Ride on BikeKroniki rowerowe Ralpha

avatar ralph03
Jastrzębie-Zdrój

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
Rok 2015 będzie zaktualizowany, w sumie ma ponad 1000 km
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl


Znajomi

wszyscy znajomi(10)

Moje rowery

Cube LTD Pro 2011 9123 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ralph03.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Szlakami SWD - Olza

Niedziela, 6 października 2013 | dodano: 07.10.2013Kategoria 50-100, samotnie
Wypad na spontanie. Docelowo miałem pojechać pozaliczać kilka gmin jak Radlin, Pszów czy Rydułtowy. Nie wyszło, ale zgodnie z powiedzeniem "co się odwlecze, to nie uciecze".

Trasa:


Jastrzębie-Zdrój - Gołkowice - Godów - Podbucze - Turza Śląska - Gorzyczki - Uchylsko - Olza - Odra - Olza - Gorzyce - Turza Śląska - Mszana - Gogołowa - Jastrzębie-Zdrój

W okolicach Gołkowic, w lesie trafiam, czy raczej trafia na mnie Marcin B., który tak jak i ja brał udział w "Jastrzębskich Rajdach Rowerowych".
Spotykamy się na szlaku R4, ale tylko ja jestem tu z rowerem. Marcin oddawał się innemu hobby - poszukiwał skarbów z saperką i wykrywaczem metali.

W Godowie lekko się zamotałem, ale na rondzie po znakach poznałem, że trzeba zrezygnować z czarnego szlaku. W Podbuczu przejazd pod autostradą A1 i jestem w Turzy Śląskiej. Wcześniej przejeżdżałem w pobliżu kościoła. Sporo osób stało przed kościołem i wyraźnie było bardziej zainteresowana moją osobą, aniżeli mszą... niestety nie zostanę ich bożkiem ;)




Z Turzy Śląskiej kieruje się na znaną mi z wcześniejszej wycieczki Kolonię Fryderyka z torem driftingowym na terenach byłej kopalni.

Żółty szlak rowerowy na starych nasypach kolejowych:


Po 43 kilometrach docieram do Olzy. Robię kółko i na tereny ośrodka wypoczynkowego wjeżdżam od strony miejscowości Odra.



Co ciekawe, jestem tu pierwszy raz. Tyle słyszałem o tym miejscu, ale jakoś nigdy nie było po drodze i nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie w te strony.
Spory teren, dużo wody, dużo zieleni i dużo wędkarzy.

Siedząc nad Olza wpatrzony w mapę, zastanawiałem się którędy wracać do Jastrzębia. Wymyśliłem aż trzy plany działania:
- wracać przez Czechy
- pojechać troszkę dalej i zaliczyć wymienione wcześniej trzy gminy
- pojechać najszybszą drogą do domu

Padło na plan ostatni i najszybszy. To już październik i coraz szybciej zachodzi słońce, a ja na wycieczkę wybrałem się dopiero o 13. Następnym razem, wyjadę szybciej.

Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 67.57 km (10.00 km teren), czas: 03:29 h, avg:19.40 km/h, prędkość maks: 45.60 km/h
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Szyndzielnia, Dębowiec, Stalownik - Bielsko-Biała

Poniedziałek, 30 września 2013 | dodano: 30.09.2013Kategoria Beskid Mały, z Asią, Off Road, Beskid Śląski, 0-50
Kolejna wspólna wycieczka z Asią pod hasłem "tajemnicze obiekty". Tym razem padło na Stalownik w Bielsku-Białej. Dojazd do Stalownika byłby nudny, więc jedziemy tam trochę okrężną drogą, czerwonym szlakiem od Szyndzielni.


Trasa:


Camping Pod Dębowcem - Szyndzielnia 1028 m.n.p.m. - Dębowiec 686 m.n.p.m. - Bielsko-Biała Leszczyny - Przełęcz Pod Łysą Góra 640 m.n.p.m. - Bielsko-Biała Milkuszowice - Camping Pod Dębowcem

Naszą rowerową wycieczkę rozpoczynamy z parkingu przy "Campingu pod Dębowcem". Opłata parkingowa 10 zł za cały dzień uiszczona, więc w drogę.
Po kilkunastu minutach podjazdu asfaltem pod Szyndzielnię, korzystamy z dobrodziejstwa jakim jest gondolka.



Jadąc gondolką na górę podziwiamy panoramę Bielska, bo ze szczytu Szyndzielni niewiele widać.

Specjalna platforma na rowery czy inny bagaż:


Nim rozpoczęliśmy zjazd czerwonym szlakiem w kierunku Dębowca, wdrapujemy się do schroniska, gdzie Asia dogrzewa się talerzem żurku - dobry, choć mało kwaśny.

Zjazd do Dębowca szeroką, szutrową drogą:


Pod Schroniskiem w Dębowcu spotykamy starsze małżeństwo. Starszy pan opowiada, że kiedyś jeździł rowerem po górach i to w czasach jak był zakaz wjazdu na Szyndzielnię - takie dziwne czasy były.

