniej trafiłem na świetną asfaltową ścieżkę rowerową, która ciągnęła się miedzy polami. Tu podziękowałem Nokia Maps, która ciągle kazała mi odbić gdzieś w bok ze ścieżki... Ja jechałem dalej przed siebie ścieżką, bo w oddali widziałem znane mi już z wycieczki do Pucka elektrownie wiatrowe.
Staram się dogonić własny cień:

Elektrownie wiatrowe tuż obok ścieżki:

I to już koniec moich pomorskich i kaszubskich wycieczek.
Bilans moich urlopowych kilometrów: 352
Ogólny tegoroczny bilans ma dzień dzisiejszy: 1534
Zbliżam się do wykonania tegorocznego planu czyli 2 tysięcy kilometrów ;)
Kolejne wycieczki i opowiadania o nich już na śląskiej ziemi ;P
Nie zapomniałem o ciekawostkach. Tym razem ciekawostki w formie zdjęć i bez komentarza.

Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Z Władysławowa do Żarnowca, a później pełne koło wokół Jeziora Żarnowieckiego i z powrotem do Władysławowa, ale już inną trasą.
W sumie wyszło tego nieco ponad 100 km, bo jeszcze pojechałem do centrum Władka na obiad i odszukać kolegów, którzy też byli na obiedzie - zupce chmielowej ;)
Dziś poszedłem troszeczkę na łatwiznę i odpaliłem nawigacje Nokia Maps tak aby prowadziła mnie do Żarnowca trasą pieszą. Dzięki temu ominąłem główne drogi i jechałem zadupiami ile tylko się dało.
Do drogi 213 z Władysławowa dojechałem praktycznie drogami żwirowymi między polami. Wyszło tego naście kilometrów - lubie to! :)
Na 10 kilometrze złapały mnie chmury deszczowe, a że byłem między polami i nie było gdzie się schować, to w deszczu mknąłem dalej przed siebie.
Polami:

Po 26 kilometrach dotarłem do Żarnowca:

Tak szczerze, to w samym Żarnowcu nic specjalnego nie ma. No chyba, że ktoś lubi zachwycać się klasztorami. Wtedy może pozachwycać się nad gotyckim klasztorem sióstr Benedyktynek sprzed ponad 700 lat. Klasztor znajduje się przy samej drodze 213.
Kolejne kilka kilometrów i jestem przy jeziorze. Na niebie wciąż chmury.
Krótka przerwa na picie i jedzenie oraz na spoglądnięcie na mapę, bo od Żarnowca już bez wspomagania się nawigacją... ale czy aby na pewno był to dobry pomysł?;)

Po raz kolejny wyszło moje zamiłowanie do pakowania się w najgorsze krzaki i pokrzywy. Niestety minąłem właściwy zjazd w kierunku jeziora i chciałem tam dotrzeć po swojemu. Takim sposobem przedzierałem się przez krzaczory, rowy melioracyjne i Bóg jeden wie co tam jeszcze było. Nie obyło się też bez zaciętej walki z komarami i końskimi muchami grrrrrr...
Mój hardcorowy skrót - od horyzontu przedzieranie się w krzakach:

Przerwa na doprowadzenie roweru, do dalszej jazdy:

Na szczęście to jedyne dziwactwo na mojej dzisiejszej trasie. Dalej było lepiej i nawet słońce wyszło.
Przed miejscowością Nadole jeszcze jedna przerwa na posiłek i szybkie zwiedzanie Nadola.
Przerwa na lidlowskie "Knopersy" ;):
Na przystani statku wycieczkowego "Nadolanin":
Z atrakcji Nadola można wymienić rejs wyżej wymienionym statkiej po jeziorze, skansen czyli Zagrodę Gburską i Rybacką (znajduje się tuż obok przystani) oraz wieżę widokową "Kaszubskie Oko" i park atrakcji.
Na wieżę widokową nie wybierałem się, ale podobno widać z niej prócz jeziora nawet Bałtyk.
Wieża znajduje się przy górnym zbiorniku elektrowni szczytowo-pompowej Żarnowiec. Sama elektrownia robi ogromne wrażenie. Zresztą jest to największa w Polsce elektrownia szczytowo-pompowa. Nie znajduję się ona w Żarnowcu jak nazwa elektrowni wskazuje, a w miejscowości Czymanowo.
Największe wrażenie zrobiły na mnie cztery wielgachne stalowe rurociągi, którymi płynie woda do pompo-turbin. Długość jednego rurociągu to 1100 metrów.
Przed elektrownią są umieszczone tablice informacyjne na temat elektrowni. Jest co poczytać i co pooglądać. Polecam.
Może kiedyś zrobią z tego aquapark :P:

Pełne okrążenie Jeziora Żarnowieckiego dało wynik 27 kilometrów. Zapewne da się krócej, bo ja dłuższą chwilę walczyłem z krzakami :)
Po zrobieniu pełnego okrążenia wróciłem jeszcze raz w okolicę elektrowni, ale tym razem w poszukiwaniu pozostałości po zlikwidowanej budowie elektrowni jądrowej i... ni chu chu... nic nie znalazłem nie licząc budynków, które miały służyć za szatnie, ale te były przy samej drodze.
Chyba za słabo zapuszczałem się w nieprzyjazne tereny ;)
Ogólnie wszelakie okoliczne tereny po drugiej stronie jeziora, a na przeciwko elektrowni wodnej zagospodarowane są przez różne firmy.

