- Kategorie:
- 0-50.64
- 100 i więcej.23
- 50-100.59
- Beskid Mały.2
- Beskid Śląski.19
- Beskid Żywiecki.0
- Miejska dżungla.11
- Off Road.61
- samotnie.37
- z Asią.14
Suszec - Strumień
Trasa:
Suszec - Kryry - Mizerów - Studzionka - Wisła Mała - Strumień - Studzionka - Mizerów - Kryry - Suszec
Wycieczka rowerowa z Asią i Anią do Strumienia. Trasa szlakiem niebieskim Plesówka, a później odbicie na szlak R4 w kierunku Strumienia.

Na miejscu tradycyjnie lody, inhalacje przy fontannie solankowej i powrót do domu.

W drodze powrotnej taki o to drogowy obrazek:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Suszec - Kryry - Mizerów - Studzionka - Wisła Mała - Strumień - Studzionka - Mizerów - Kryry - Suszec
Wycieczka rowerowa z Asią i Anią do Strumienia. Trasa szlakiem niebieskim Plesówka, a później odbicie na szlak R4 w kierunku Strumienia.

Na miejscu tradycyjnie lody, inhalacje przy fontannie solankowej i powrót do domu.

W drodze powrotnej taki o to drogowy obrazek:

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
37.86 km (1.00 km teren), czas: 02:49 h, avg:13.44 km/h,
prędkość maks: 28.50 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
III Jastrzębski Rajd Rowerowy - Przełęcz Karkoszczonka
Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 14.07.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Rok temu rajd na Karkoszczonkę przebiegał w deszczu, w tym roku tradycję trzeba było podtrzymywać. W nocy przeszła ulewa, więc na trasie było mokro i trafiało się błoto czy kałuże. Była okazja przetestować kupione rok wcześniej błotniki Topeak DeFender M1/M2 ;)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Na starcie tłumu rowerzystów nie było. Sezon urlopowy to raz, a dwa nocna ulewa pewnie skutecznie zniechęciła wielu do wybrania się na rower.
Strat było więcej - padł mikrofon, nie pojawiła się obstawa policji i pani fotograf, która rok wcześniej zgubiła się idąc szlakiem na Karkoszczonkę ;)
Grupa Wypadowa również w okrojonym składzie, ale cóż to już tradycja tegorocznego sezonu :)
Dojazd pod szlak w bezdeszczowych warunkach, ale jak już wcześniej wspomniałem i tak było błotniście i mokro.

Pod samą Karkoszczoną zaczął przypominać o sobie deszcz.
Przełęcz zdobyłem zmiennym stylem czyli raz jazda, raz wypych. Było ślisko, stromo ale i tak szło mi lepiej niż rok temu :)
Na zjeździe do Chaty Wuja Toma w kaskaderskim stylu Marcin wywija orła i uszkadza sobie bark. Na koleinie i mokrej trawie zniosło mu rower... a ja tego nie nagrałem :)
Posiłek regeneracyjny:

Marcin dzwoni po małżonkę, a my oglądając mapę zastanawiamy się gdzie tu jechać dalej.

Burzę mózgów przerywa ulewa, która na tyle długo się utrzymuje, że rezygnujemy z zapuszczania się szlakiem w kierunku Klimczoka.

obrażeni na dzisiejszą pogodę, wracamy do domu tą samą trasą.
Żeby dodać smaczku tej wyprawie, jak dzieci wjeżdżamy we wszystkie napotkane kałuże, a nawet nie odmawiamy sobie kilkukrotnego przejazdu przez rzekę :P
Toto tak szalał i tak skakał po kałużach, że przednia dętka załapała się na klasycznego snake'a. Przed samym Skoczowem szybka akcja serwisowa i zmiana dętki.

Przemoczeni, brudni i zmęczeni docieramy do domów.

Film z rajdu:
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Na starcie tłumu rowerzystów nie było. Sezon urlopowy to raz, a dwa nocna ulewa pewnie skutecznie zniechęciła wielu do wybrania się na rower.
Strat było więcej - padł mikrofon, nie pojawiła się obstawa policji i pani fotograf, która rok wcześniej zgubiła się idąc szlakiem na Karkoszczonkę ;)
Grupa Wypadowa również w okrojonym składzie, ale cóż to już tradycja tegorocznego sezonu :)
Dojazd pod szlak w bezdeszczowych warunkach, ale jak już wcześniej wspomniałem i tak było błotniście i mokro.