Widok z Dębowca:


Podążając czerwonym szlakiem, zazębiającym się na moment z niebieskim rowerowym, przebijamy się przez miasto, by w końcu dotrzeć pod Park Krajobrazowy Beskidu Małego. Przed Nami kolejny offroad ale dla odmiany pod górkę.



Wspinamy się w kierunku Łysej Góry, która wbrew nazwie jest cała porośnięta drzewami. Szlak czerwony przechodzi w pobliżu jej szczytu i miejscami jest bardzo stromo.

W trasie robimy dwie dłuższe przerwy.

Pierwsza na grzybki:


Druga na widoki (po lewej Skrzyczne):


oraz łapanie promyków słóńca czy odrobinę lenistwa:


Po wielu trudach docieramy do Przełęczy Pod Łysą Górą, tu będziemy odbijać z czerwonego szlaku na szlak czarny w kierunku Stalownika - chwilka podjazdu i później już tylko jazda w dół szlaku. Najpierw po kamieniach, a później w błocie.

20 kilometr i jest główny cel wycieczki: wysoki, sypiący się budynek byłego Specjalistycznego Szpitala Miejskiego "Stalownik".



Kolumny podtrzymujące wieżowiec wyglądają jakby się miały zaraz rozsypać.







Nie wszystko rozkradli :):



Wstępu do środka budynku broniły stalowe drzwi zamknięte na zamek plus kłódkę oraz dwa nieczynne szyby windy.
Podobno mrocznymi podziemiami można dostać się do budynku głównego, ale z rowerami nie ma możliwości na tego typu eksploracje. Trafiłem tylko na podziemne ubikacje z poniszczonymi kibelkami.

Można powiedzieć, że obiekt zaliczony, choć w środku nie byliśmy ;)

Droga powrotna już poza szlakami, choć znów niechcący trafiliśmy na szlak niebieski rowerowy. Jadąc w kierunku Dębowca przejeżdżamy obok szpitala wojewódzkiego, przez który to "Stalownik" stał się niepotrzebny i dziś jest zapomnianym obiektem...

Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 26.61 km (11.50 km teren), czas: 02:50 h, avg:9.39 km/h, prędkość maks: 39.70 km/h
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

V Jastrzębski Rajd Rowerowy na Błatnią 917 m.n.p.m.

Niedziela, 22 września 2013 | dodano: 23.09.2013Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
22 września początek astronomicznej jesieni i niestety koniec drugiej edycji Jastrzębskich Rajdów Rowerowych. Był to również Europejski Dzień bez Samochodu, dlatego w mocnej grupie 52 rowerzystów pognaliśmy w kierunku Jaworza zdobyć Błatnią 917 m.n.p.m.

Trasa:


Nim rozpoczął się rajd nastąpiło uroczyste wręczenie pamiątkowych medali, rozlosowanie czeków towarowych na zakupy w TomaziBike i ogólnie zdjęcia, przyjęcia, uściski, wspólne zabawy przy muzyce ;)



Deszczowa pogoda wyjątkowo uspokoiła się na czas weekendu. Było zimno, dość pochmurno ale najważniejsze że bezdeszczowo.

O 8:30 wyruszamy spod sklepu i na 11 meldujemy się w Jaworzu na uzupełnienie płynów w bidonach, bananowej wyżerce czy konsumpcji innych smakołyków. Był to mój pierwszy kontakt z napojami, bo tak się skupiłem na nagrywaniu materiału do filmu, że zapomniałem zatankować bidon przed sklepem - cóż materiał najważniejszy, nawet jeśli trzeba jechać prawie 50 kilometrów o suchym pysku :)

Wspinaczka na szczyt Błatniej żółtym szlakiem przebiegała stylem mieszanym. Trochę jazdy na samym początku, a od połowy głównie wypych. Śliskie podłoże nie pomagało w jeździe, więc delektowałem się otaczającą przyrodą wpychając siebie i rower na górę.
Gdzieś tam w połowie drogi kompletnie zeszły ze mnie siły. Wciąż nie wiem czy to przez brak konkretnego ruchu przed rajdem, czy wcześniejsza jazda o suchym pysku czy może szara pogoda i brak słońca na niebie. Jedno jest pewne na Skrzyczne wyjątkowo gładko mi się wjeżdżało i cały dystans pokonałem z uśmiechem na ustach, a tutaj walka ze sobą i znów myśli o sprzedaniu górala i kupieniu kolarki ;)

Kilkanaście minut przed 13 dojeżdżam pod schronisko, gdzie witają mnie okrzykami koledzy z Grupy Wypadowej - była nawet fala meksykańska :P



Na szczycie Błatniej pamiątkowe grupowe foto, w schronisku żurek plus gorąca czelokada i możemy śmigać dalej.