Powrót do Władysławowa też z pomocą Nokia Maps i trasy pieszej.
Ogólnie nie lubie tej nawigacji, bo działa ze strasznym opóźnieniem. Każe mi skręcić kiedy ja już przejechałem dawno skrzyżowanie, o którym mnie informuje... takie zachowanie nawigacji wprowadza sporo zamieszania, szczególnie że nie zaglądam na telefon, tylko słucham komunikatów płynących do mnie z kieszeni spodenek ;P
jednak mimo tych niedogodności dość fajnie prowadziła mnie lasami:

Poźniej trafiłem na świetną asfaltową ścieżkę rowerową, która ciągnęła się miedzy polami. Tu podziękowałem Nokia Maps, która ciągle kazała mi odbić gdzieś w bok ze ścieżki... Ja jechałem dalej przed siebie ścieżką, bo w oddali widziałem znane mi już z wycieczki do Pucka elektrownie wiatrowe.
Staram się dogonić własny cień:
Elektrownie wiatrowe tuż obok ścieżki:

I to już koniec moich pomorskich i kaszubskich wycieczek.
Bilans moich urlopowych kilometrów: 352
Ogólny tegoroczny bilans ma dzień dzisiejszy: 1534
Zbliżam się do wykonania tegorocznego planu czyli 2 tysięcy kilometrów ;)
Kolejne wycieczki i opowiadania o nich już na śląskiej ziemi ;P
Nie zapomniałem o ciekawostkach. Tym razem ciekawostki w formie zdjęć i bez komentarza.


Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
100.49 km (31.00 km teren), czas: 05:37 h, avg:17.89 km/h,
prędkość maks: 50.90 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Go to the Hel
Wczoraj była rozgrzewka do Chałup i z powrotem, a dzisiaj już wycieczka do końca Mierzei Helskiej.
Chwilę przed moim wyjazdem troszeczkę popadało, ale żadnych burz o których trąbią w telewizji nie było.
Trasa:
Władysławowo - Chałupy - Kuźnica - Jastarnia - Jurata - Hel - Jurata - Jastarnia - Kuźnica - Chałupy - Władysławowo
W sumie 80 km.
Plan był taki, żeby na Hel dotrzeć w miarę bez żadnych postojów i poźniej w drodze powrotnej zahaczać o okoliczne miejscówki.
Na Hel dotarłem po nieco ponad półtorej godziny.
Zwiedziłem port i udałem się na helski cypel, gdzie przez półtorej godziny intensywnie plażowałem ;)
Plażowanie:

Plaża prawie puściutka. Cisza i spokój, aż było dziwnie po tym co działo się na sobotnim D-Day Hel.
Trasa na Hel to polski przegląd ścieżek rowerowych. Była "umiłowana" kostka brukowa, asfalt, płyty z dziurami, większe płyty bez dziur i to co najbardziej mi się podobało - brak czegokolwiek czyli jazda po szutrze.
W drodze powrotnej tak jak planowałem zwiedzałem miejscówki i miejscowości.
Plaża w Juracie:

Plaża od strony Bałtyku. Zimny i mocny wiatr, fale i ogólnie mało przyjemnie. Od strony zatoki zero wiatru, zero fal i oczywiście woda cieplejsza.
Wieża widokowa w Juracie - tu mocniej wieje:

Tak szczerze mówiąc, to spodziewałem się lepszych widoków.
Port w słonecznej Jastarni:

Ciężki schron bojowy "Sabała" - Jastarnia:

Helskich bunkrów dzisiaj nie zwiedzałem, bo już w sobotę je zwiedziłem włącznie z wnętrzem niektórych z nich, ale za to na ten w Jastarni rzuciłem okiem.
i gdy słońce schodziło coraz niżej zbliżałem się z powrotem do Władysławowa:

Ciekawostki i przemyślenia z dnia dzisiejszego:
- Większość kobiet tych chodzących pieszo czy jadących rowerem z naprzeciwka to ślepe nosorożce. Zauważają mnie dopiero jak hamuje tuż przed nimi i robią głupie miny, z których można wyczytać "przed chwilą cię tu nie było". Tak drogie panie, wyrastam spod ziemi, albo wypełzam spod kamienia...
- Dzieci potrafią podnieść ciśnienie i zachęcić do testowania refleksu oraz hamulców. Jedno i drugie mam w najlepszym porządku:)
Jednemu chłopczykowi dostało się za numer wyskoczenia mi przed rower. Dostał od mamy bezstresowy wpierdziel na dupsko, aż słyszałem uderzenia będąc już kilka metrów dalej.
Według mnie powinien się cieszyć, bo jakbym ja po nim przejechał to bardziej by bolało i to przez wiele dni, a on ryczał - dziwny jakiś ;P
- Hamowanie na środku ścieżki rowerowej i to nagłe hamowanie i bez szczególnej przyczyny... i tu bez względu na płeć. Nie potrafią zjechać na pobocze i dopiero tam zahamować.
- Trzeba być co najmniej Nostradamusem, żeby przewidywać zachowanie pewnych ludzi. Bo nie znasz dnia i godziny jak wlezie ci ktoś pod koła...
Uwaga! Piach powoduje ścieranie się klocków hamulcowych...:
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Chwilę przed moim wyjazdem troszeczkę popadało, ale żadnych burz o których trąbią w telewizji nie było.
Trasa:
Władysławowo - Chałupy - Kuźnica - Jastarnia - Jurata - Hel - Jurata - Jastarnia - Kuźnica - Chałupy - Władysławowo
W sumie 80 km.
Plan był taki, żeby na Hel dotrzeć w miarę bez żadnych postojów i poźniej w drodze powrotnej zahaczać o okoliczne miejscówki.
Na Hel dotarłem po nieco ponad półtorej godziny.
Zwiedziłem port i udałem się na helski cypel, gdzie przez półtorej godziny intensywnie plażowałem ;)
Plażowanie:

Plaża prawie puściutka. Cisza i spokój, aż było dziwnie po tym co działo się na sobotnim D-Day Hel.
Trasa na Hel to polski przegląd ścieżek rowerowych. Była "umiłowana" kostka brukowa, asfalt, płyty z dziurami, większe płyty bez dziur i to co najbardziej mi się podobało - brak czegokolwiek czyli jazda po szutrze.
W drodze powrotnej tak jak planowałem zwiedzałem miejscówki i miejscowości.
Plaża w Juracie:

Plaża od strony Bałtyku. Zimny i mocny wiatr, fale i ogólnie mało przyjemnie. Od strony zatoki zero wiatru, zero fal i oczywiście woda cieplejsza.
Wieża widokowa w Juracie - tu mocniej wieje:

Tak szczerze mówiąc, to spodziewałem się lepszych widoków.
Port w słonecznej Jastarni:

Ciężki schron bojowy "Sabała" - Jastarnia:

Helskich bunkrów dzisiaj nie zwiedzałem, bo już w sobotę je zwiedziłem włącznie z wnętrzem niektórych z nich, ale za to na ten w Jastarni rzuciłem okiem.
i gdy słońce schodziło coraz niżej zbliżałem się z powrotem do Władysławowa:

Ciekawostki i przemyślenia z dnia dzisiejszego:
- Większość kobiet tych chodzących pieszo czy jadących rowerem z naprzeciwka to ślepe nosorożce. Zauważają mnie dopiero jak hamuje tuż przed nimi i robią głupie miny, z których można wyczytać "przed chwilą cię tu nie było". Tak drogie panie, wyrastam spod ziemi, albo wypełzam spod kamienia...
- Dzieci potrafią podnieść ciśnienie i zachęcić do testowania refleksu oraz hamulców. Jedno i drugie mam w najlepszym porządku:)
Jednemu chłopczykowi dostało się za numer wyskoczenia mi przed rower. Dostał od mamy bezstresowy wpierdziel na dupsko, aż słyszałem uderzenia będąc już kilka metrów dalej.
Według mnie powinien się cieszyć, bo jakbym ja po nim przejechał to bardziej by bolało i to przez wiele dni, a on ryczał - dziwny jakiś ;P
- Hamowanie na środku ścieżki rowerowej i to nagłe hamowanie i bez szczególnej przyczyny... i tu bez względu na płeć. Nie potrafią zjechać na pobocze i dopiero tam zahamować.
- Trzeba być co najmniej Nostradamusem, żeby przewidywać zachowanie pewnych ludzi. Bo nie znasz dnia i godziny jak wlezie ci ktoś pod koła...
Uwaga! Piach powoduje ścieranie się klocków hamulcowych...:

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
80.00 km (14.00 km teren), czas: 04:21 h, avg:18.39 km/h,
prędkość maks: 35.20 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nocna jazda
Wczoraj dzień wolny od roweru. Byliśmy na D-Day Hel czyli na rekonstrukcji historycznych wydarzeń. W tym roku była inscenizacja "Lądowanie na plaży Omaha". Pełno mundurowych, czołgów, Jeepów i ładunków wybuchowych. Było głośno i widowiskowo.
D-Day Hel:

Dzisiejszy dzień, to 7-godzinne plażowanie połączone z moczeniem tyłka w morzu.
Po takim prażeniu na słońcu trzeba odpowiednio schłodzić organizm. Koledzy poszli chłodzić się zimnym piwkiem, a ja zimnym powietrzem pędząc późnym wieczorem rowerem.
Trasa:
Władysławowo - Chłapowo - Rozewie - Chłapowo - Władysławowo - Chałupy - Władysławowo
w sumie 30 km z groszami.
Z Władka dotarłem pod latarnie Rozewie, spojrzałem na licznik a tam wciąż mało kilometrów. W torebce podsiodłowej 2 zapasowe ogniwa do Bocialarki, więc można było gdzieś jeszcze się udać.
Latarnia Rozewie:

Kierunek Mierzeja Helska. Ścieżka rowerowa z kostki, ale płaski teren to i rower bez trudu nabierał prędkości. Na ścieżce piesi, rowerzyści i longboarderzy czyli deskorolkarze na długich deskach. Już było ciemno, wiec doświetlali sobie drogę komórkami. A że ja jechałem w tym samym kierunku co oni, to zaproponowałem im, że będę się trzymał tuż za nimi i doświetlał drogę swoją latareczką. Mieli dobre tempo odpychanie się, wiec kilka kilometrów tak wspólnie przebyliśmy.
Chłopaki odbili przed Chałupami do swojego ośrodka, a ja pojechałem dalej przed siebie.
W Chałupach zawróciłem, bo ciut za późno na jazdę na Hel, szczególnie że moje zapasowe ogniwa do latarki pochodzą ze starych akumulatorów laptopowych, więc nie ma co ryzykować, szczególnie że bocialarka chodziła na pełnej mocy.
Chałupy Welcome To:
Z ciekawostek.
Wlot do Władysławowa czyli główne rondo zakorkowane z każdej strony i tu plus dla rowerów. Kierowcy stali lub poruszali się ślimaczym tempem w kilku kilometrowym korku, a ja ścieżką rowerową gnałem przed siebie :)
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
D-Day Hel:

Dzisiejszy dzień, to 7-godzinne plażowanie połączone z moczeniem tyłka w morzu.
Po takim prażeniu na słońcu trzeba odpowiednio schłodzić organizm. Koledzy poszli chłodzić się zimnym piwkiem, a ja zimnym powietrzem pędząc późnym wieczorem rowerem.
Trasa:
Władysławowo - Chłapowo - Rozewie - Chłapowo - Władysławowo - Chałupy - Władysławowo
w sumie 30 km z groszami.
Z Władka dotarłem pod latarnie Rozewie, spojrzałem na licznik a tam wciąż mało kilometrów. W torebce podsiodłowej 2 zapasowe ogniwa do Bocialarki, więc można było gdzieś jeszcze się udać.
Latarnia Rozewie:

Kierunek Mierzeja Helska. Ścieżka rowerowa z kostki, ale płaski teren to i rower bez trudu nabierał prędkości. Na ścieżce piesi, rowerzyści i longboarderzy czyli deskorolkarze na długich deskach. Już było ciemno, wiec doświetlali sobie drogę komórkami. A że ja jechałem w tym samym kierunku co oni, to zaproponowałem im, że będę się trzymał tuż za nimi i doświetlał drogę swoją latareczką. Mieli dobre tempo odpychanie się, wiec kilka kilometrów tak wspólnie przebyliśmy.
Chłopaki odbili przed Chałupami do swojego ośrodka, a ja pojechałem dalej przed siebie.
W Chałupach zawróciłem, bo ciut za późno na jazdę na Hel, szczególnie że moje zapasowe ogniwa do latarki pochodzą ze starych akumulatorów laptopowych, więc nie ma co ryzykować, szczególnie że bocialarka chodziła na pełnej mocy.
Chałupy Welcome To:

Z ciekawostek.
Wlot do Władysławowa czyli główne rondo zakorkowane z każdej strony i tu plus dla rowerów. Kierowcy stali lub poruszali się ślimaczym tempem w kilku kilometrowym korku, a ja ścieżką rowerową gnałem przed siebie :)
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
30.92 km (8.00 km teren), czas: 01:34 h, avg:19.74 km/h,
prędkość maks: 40.50 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trójmiasto
Piątek, 17 sierpnia 2012 | dodano: 18.08.2012Kategoria 50-100, Miejska dżungla, samotnie
Po dniu przerwy od roweru (bo pogoda w końcu sprzyjała plażowaniu), czas zacząć kolejną wycieczkę.
Tym razem Trójmiasto.
Akurat byliśmy umówieni na grillowanie u kolegi Adama. Ja z gościny zbytnio nie skorzystałem, bo dość szybko zrzuciłem rower z dachu i pojechałem w kierunku Gdyni, skąd miałem zacząć zwiedzanie Trójmiasta jadąc ścieżką rowerową wzdłuż morza.
Nim dojechaliśmy do Adama, to najpierw zwiedzanie samochodem. Był stadion i było przez pomyłkę Westerplatte ;)
Stadion po raz pierwszy czyli rekonesans terenu:

Trasa:
endomondo znowu zawaliło sprawę i gdzieś zaginęła z mapki trasa 20 km z Gdańska do Gdyni.
Do Gdyni dojechałem korzystając ze ścieżki rowerowej prowadzącej wzdłuż drogi 468.
Bardzo przyjemna ścieżki w Trójmieście. U nas na Ślasku budowniczy lubują się w kostce, na której doświadczymy nieprzyjemnych i według badań niezdrowych dla organizmu drgań, a tu kładzie się równiutki czerwony asfalt. Rower dosłownie płynie po nim.
Dwa pojazdy na trudny teren;):

Godzinka kręcenia korbą i byłem w Gdyni. Chwaliłem budowniczych za materiał, z którego ścieżka jest wykonana, to teraz muszę opieprzyć za to, że nie potrafili zrobić ścieżki po jednej stronie ulicy.
Ścieżka raz wiedzie po lewej stronie ulicy, żeby za kilometr czy półtorej przeniosła się na prawą stronę. Po kolejnych kilometrach znów wraca na lewo, ale oczywiście nie na długo... Jedzie się troszeczkę wężykiem. Raz lewo, raz prawo, raz lewo, a nawet skrajnie lewo. Za każdym razem trzeba pokonywać światła i przejeżdżać przez główną drogę, a nie ciąć jak strzała w swoim kierunku :)
Molo w Gdyni. Taki krótszy bliźniak sopockiego molo:


Molo w Gdyni zaliczone i teraz ścieżką wzdłuż morza do Sopotu.
Tutaj też dziwny zamysł budowniczych doprowadził do tego, że przez jakiś czas jechałem i pchałem rower plażą... po przyjeździe będzie trzeba wymienić klocki hamulcowe. Bo piasek niczym tarka działa ściera klocki.
Dluższy bliźniak z Sopotu:

Na sopockie molo nie wchodziłem, bo chcieli pieniądzea zresztą co to za przyjemność pchać rower przez pół kilometra i to w jedną stronę pół kilometra, a trzeba przecież wrócić jakoś.
Posiłek regeneracyjny:

Ostatnimi czasy Sopot słynie z ograniczeń prędkości dla rowerzystów. Śmieszna sprawa, bo co to za ograniczenie prędkości do 10 km/h? Próbowałem jechać przepisowo jak znak nakazywał ciężko... zrozumiałbym jeszcze 15 km/h, to takie spacerowe tempo rowerzysty.
Słynne znaki:

Łamiąc miejscami przeszło trzykrotnie ograniczenie prędkości opuściłem Sopot - miasto przyjazne rowerzystom ;)
Gdańsk wita.
Był rekonesans samochodem, teraz to samo rowerem:

Stadion okrążyłem i podążyłem w kierunku gdańskiego Żurawia ponownie wskakując na ścieżkę rowerową.
Jako ciekawostkę napiszę, że będąc już na ścieżce zapytałem pewnego żula czy jadę w dobrą stronę na żurawia. Cóż gość chyba nawet nie wiedział w jakim mieście się znajduje, ale po machnięciu ręką zrozumiałem, że według niego powinienem kierować się z powrotem na Sopot... bywa i tak ;)
Po kilku kilometrach dotarłem na kolejne utrudnienia. Jarmark Dominikański i tłum ludzi. Gdzie się dało jechałem bokami za straganami, gdzie się nie dało prowadziłem grzecznie rower.
Fontanna Neptuna:

Pod Neptunem już mniej ludzi ale i plac szerszy. Tu powoli, ale już na rowerze zbliżałem się już do ostatniego celu podróży.

Pod samego Żurawia się nie pchałem, bo tam też tłum ludzi. Zresztą po drugiej stronie Starej Motławy lepsze widoki niż pod samym Żurawiem.
Żuraw:

i tu kończy się moja trójmiejska opowieść, choć ja jeszcze miałem około 10 kilometrów do kolegów, których zostawiłem przy grillu i wódce. Co zastałem na miejscu nie będę opisywał, bo takie rzeczy nie nadają się na bloga rowerowego tylko na jakiegoś bloga walk MMA :P
Polskie Saint Tropez;)?:
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tym razem Trójmiasto.
Akurat byliśmy umówieni na grillowanie u kolegi Adama. Ja z gościny zbytnio nie skorzystałem, bo dość szybko zrzuciłem rower z dachu i pojechałem w kierunku Gdyni, skąd miałem zacząć zwiedzanie Trójmiasta jadąc ścieżką rowerową wzdłuż morza.
Nim dojechaliśmy do Adama, to najpierw zwiedzanie samochodem. Był stadion i było przez pomyłkę Westerplatte ;)
Stadion po raz pierwszy czyli rekonesans terenu:

Trasa:
endomondo znowu zawaliło sprawę i gdzieś zaginęła z mapki trasa 20 km z Gdańska do Gdyni.
Do Gdyni dojechałem korzystając ze ścieżki rowerowej prowadzącej wzdłuż drogi 468.
Bardzo przyjemna ścieżki w Trójmieście. U nas na Ślasku budowniczy lubują się w kostce, na której doświadczymy nieprzyjemnych i według badań niezdrowych dla organizmu drgań, a tu kładzie się równiutki czerwony asfalt. Rower dosłownie płynie po nim.
Dwa pojazdy na trudny teren;):

Godzinka kręcenia korbą i byłem w Gdyni. Chwaliłem budowniczych za materiał, z którego ścieżka jest wykonana, to teraz muszę opieprzyć za to, że nie potrafili zrobić ścieżki po jednej stronie ulicy.
Ścieżka raz wiedzie po lewej stronie ulicy, żeby za kilometr czy półtorej przeniosła się na prawą stronę. Po kolejnych kilometrach znów wraca na lewo, ale oczywiście nie na długo... Jedzie się troszeczkę wężykiem. Raz lewo, raz prawo, raz lewo, a nawet skrajnie lewo. Za każdym razem trzeba pokonywać światła i przejeżdżać przez główną drogę, a nie ciąć jak strzała w swoim kierunku :)
Molo w Gdyni. Taki krótszy bliźniak sopockiego molo:

Molo w Gdyni zaliczone i teraz ścieżką wzdłuż morza do Sopotu.
Tutaj też dziwny zamysł budowniczych doprowadził do tego, że przez jakiś czas jechałem i pchałem rower plażą... po przyjeździe będzie trzeba wymienić klocki hamulcowe. Bo piasek niczym tarka działa ściera klocki.
Dluższy bliźniak z Sopotu:

Na sopockie molo nie wchodziłem, bo chcieli pieniądzea zresztą co to za przyjemność pchać rower przez pół kilometra i to w jedną stronę pół kilometra, a trzeba przecież wrócić jakoś.
Posiłek regeneracyjny:

Ostatnimi czasy Sopot słynie z ograniczeń prędkości dla rowerzystów. Śmieszna sprawa, bo co to za ograniczenie prędkości do 10 km/h? Próbowałem jechać przepisowo jak znak nakazywał ciężko... zrozumiałbym jeszcze 15 km/h, to takie spacerowe tempo rowerzysty.
Słynne znaki:

Łamiąc miejscami przeszło trzykrotnie ograniczenie prędkości opuściłem Sopot - miasto przyjazne rowerzystom ;)
Gdańsk wita.
Był rekonesans samochodem, teraz to samo rowerem:
Stadion okrążyłem i podążyłem w kierunku gdańskiego Żurawia ponownie wskakując na ścieżkę rowerową.
Jako ciekawostkę napiszę, że będąc już na ścieżce zapytałem pewnego żula czy jadę w dobrą stronę na żurawia. Cóż gość chyba nawet nie wiedział w jakim mieście się znajduje, ale po machnięciu ręką zrozumiałem, że według niego powinienem kierować się z powrotem na Sopot... bywa i tak ;)
Po kilku kilometrach dotarłem na kolejne utrudnienia. Jarmark Dominikański i tłum ludzi. Gdzie się dało jechałem bokami za straganami, gdzie się nie dało prowadziłem grzecznie rower.
Fontanna Neptuna:

Pod Neptunem już mniej ludzi ale i plac szerszy. Tu powoli, ale już na rowerze zbliżałem się już do ostatniego celu podróży.