Uczestnicy rajdu rozjechali się w różne strony, część wróciła żółtym szlakiem do Jaworza, część pojechała zielonym szlakiem do Brennej, a Grupa Wypadowa zaliczyła kolejny szlak rowerem. Najpierw czerwonym szlakiem, a później zielonym w kierunku Górek Wielkich.
Po drodze dużo szybkich zjazdów, niestety sporo kamieni, trochę błotnych kałuż, a w jednym miejscu trafiliśmy praktycznie na ścianę w dół.

Po kilku próbach jazdy, sprowadziliśmy rowery na dół zbocza...


by za chwilę znów pędzić w dół na rowerach.


Całość rajdu bez większych przygód w postaci uszkodzonego sprzętu. Rafał gdzieś za Skoczowem zgubił licznik rowerowy, ale humor mu wciąż dopisywał ;)

jak jest?:)


Filmik z rajdu postaram się posklejać jeszcze w tym tygodniu, oczywiście jeśli po pracy znajdę w sobie jeszcze trochę energii :)




I jeszcze taki suchar z wczorajszego rajdu, który zawstydziłby samego Karola Strasburgera:

Jak się witają rowerzyści?
- Shimano!
Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 96.39 km (22.00 km teren), czas: 06:20 h, avg:15.22 km/h, prędkość maks: 48.10 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Jaworzno czyli koparki, stara cegielnia i Zalew Sosina

Poniedziałek, 9 września 2013 | dodano: 09.09.2013Kategoria 0-50, Off Road, z Asią
Po wczasach w Chorwacji czas ściągnąć rower ze ściany i rozgrzać troszkę nogi.

Pomysł na wycieczkę do Jaworzna zrodził się w naszych głowach kilka miesięcy temu. Wybraliśmy akurat to miasto, bo na jej terenie jest opuszczona, zniszczona i waląca się stara cegielnia z 1883 roku. Cegielnia była nr 2. Numer 1, to oczywiście zwiedzany Kozubnik :) Dodatkowo na terenie Jaworzna jest zbiornik wodny z zatopionymi koparkami, co też dodawało smaczku wycieczce.

Dojazd na miejsce oczywiście samochodem, z rowerami na dachu.
Samochód zostawiamy przy jakimś osiedlu nazwanym nie wiedzieć czemu osiedle Gigant.

Trasa:


Pogoda kapryśna, na niebie chmury i raz po raz straszą krople deszczu - oj będzie padać, a mieliśmy jechać w piątek... ;)

Etap pierwszy - Koparki:

Znajdujemy szlak i staramy się go trzymać, choć głównie korzystam z nawigowania przy użyciu ViewRanger. Zerkam na wrzucony ślad i porównuje z naszą pozycją na mapie. Mało wygodne ale i tak nieźle jak na soft zrobiony pod Symbiana.



Po 7 kilometrach jazdy głównie polnymi dróżkami docieramy do ulicy Płetwonurków. Naszym oczom ukazuje się szlaban, tablica informacyjna "chcemy kasę" oraz znak zakaz jazdy rowerami... Trudno i tak na pływanie za zimno

Kamieniołomy Koparki:


wrócimy tu jak będzie cieplej i wezmę ze sobą maskę i fajkę do nurkowania :)

Historia koparek

Rzut beretem od bazy nurkowej znajduję się główny cel wyprawy cegielnia.

Etap drugi - Cegielnia Szczakowa:

Trochę historii

Wstęp na teren wzbroniony, wejście grozi śmiercią blablablabla... na szczęście my na rowerach, więc wjedziemy a w razie czego mamy kaski na głowach.
Cegielnia to spory teren do eksploracji. Rozpadające się ściany budynków, sypiące się dachy. Jest klimatycznie, ale zdjęcia w Internecie jakoś bardziej ten klimat odwzorowywały. Kozubnikiem się zachwycaliśmy, tutaj po prostu zwiedzamy. Do wnętrza budynków niespecjalnie się zapuszczaliśmy - zwiedzanie z rowerami jest mało wygodne.









Opuszczamy ruiny i kierujemy się dalej na podstawie mapy i raz po raz spotykanych szlaków.

Żeby dorzucić kilka kilometrów więcej robimy tour de Zalew Sosina.


Trafiamy także na ścieżkę biegnącą wzdłuż Białej Pszemszy.




Końcowe kilometry pokonujemy w deszczu, ale jak człowiek jest mokry to już mu to nie przeszkadza.

Jaworzno jako tereny rowerowe bardzo polecamy. Dużo ciekawych ścieżek rowerowych prowadzących po bezdrożach przez łąki i lasy z dala od zgiełku miasta. Można wypocząć psychicznie i fizycznie przy okazji cieszyć oko otaczającą przyrodą czy jak ktoś lubi walącymi się budynkami.


Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 32.96 km (19.00 km teren), czas: 03:07 h, avg:10.58 km/h, prędkość maks: 25.50 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Z Dianą w Zebrzydowicach

Czwartek, 22 sierpnia 2013 | dodano: 24.08.2013Kategoria 0-50
Zostałem wyciągnięty na rower przez Dianę. Miał z nami jechać Damian, ale telefon zadzwonił i skutecznie odciągnął Go od wspólnego kręcenia. Niech żałuje ;)

Trasę jak zwykle musiałem wymyślić ja, Diana podała tylko mniej więcej ile ma mieć kilometrów.
Lecimy do Zebrzydowic :)

Trasa:


Jastrzębie - Zebrzydowice - Jastrzębie

W sumie około 30 km.

Zaczynamy od uzupełnienia powietrza w kołach, bo nie przystoi, żeby w rowerze crossowym mieć mniej powietrza niż w rowerze górskim. Po tej czynności rowerek Diany (a raczej Piotrka) dosłownie płynął po asfalcie na wąskich oponkach.
Płynął do czasu jak zjechaliśmy w Zebrzydowicach trzeba było przeprawić się przez kamienistą drogę. Diana na wszelki wypadek przeprowadziła rower by dalej już nie schodzić z roweru.

W Zebrzydowicach przy Młyńszczoku krótki postój na foto i jedziemy dalej.

Kajaki, rowerki i znudzeni ratownicy wodni:


Kawałek dalej trafiamy na żółty szlak, którym jeszcze nie jechałem, więc nie bardzo orientowałem się gdzie nas poprowadzi. Zamiast odbić w kierunku czeskiej granicy odbijamy... no właśnie jeszcze do końca nie wiedzieliśmy gdzie.
Na 14 kilometrze dojeżdżamy donikąd. Zero oznaczeń, koniec asfaltu i kilka posesji... chyba trzeba będzie zawrócić.
Na szczęście bardzo pomocni okazali się tamtejsi mieszkańcy, którzy skierowali nas we właściwym kierunku - do lasu ;)





Co ciekawe w lesie oznaczenie na drzewach bardzo widoczne i bardzo pomocne. Bez problemu przedzieraliśmy się dróżkami gdzieś w kierunku Jastrzębia (według wcześniejszych informacji uzyskanych od mieszkańców).





Po wyjeździe z lasu okazało się, że trafiliśmy na ulicę Cieszyńską tuż przed Jastrzębiem.

Po półtorej kilometra zjeżdzamy z cieszyńskiej na boczne ulice i wracamy do Bzia. A w Bziu z Libowca odbijamy na ulicę Zachodnią, która okazuje się być ślepą uliczką - brawo dla drogowców za brak odpowiedniej tabliczki. Musieliśmy zawrócić, a było pod górkę :/

Przelatujemy przez centrum Jastrzębia i kierujemy się na Połomię w celu sprawdzenia jak idzie drugi etap budowy Drogi Południowej.
Panowie się nie obijali i dodatkowo nikt nas nie opieprzył pogonił, że jeździmy po placu budowy ;)



Po zjeździe z placu budowy spotkała mnie nieprzyjemna sytuacja. Na pół kilometra przed domem czuje, że nie mam powietrza w tylnym kole. Znowu guma. To już drugi sygnał, że opona nadaje się do wyrzucenia. Tym razem dętkę nie załatwił kamień, tylko małe ostre szkiełko. Szybkie pompowanie i akurat starczyło powietrza żeby dojechać na miejsce.

Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 29.48 km (2.50 km teren), czas: 02:03 h, avg:14.38 km/h, prędkość maks: 39.30 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

IV Jastrzębski Rajd Rowerowy - Skrzyczne 1257 m.n.p.m.

Sobota, 17 sierpnia 2013 | dodano: 18.08.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Kolejny rajd za mną, to już przedostatnia edycja Jastrzębskich Rajdów Rowerowych. Było ciekawie, było ciężko, było pięknie choć nie brakowało zgrzytów organizacyjnych podobnych do tych, które część osób poznało na rajdzie na Małą Czantorię.

Trasa:


Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Wisła - Salmopol (934 m.n.p.m.) - Malinów (1115 m.n.p.m.) - Malinowska Skała (1152 m.n.p.m.) - Kopa Skrzyczeńska (1191 m.n.p.m.) - (Małe Skrzyczne (1211 m.n.p.m.) - Skrzyczne (1257 m.n.p.m.) - Malinowska Skała - Zielony Kopiec (1154 m.n.p.m.) - Cieńków Wyżni (957 m.n.p.m.) - Cieńków Niżny (720 m.n.p.m.) - Wisła - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój

Zacznę od narzekań organizacyjnych.
Podczas tej edycji jasno było powiedziane - nikt nie zostanie z tyłu, trzymamy się razem, jedziemy w zwartej grupie i czekamy na każdego. Szczerze mówiąc, to do samej Wisły mniej więcej tak to wyglądało. Tempo jazdy w okolicach 20 km/h. Tylko co z tego, jak na raz zrobiliśmy 60 km... Nie było czasu nawet na kilku minutowy postój, na potrzeby fizjologiczne czy potrzeby natury artystycznej czyli zrobienie jakichś zdjęć - a w Wiśle sporo zabytkowych pojazdów spotkałem na parkingu tuż za skocznią. Niestety nie było mi dane się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć, bo musiałem mieć grupę w zasięgu wzroku.
Zasięg wzroku na nic się nie zdał, bo na którymś zakręcie zniknęli mi z oczu. Gdzieś za mną w oddali jeszcze widziałem starszego pana na rowerze trekkingowym czyli nie byłem ostatni.
Minęliśmy Wisłę Malinkę, a tu wciąż żadnego postoju chociaż w Malince według planów miał być postój... więc zatrzymałem się tuż przed wjazdem na serpentyny prowadzące na Salmopol i odetchnąłem chwilkę przy okazji czekając na starszego pana.