Pod samego Żurawia się nie pchałem, bo tam też tłum ludzi. Zresztą po drugiej stronie Starej Motławy lepsze widoki niż pod samym Żurawiem.
Żuraw:

i tu kończy się moja trójmiejska opowieść, choć ja jeszcze miałem około 10 kilometrów do kolegów, których zostawiłem przy grillu i wódce. Co zastałem na miejscu nie będę opisywał, bo takie rzeczy nie nadają się na bloga rowerowego tylko na jakiegoś bloga walk MMA :P
Polskie Saint Tropez;)?:

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
59.74 km (1.50 km teren), czas: 04:01 h, avg:14.87 km/h,
prędkość maks: 35.80 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Władysławowo - Rzucewo
Kolejny dzień na rowerze. Pogoda nie sprzyja plażowaniu, ale to typowe nad polskim morzem, taki już mamy klimat.
Zero słońca i zero perspektyw na słońce. Na całe szczęście dzisiaj nie wieje tak jak wczoraj, wiec warunki odpowiednie na rowerowanie.
Trasa:
Władysławowo - Swarzewo - Gnieżdżewo - Puck - Rzucewo - Puck - Swarzewo - Władysławowo
W sumie około 41 km.
Do Pucka dojechałem z pominięciem ścieżek rowerowych, główną drogą 216. Spory ruch, ale praktycznie większość samochodów jechała w przeciwnym kierunku. Na wlocie do Władysławowa korek.
Ominąłem cały Puck bokiem i wjechałem na ścieżkę rowerową w kierunku Rzucewa. Na początku ścieżka z kostki brukowej, a później już tylko bezdroża z naciskiem na piach.
Jazda prawie na samym skraju lądu i od czasu do czasu zbliżałem się rowerem na skarpy z której rozpościerał się widok na morze.
Za plecami Zatoka Pucka:

Przedarłem się przez las i trafiłem do miejsca chyba bardzo lubianego przez kitesurferów, bo trochę ich pływało.
Kiteserfing:

Byłem już praktycznie w Rzucewie w dawnej wiosce łowców fok.
Rzucewo:

Żadnej wypasionej foczki nie znalazłem ;) więc nie pozostało mi nic innego jak wracać do Pucka, które minąłem bokiem.
Przez Puck już jechałem ścieżką rowerową, która prowadzi miedzy innymi do Władysławowa, a później na Hel. Na Hel wkrótce zawitam rowerem ;)
W Pucku kręcąc się po porcie natrafiłem na Pana Marcina (ksywa Kefir) z OczamiPtaka.pl, który kręcił materiał filmowy hexacopterem.
UFO wylądowało:

mnie jednak interesował jednak quadcopter i Pan Marcin mnie zaskoczył wciągając z samochodu (też ma Vectrę C GTS) quadcoptera z zamontowanym GoPro Hero2 :P
Obiekt marzeń ;):

Jeszcze rzut okiem na molo i w drogę:

a po drodze mała wystawa samochodów zabytkowych.
Czarna Wołga. Legenda PRLu. W latach 70 dzieci się straszyło tym samochodem ;):

Ostatni już rzut okiem na Zatokę Pucką i ścieżką rowerową powrót do Władysławowa.
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Zero słońca i zero perspektyw na słońce. Na całe szczęście dzisiaj nie wieje tak jak wczoraj, wiec warunki odpowiednie na rowerowanie.
Trasa:
Władysławowo - Swarzewo - Gnieżdżewo - Puck - Rzucewo - Puck - Swarzewo - Władysławowo
W sumie około 41 km.
Do Pucka dojechałem z pominięciem ścieżek rowerowych, główną drogą 216. Spory ruch, ale praktycznie większość samochodów jechała w przeciwnym kierunku. Na wlocie do Władysławowa korek.
Ominąłem cały Puck bokiem i wjechałem na ścieżkę rowerową w kierunku Rzucewa. Na początku ścieżka z kostki brukowej, a później już tylko bezdroża z naciskiem na piach.
Jazda prawie na samym skraju lądu i od czasu do czasu zbliżałem się rowerem na skarpy z której rozpościerał się widok na morze.
Za plecami Zatoka Pucka:
Przedarłem się przez las i trafiłem do miejsca chyba bardzo lubianego przez kitesurferów, bo trochę ich pływało.
Kiteserfing:

Byłem już praktycznie w Rzucewie w dawnej wiosce łowców fok.
Rzucewo:

Żadnej wypasionej foczki nie znalazłem ;) więc nie pozostało mi nic innego jak wracać do Pucka, które minąłem bokiem.
Przez Puck już jechałem ścieżką rowerową, która prowadzi miedzy innymi do Władysławowa, a później na Hel. Na Hel wkrótce zawitam rowerem ;)
W Pucku kręcąc się po porcie natrafiłem na Pana Marcina (ksywa Kefir) z OczamiPtaka.pl, który kręcił materiał filmowy hexacopterem.
UFO wylądowało:

mnie jednak interesował jednak quadcopter i Pan Marcin mnie zaskoczył wciągając z samochodu (też ma Vectrę C GTS) quadcoptera z zamontowanym GoPro Hero2 :P
Obiekt marzeń ;):

Jeszcze rzut okiem na molo i w drogę:

a po drodze mała wystawa samochodów zabytkowych.
Czarna Wołga. Legenda PRLu. W latach 70 dzieci się straszyło tym samochodem ;):

Ostatni już rzut okiem na Zatokę Pucką i ścieżką rowerową powrót do Władysławowa.

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
40.74 km (10.00 km teren), czas: 02:15 h, avg:18.11 km/h,
prędkość maks: 46.20 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Władysławowo - Karwia
Pierwszy dzień nad pięknym polskim morzem.
Miałem iść spać, bo byłem na "nogach" od 30 godzin z czego 9 godzin, to nocna podróż samochodem i pokonanie 650 km, ale nie mogłem wytrzymać i nie pojeździć po tutejszych okolicach rowerem. To było silniejsze od zmęczenia :)
Tak więc wybrałem po 17 się na krótkie wieczorne jeżdżenie, póki jeszcze jasno na dworze. W planach nie było jakichś dłuższych tras, po prostu zwiedzić Władysławowo i ewentualnie bliższe okolice. Jednak jakbym się niechcący gdzieś zapuścił i miał później wracać, to zabrałem ze sobą małą latareczkę.
Trasa:
Władysławowo - Chłapowo - Rozewie - Ostrowo - Karwia - Ostrowo - Rozewie - Chłapowo - Władysławowo
W sumie prawie 40 km.
Wycieczkę zacząłem od krótkiego zwiedzania portu. Niestety po samym porcie rowerem jeździć nie wolno, wiec kawałek przespacerowałem się z rowerem, żeby nie robić problemów.
Port Władysławowo:

Kolejny etap wycieczki, to krążenie po Władku.
Pełno tu ludzi, pełno straganów. Jazda mało przyjemna, bo ciągle ktoś wyskakuje na jezdnię pod koła roweru. Normalnie jakby mnie wcale nie zauważali... Łażą jak święte krowy...
Opuszczam Władysławowo, bo jak jeździć to do porządku.
Najpierw kierunek Rozewie. Na 16 zejściu wbijam rowerem na plażę. Będę poszukiwał słynnego przylądka Rozewie.
Żeby dostać się na plażę trzeba pokonać strome wijące się schody. O zjeżdzaniu nie ma mowy.
Później już jest całkiem płasko i przyjemnie. Jazda po mokrym piasku całkiem przyjemna, choć miejscami opony grzęzną i trzeba prowadzić.
Rowerowe plażowanie:

Gdy dotarłem do wału było jeszcze lepiej.
Wzdłuż wału:

Wał się skończył, więc żeby się znowu nie babrać w piasku musiałem dostać się z powrotem na ulicę czyli czekała mnie wspinaczka na klif stromymi schodami.
Stromizna:

Nawet drzewa ledwo się tu trzymają ;):

Na ulicę nie wyjechałem, bo ja lubię wpakować się w jakieś krzaczory w poszukiwaniu nowych tras i skrótów. Znowu pokrzywy, znowu dzikie jeżyny... na szczęście bez komarów, ale nad morze prowadzi się oprysk na te małe wampiry.
Szybki przelot przez Jastrzębią Górę - już wiem skąd nawa góra. Stromy zjazd w kierunku Ostrowa, a poźniej to co tygryski lubią najbardziej - las, dużo lasu.
Tu trzeba będzie nakręcić jakiś film GoPro ;)

Plaża Ostrowo:

I po kilku paru kilometrach docieram do mojego dzisiejszego celu podróży.
Cel:

W Karwii troszeczkę się rozejrzałem, przy okazji porównując ilość turystów we Władku, Jastrzębiej i właśnie Karwii.
Władysławowo na pierwszym miejscu jeśli chodzi o tłok w mieście, później Karwia i Jastrzębia Góra. Ale wszędzie to samo - stragany, bary, fast foody.
Droga powrotna brzegiem lasu oraz ulicą, bo chciałem zdążyć przed zachodem słońca. W Rozewiu jeszcze podjechałem pod latarnie morską.
Latarnia Morska Rozewie:

Gdy dotarłem do Władysławowa, to pozostało mi się przepchać przez zatłoczone ścieżki rowerowe i to nie tłok spowodowany przez rowerzystów...
Włączam Bocialarke na 100% mocy i od razu jestem zauważany. Maleńki szperacz szperacz daje po oczach, aż niektórzy krzywili się i mrużyli oczy. Oduczą się chodzić ścieżkami rowerowymi ;)
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Miałem iść spać, bo byłem na "nogach" od 30 godzin z czego 9 godzin, to nocna podróż samochodem i pokonanie 650 km, ale nie mogłem wytrzymać i nie pojeździć po tutejszych okolicach rowerem. To było silniejsze od zmęczenia :)
Tak więc wybrałem po 17 się na krótkie wieczorne jeżdżenie, póki jeszcze jasno na dworze. W planach nie było jakichś dłuższych tras, po prostu zwiedzić Władysławowo i ewentualnie bliższe okolice. Jednak jakbym się niechcący gdzieś zapuścił i miał później wracać, to zabrałem ze sobą małą latareczkę.
Trasa:
Władysławowo - Chłapowo - Rozewie - Ostrowo - Karwia - Ostrowo - Rozewie - Chłapowo - Władysławowo
W sumie prawie 40 km.
Wycieczkę zacząłem od krótkiego zwiedzania portu. Niestety po samym porcie rowerem jeździć nie wolno, wiec kawałek przespacerowałem się z rowerem, żeby nie robić problemów.
Port Władysławowo:

Kolejny etap wycieczki, to krążenie po Władku.
Pełno tu ludzi, pełno straganów. Jazda mało przyjemna, bo ciągle ktoś wyskakuje na jezdnię pod koła roweru. Normalnie jakby mnie wcale nie zauważali... Łażą jak święte krowy...
Opuszczam Władysławowo, bo jak jeździć to do porządku.
Najpierw kierunek Rozewie. Na 16 zejściu wbijam rowerem na plażę. Będę poszukiwał słynnego przylądka Rozewie.
Żeby dostać się na plażę trzeba pokonać strome wijące się schody. O zjeżdzaniu nie ma mowy.
Później już jest całkiem płasko i przyjemnie. Jazda po mokrym piasku całkiem przyjemna, choć miejscami opony grzęzną i trzeba prowadzić.
Rowerowe plażowanie:

Gdy dotarłem do wału było jeszcze lepiej.
Wzdłuż wału:

Wał się skończył, więc żeby się znowu nie babrać w piasku musiałem dostać się z powrotem na ulicę czyli czekała mnie wspinaczka na klif stromymi schodami.
Stromizna:

Nawet drzewa ledwo się tu trzymają ;):

Na ulicę nie wyjechałem, bo ja lubię wpakować się w jakieś krzaczory w poszukiwaniu nowych tras i skrótów. Znowu pokrzywy, znowu dzikie jeżyny... na szczęście bez komarów, ale nad morze prowadzi się oprysk na te małe wampiry.
Szybki przelot przez Jastrzębią Górę - już wiem skąd nawa góra. Stromy zjazd w kierunku Ostrowa, a poźniej to co tygryski lubią najbardziej - las, dużo lasu.
Tu trzeba będzie nakręcić jakiś film GoPro ;)

Plaża Ostrowo:

I po kilku paru kilometrach docieram do mojego dzisiejszego celu podróży.
Cel:

W Karwii troszeczkę się rozejrzałem, przy okazji porównując ilość turystów we Władku, Jastrzębiej i właśnie Karwii.
Władysławowo na pierwszym miejscu jeśli chodzi o tłok w mieście, później Karwia i Jastrzębia Góra. Ale wszędzie to samo - stragany, bary, fast foody.
Droga powrotna brzegiem lasu oraz ulicą, bo chciałem zdążyć przed zachodem słońca. W Rozewiu jeszcze podjechałem pod latarnie morską.
Latarnia Morska Rozewie:

Gdy dotarłem do Władysławowa, to pozostało mi się przepchać przez zatłoczone ścieżki rowerowe i to nie tłok spowodowany przez rowerzystów...
Włączam Bocialarke na 100% mocy i od razu jestem zauważany. Maleńki szperacz szperacz daje po oczach, aż niektórzy krzywili się i mrużyli oczy. Oduczą się chodzić ścieżkami rowerowymi ;)
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
39.84 km (10.50 km teren), czas: 03:01 h, avg:13.21 km/h,
prędkość maks: 37.50 km/hTemperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Spotkanie pielgrzymką na Jasną Górę
Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 | dodano: 06.08.2012Kategoria 0-50
Damian dawno nie jeździł na rowerze, wiec po pracy, a przed moją pracą wyciągnął mnie na rower. Przy okazji testował nowo zakupione spodenki, koszulkę, kask, plecak, bukłak oraz licznik (chyba wszystko wymieniłem:P)
Trasa:
Zofiówka - Szeroka - Świerklany - Rogoźna Bażanciarnia- Krzyżowice - Pniówek - Bzie - Aleja Piłsudskiego - Zofiówka
W sumie nieco ponad 31 km.
W Krzyżowicach trafiliśmy na pielgrzymkę na Jasną Górę. Pielgrzymi z Cieszyna.
Były flagi, pieśni z głośników, machanie do kierowców, rowerzystów ;) i ogólnie pozytywna atmosfera.
Doposażony Damian na tle pielgrzymujących :)

Ja rozumiem do Częstochowy rowerem, ale z buta?

mają zdrowie ;)
Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Zofiówka - Szeroka - Świerklany - Rogoźna Bażanciarnia- Krzyżowice - Pniówek - Bzie - Aleja Piłsudskiego - Zofiówka
W sumie nieco ponad 31 km.
W Krzyżowicach trafiliśmy na pielgrzymkę na Jasną Górę. Pielgrzymi z Cieszyna.
Były flagi, pieśni z głośników, machanie do kierowców, rowerzystów ;) i ogólnie pozytywna atmosfera.
Doposażony Damian na tle pielgrzymujących :)

Ja rozumiem do Częstochowy rowerem, ale z buta?

mają zdrowie ;)
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
31.45 km (3.20 km teren), czas: 01:42 h, avg:18.50 km/h,
prędkość maks: 48.60 km/hTemperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)