Nie ma grupy, nie ma nawet śladu po niej, więc rozpoczynam wspinanie się serpentynami na Salmopol. Drogę na Skrzyczne znam, w bukłaku napoju mam dość, jedzenia w plecaku również, grupa czy też lotny bufet do niczego nie są mi potrzebni.
Pierwszą przerwa na podjeździe robię przy "Zajeździe Na Zielonym". Na telefonie 5 nieodebranych połączeń, a więc ktoś w końcu zauważył, że mnie nie ma. Z rozmowy telefonicznej dowiedziałem się, że reszta odbiła w prawo w miejscu, w którym zrobiłem chwilkę przerwy.
Niby nie powinienem mieć do nikogo pretensji, ale jednak trzech rowerzystów mnie wyprzedzało w Malince z czego jeden w koszulce Tomazi Bike, więc wiedzieli że oni nie jadą jako ostatni i że jeszcze jest dwóch rowerzystów po tyłach. Ale jednak ktoś powiedział, że nikt z tyłu nie pozostał i nikt nie stanął na zjeździe, żeby poinformować, że tu trzeba skręcić w prawo, szczególnie że dokładna trasa była znana tylko organizatorom.
Telefonicznie uzgodniliśmy, że spotkamy się na skrzyżowaniu szlaków żółtym, zielonym oraz szerokiej drogi z Przełęczy Salmopolskiej.
Pan Tadek na trekingu dotarł do mnie, chwilę odsapnął i jedziemy dalej, bo jeszcze troszkę pochyłego asfaltu przed nami.
Na 65 kilometrze czyli na Salmopolu kolejny postój, kolejne telefony i zmiana planu. Szeroka szutrowa droga z Przełęczy zostaje zamieniona na czerwony szlak imienia Stanisława Huli. Dodam, że początek szlaku stromy i kamienisty. Punkt spotkania już nie przy żółtym szlaku, a na Malinowskiej Skale.
Pan Tadek dojechał, zjadł, uzupełnił płyny, posiedział i ruszamy dalej.
Pierwsze kilometry szlaku, to wypych roweru. Stromo, kamień na kamieniu i wąwozy wyżłobione przez wodę. Dopiero jak wyjechaliśmy z lasu, to dało się miejscami jechać.

Czerwony szlak w lajtowej części:


Pan Tadek z racji posiadanego roweru z cienkimi oponami, preferował wypych roweru, ale kilkukrotnie skusił się jazdę.

Po lewej szlak czerwony, po prawej szeroka szutrowa droga:


Tuż przed Malinowską Skałą dzwoni Marcin z zapytaniem jak daleko jesteśmy. Grupa wbrew temu co było ustalone nie poczekała. Pojechali na Skrzyczne. Marcin i Krzysiek zostali i czekali na mnie, akurat miałem do nich jakieś 15 minut drogi.

Widok z Malinowskiej Skały:


Na Malinowskiej Skale kilka fotek plus dłuższe posiedzenie, bo Pana Tadka wciąż nie ma, a ja mam zamiar doprowadzić go na Skrzyczne.

Widok z Malinowskiej Skały na Skrzyczne:


Schodzimy z Malinowskiej Skały, a później już jazda przez Małe Skrzyczne, gdzie strzelamy kilka fotek i kierujemy się do celu naszej podróży - Skrzyczne.

73 kilometr drogi i Skrzyczne zdobywamy:


Robimy pamiątkowe fotki i widzimy, że spora część grupy już wraca. Gdy zjeżdżamy do schroniska, spotykamy większą część ekipy, są też koledzy Pana Tadka na rowerach trekkingowych, więc będzie miał z kim wracać.

Widoki, widoki:


Dostajemy propozycję wracania w większej grupie. Chyba ktoś próował się zrehabilitować... Jednak z Marcinem i Krzyśkiem odmawiamy mówiąc, że nie muszą na nas czekać. Zresztą dobrze im to wychodzi. Oni mają w planach pojechać gdzieś w kierunku Brennej, a ja chce zabrać chłopaków na szybką i kręta pętlę cieńkowską, a wcześniej zjechać jeszcze szybszym szlakiem żółtym, na którym można naprawdę grzać po 60 km/h, a jak komuś się włączy nieśmiertelność, to i więcej wyciągnie.

Jemy żurek, robimy foty i wracamy z powrotem zielonym szlakiem.

Żegnamy Skrzyczne:


Szybki zjazd po "kamolach" kończy się złapaniem kapcia w tylnym kole. Powietrze momentalnie zeszło, ale to znów nie był klasyczny snake, tylko jedna duża dziura. Chyba muszę kolejną nową oponę zamówić, bo i w tej starej po 3500 tysiącach kilometrów za mało już gumiastego mięska i słabo chroni przed przebiciem. Chociaż głównie jeździła z przodu, bo od niedawna mam ją na tyle, to jak widać trzeba pomyśleć o zmianie, szczególnie jeśli znów będę chciał wybrać się na górskie szlaki.



Zmieniam dętkę i lecimy dalej po kamieniach, jak teraz coś się stanie, to będzie trzeba kleić, bo druga zapasowa dętka została w garażu, ale są jeszcze łatki :)



Znów zahaczamy o Malinowską Skałę i trzymając się zielonego szlaku jedziemy na Zielony Kopiec, a kawałek dalej odbijamy w prawo na żółty szlak, choć zielony na Baranią Górę kusił - bo było tak blisko ;)

Gdy dotarliśmy do szerokiej szutrowej drogi, rozpoczął się najszybszy etap dzisiejszego wypadu. Gnanie w dół prawie do samego Cieńkowa Niżnego. Etap który podbudowuje i wzmacnia morale w grupie, choć szczerze mówiąc nie było co wzmacniać :)

Cieńków:


W Cieńkowie przerwa i rozpoczynamy kolejny zjazd, tym razem Pętla Cieńkowska, która również wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Jest kręto więc nie mogę przesadzać z prędkością.
Po wymienianie okładzin hamulcowych, mam strasznie twarde klamki. Tak twarde, że potrafią skutecznie zablokować koła w rowerze i to przy niewielkim naciśnieniu. Blokada przedniego koła mogłaby się skończyć dla mnie tragicznie - lot nad kukułczym gniazdem przez kierownicę. Do hamowania czy dohamowywania używam tylko środkowych palców tzw. fakju ;) i ten system się sprawdzał.
Szlak żółty i Pętla Cieńkowska doprowadzają nas do nieczynnego schroniska PTTK i do zapory. Tu kilka fot i... trzeba spadać, bo jest 19 godzina, a my wciąż w Wiśle...

Nad Zaporą:


Szybkim tempem lecimy w kierunku domu szlakiem wzdłuż Wisły nie robiąc żadnych dłuższych postojów chyba, że na potrzeby fizjologiczne lub na montaż oświetlenia.
Dopiero w Drogomyślu na przystanku robimy postój i zjadamy ostatnie zapasy jedzenia. Spotykamy również Pana Tadka ze swoją ekipą trekkingowców. Wspólnie kierujemy się w stronę Jastrzębia i w stronę domu.




Niedawno kupione siodełko (to już trzecie) sprawowało się idealnie. W końcu siodełko, które mój tyłek polubił i nie pobolewał przez te 142 kilometry. Jedyny ból jaki odczuwałem, szczególnie pod koniec trasy, to ból karku. Cały zesztywniał i miałem problemy z obracaniem głową.

Filmik z wyprawy:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/rizKRkch5p4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/rizKRkch5p4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object> Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 142.52 km (57.00 km teren), czas: 09:30 h, avg:15.00 km/h, prędkość maks: 54.60 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Cieszyn i Karvina

Piątek, 9 sierpnia 2013 | dodano: 10.08.2013Kategoria 50-100
Kolejny rowerowy dzień przed pracą.

Jedziemy w Damianem do Cieszyna tego polskiego jak i czeskiego.

Trasa:



Od samego Jastrzębia trzymamy się szlaku czerwonego, który prowadzi nas do Zebrzydowic. Szału nie ma, bo i oznaczenia gdzieś giną, ale ja trasę mam w głowie ;)

Od Zebrzydowic w kierunku Cieszyna wciąż szlakiem czerwonym i pomimo tego, że z Damianem jedziemy po raz pierwszy tym szlakiem, nie musimy się zastanawać "gdzie teraz". Cały szlak do samiutkiego Cieszyna jest bardzo dobrze oznakowany. Tabliczek czy znaków na drzewach nie musimy szukać, wszystko w zasięgu wzroku i w odpowiednich miejscach.





Las Kaczok:


a w lesie tabliczki:



W samym Cieszynie zwiedziliśmy rynek



oraz chwilkę posiedzieliśmy na wzgórzu zamkowym



z którego rozpościera się piękny widok:


pewnie byłby piękniejszy, ale dzień wyjątkowo pochmurny ;)

Przeskakujemy na drugą stronę rzeki Mostem Przyjaźni
do Czeskiego Cieszyna:


i jadąc wzdłuż torów kolejowych, a poźniej wzdług Olzy docieramy do Karviny.




Do Polski wjeżdżamy od strony Skrebeńska. Takim sposobem docieram do domu 45 minut przed pójściem do pracy :)



Kolejny pomysł, to zrobić kółko wokół Zalewu Goczałkowickiego. Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 74.18 km (12.00 km teren), czas: 04:08 h, avg:17.95 km/h, prędkość maks: 47.20 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Ochaby i Strumień

Środa, 7 sierpnia 2013 | dodano: 10.08.2013Kategoria 50-100, samotnie
Samotny wypad rowerowy do Ochab nad Wisłę.
Miałem jechać z dwoma kolegami, ale jednemu support w rowerze zaczął hałasować, a drugiemu telefon nie hałasował, więc nie wiedział, że dzwonię ;)

Trasa:



Plan wypadu bardzo prosty. Dojechać do Ochab, pomoczyć nogi w Wiśle i wracać do domu, bo wieczorem jeszcze trzeba iść do pracy.

Pierwsze kilometry to rozgrzewka po Jastrzębiu i załatwieniu drobnej sprawy, a później już bezpośrednio w kierunku Wisły.
Przez 12 kilometrów rozgrzewałem zastane nogi, jednocześnie zastanawiając się czy chce mi się jechać samemu do Ochab. Po tym drobnym kryzysie jechało mi się jak z górki :)

Po ostatniej wycieczce w rowerze nastąpiło kilka zmian. Wywaliłem starą oponę Rapid Rob, przez którą na ostatnim wypadzie złapałem gumę. Na miejscu starej opony pojawiła się zwijana Geax Saguaro 2.2, którą przełożyłem do przodu. Na tył przełożyłem starą Rapid Rob, która wciąż ma bieżnik z racji tego, że jeździła z przodu. Niech się teraz na tyle zużywa.

Kolejną nowością jest siodełko. Po katuszach jakie sprawiało mi żelowe Selle Italia zdecydowałem się na ciut szersze i bardziej żelowe siodełko WTB SPEED V PRO GEL. Zmiana wyraźnie na plus dla mojego tyłka ;)


Po 30 kilometrach jazdy zrobiłem w Ochabach dwie pierwszy. Pierwsza w Mr Hamburgerze, gdzie zamówiłem jednocześnie Pepsi i Mirinde do schładzania organizmy od środka. Chwilę później moczyłem nogi w całkiem cieplej Wiśle.




Czasu przed pracą jeszcze troszkę miałem, więc zamiast wracać bezpośrednio do Jastrzębia, pomyślałem żeby wracać przez Strumień i mój ulubiony Trakt Cesarsko-Pruski.

Strumień Fontannta:


Chwila relaksu i inhalacji, a poźniej już traktem w kierunku Pawłowic.

Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 59.05 km (7.00 km teren), czas: 03:20 h, avg:17.71 km/h, prędkość maks: 54.30 km/h
Temperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Kobiór, Pszczyna czyli szlak Plessówka

Poniedziałek, 29 lipca 2013 | dodano: 29.07.2013Kategoria 50-100
Na termometrach okolice 40*C. Z nieba leje się żar. Ludzie albo szukają cienia, albo jakiejś wody, gdzie mają możliwość schłodzenia się.
Grupa Wypadowa ma ciekawsze plany niż niedzielne wylegiwanie się - dojechać Plessówką do miejscowości Kobiór.

Trasa:


Jastrzebie - Pawłowice - Wisła Wielka - Łąka - Pszczyna - Jankowice - Studzienice - Kobiór - Suszec - Żory - Jastrzębie

Planowo miało nas jechać pięciu, ale dwóch Panów z przeróżnych przyczyn i niezależnych od nich musiało zrezygnować z wypadu.

Żeby ułatwić sobie nawigowanie, najpierw pojechaliśmy znanym już szlakiem R4 do Pszczyny, a później ewentualnie udać się dalej już szlakiem Plessówka.

Przejeżdżając obok jeziora Łąka trafiamy na korek w pobliżu plaży... Chyba wszyscy z okolicznych miast i miasteczek zjechali w to miejsce. Było tak tłoczno, że nawet rowerami nie byliśmy w stanie przeciskać się miedzy samochodami. Samochody na ulicy, samochody na trawie, samochody na chodniku, a nawet samochody prosto w zbożu. Podobny widok spotkaliśmy jeszcze w Suszczu, tak więc to nie był odosobniony przypadek. Sporo osób pojechało moczyć tyłki na przeróżnych akwenach wodnych.

Drogami, polami i lasami docieramy do Pszczyny, gdzie na rynku chłodzimy organizmy lodami oraz zimną colą.

Rynek Pszczyna:


W parku jeszcze raz zastanawiamy się czy aby na pewno w taki upał jechać na Kobiór. Według mapki dalej ma być lepiej, bo jazda lasami.

Rynek i park też jakby opustoszały. Wszystkich gdzieś wywiało. Pewnie nad wodę.

Bezpośrednio z parku wskakujemy na szlak niebieski by kilka kilometrów dalej zgubić go. No cóż - brakowało nawigatora Benego i kilka razy się o tym przekonaliśmy :P
W złym miejscu przecieliśmy "jednykę" i zamiast na droge 931 wyskoczyliśmy na 933. Przez ten drobny błąd troszkę skróciliśmy niebieski szlak, na który wróciliśmy w Jankowicach.
Jeszcze przed samymi Jankowicami krótki postój, bo okazało się, że moja dętka zaczyna popuszczać powietrze. Nie jakoś tragicznie, więc szybkie pompowanie i dalej w drogę.
Wskakujemy z powrotem na szlak niebieski. Teraz jakieś 8 kilometrów prostej drogi z czego większość [patrząc na mapę] przez las. Nic bardziej mylnego :) Las owszem był, ale po lewej i prawej stronie, a jazda i tak odbywała się w pełnym słońcu.
Nudne kilka kilometrów starym, wąskim i miejscami strasznie zniszczonym asfaltem.

Plessówka za Jankowicami:


Przed samym Kobiórem po raz kolejny przecinamy DK-1 i jesteśmy u celu podróży.
Wita nas opustoszała miejscowość. Przed długi, długi czas zero ludzi. Puściutko, nawet przejeżdżając obok baru nie trafiamy na jakąkolwiek żywą duszę. Nawet żadnego zombiaka, który mógł pożreć tych wszystkich mieszkańców. No cóż, wszyscy nad wodą ;) i to by się zgadzało. Dojeżdżając do okolicznych stawów trafiamy na pierwszą ludność - całą i żywą.

Najchłodniejsze miejsce w okolicy:


Tutaj też natrafimy na skrzyżowanie kilku szlaków. Niebieski, zielony oraz najkrótszy żółty. Zielony - lasami do Radostowic zostawiamy sobie na później.

Panowie panie, o to skrzyżowanie:


Niebieski czyli Plessówka w końcu prowadzi nas przez długo oczekiwane lasy.
Gdzieś w lesie chyba zabrakło jakiejś tabliczki albo po prostu umknęła naszej uwadze, bo po raz kolejny gubimy szlak, ale do Suszca zgodnie z planem i tak trafiamy :)
Tutaj jedziemy objazdowym czarnym szlakiem "wokół Suszca" i wskakujemy z powrotem na szlak niebieski. Na Suszczu kończymy nasz wypad szlakiem Plessówka. Dalej wiedzie on przez Kryry do Pawłowic, my jednak chowając się przed słońcem, jedziemy wzdłuż lasu kierując się na żorski rynek.

Po drodze Krzysiu, który wciąż nie posiada takiego dobrodziejstwa jak bukłak dokupuje sobie wodę. Zahaczamy też o staw Gwaruś, na którym oczywiście tłum ludzi, choć nie ma ich tak wiele jak na Łące.

Na rynku na słoneczku dłuższa przerwa i...

walka z gołębiami o dostęp do wody:


A było o co walczyć, bo miejscami w pełnym słońcu licznik wyświetlał bardzo ciekawe cyferki...

Do Jastrzębia docieramy przez Rogoźną i odwiedzaną wielokrotnie przeze mnie bażanciarnie.


W sumie na całej trasie wypiłem prawie 4 litry napojów. Bezpośrednio po jeździe jeszcze dorzuciłem kolejny litr do tej stawki.
4 razy pompowałem powietrze w tylnym kole, bo nie było sensu dętki zmieniać.
Zabiłem 4 końskie muchy...

a licznik w rowerze pokazał temperaturę:


Przypadek?
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/F0fTX84WYlk"> <embed src="http://www.youtube.com/v/F0fTX84WYlk" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object><br>
;) Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 89.44 km (29.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:17.89 km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:35.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Suszec - Pszczyna

Czwartek, 18 lipca 2013 | dodano: 24.07.2013Kategoria z Asią, 0-50
Trasa:


Drugi dzień zwiedzania szlaków. Była trasa na Strumień, teraz przeciwny kierunek szlaku R4, czyli jedziemy do Pszczyny.

Znów kawałek szlakiem Plesówka, by na wysokości Studzionki odbić na R4 na Pszczynę.

Poprzez łąki, poprzez lasy, poprzez pola docieramy nad Jezioro Łąka.

Jezioro Łąka:


kawałek dalej mijamy wejście na płatną plażę. Pogoda sprzyjała smażeniu. My jednak jedziemy dalej, bo do celu podroży wciąż mamy kawałek.
Po kawałku asfaltowym odbijamy ze szlaku R4 i lasem dojeżdzamy do Pszczyny, wyskakując przy zagrodzie żubrów.



W Pszczynie lody na rynku, następnie karmienie kaczek i rybek.

Polecam lody o smaku guma balonowa/guma Donald - smak dzieciństwa ;)

Mniami:


Kaczuchy:
Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 44.33 km (14.50 km teren), czas: 03:43 h, avg:11.93 km/h, prędkość maks: 28.30 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)