Pod samą Karkoszczoną zaczął przypominać o sobie deszcz.
Przełęcz zdobyłem zmiennym stylem czyli raz jazda, raz wypych. Było ślisko, stromo ale i tak szło mi lepiej niż rok temu :)
Na zjeździe do Chaty Wuja Toma w kaskaderskim stylu Marcin wywija orła i uszkadza sobie bark. Na koleinie i mokrej trawie zniosło mu rower... a ja tego nie nagrałem :)
Posiłek regeneracyjny:

Marcin dzwoni po małżonkę, a my oglądając mapę zastanawiamy się gdzie tu jechać dalej.

Burzę mózgów przerywa ulewa, która na tyle długo się utrzymuje, że rezygnujemy z zapuszczania się szlakiem w kierunku Klimczoka.

obrażeni na dzisiejszą pogodę, wracamy do domu tą samą trasą.
Żeby dodać smaczku tej wyprawie, jak dzieci wjeżdżamy we wszystkie napotkane kałuże, a nawet nie odmawiamy sobie kilkukrotnego przejazdu przez rzekę :P
Toto tak szalał i tak skakał po kałużach, że przednia dętka załapała się na klasycznego snake'a. Przed samym Skoczowem szybka akcja serwisowa i zmiana dętki.

Przemoczeni, brudni i zmęczeni docieramy do domów.

Film z rajdu:
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
103.64 km (23.00 km teren), czas: 05:56 h, avg:17.47 km/h,
prędkość maks: 49.90 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Karvina i wały wzdłuż Olzy
Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano: 08.07.2013Kategoria 50-100
Miałem unikać jeżdżenia rowerem ze względu na uszkodzoną rogówkę oka i owrzodzenie, które się w nią wdało. Niestety nie wytrzymałem :)
Rano Rafał zadzwonił czy nie wybrałbym się z Nim do Karviny. Po dłuższym zastanowieniu i usłyszeniu, że trasa nie będzie za długa [trzeba zakrapiać oko], zdecydowałem że ruszę się z domu.
Ściągając rower ze sciany zauważyłem, że licznik w rowerze umarł z tęsknoty za mną :P Prawidłowo bateria wystarczyła na 2 lata.
Trasa:
Jastrzębie - Dolni Marclovice (CZ) - Karvina (CZ) - Darkov (CZ) - Zavada (CZ) - Gołkowice - Jastrzębie
Dojazd do Czech od strony Marklowic Dolnych. Później szybki przelot do Karviny i bokami świetnymi ścieżkami rowerowymi docieramy na rynek.

Tutaj jem śniadanie w postaci żelu o smaku bananowym, który zagryzam batonikiem Knoppers, na koniec popijam izotonikiem z proszku Izostar. Samo zdrowie :)
Po tak sytym w energię posiłku jedziemy dalej.
Zaliczamy park:

i dojeżdżamy na most nad Odrą:

od tego miejsca zaczynamy jazdę szlakiem wzdłuż Odry.
Z mapki na moście wynika, że wały nie w pełni są przejezdne i część wałów jest zamknięta.
Mapka przy moście w Darkowie:

Dla nie kumających czeskiego. W skrócie: omijamy część wałów objazdem. Cała trasa wzdłuż wałów ma być otwarta od września, kiedy to pracę zostaną ukończone.
Kto jednak ma w nosie objazd i w nosie przepisy czy tabliczki oznajmiające zakaz wjazdu itd. mam dobrą wiadomość - da się tamtędy przejechać ;) W niedzielę ciężki sprzęt był odstawiony na bok. Jak jest w dni robocze, może ktoś inny sprawdzi :)
Wczasy nad Olzą:

trafiliśmy też na grupkę śpiących bezdomnych nad rzeką- im wystarczył kawałek folii.
Do Polski wróciliśmy już przez Gołkowice. Nim dotarliśmy do domów, to jeszcze zobaczyliśmy co się dzieje w naszym jastrzębskim parku i na basenie.

w parku jakaś wystawa, a na basenie jak zwykle tłum ;)
Już schodzę:
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rano Rafał zadzwonił czy nie wybrałbym się z Nim do Karviny. Po dłuższym zastanowieniu i usłyszeniu, że trasa nie będzie za długa [trzeba zakrapiać oko], zdecydowałem że ruszę się z domu.
Ściągając rower ze sciany zauważyłem, że licznik w rowerze umarł z tęsknoty za mną :P Prawidłowo bateria wystarczyła na 2 lata.
Trasa:
Jastrzębie - Dolni Marclovice (CZ) - Karvina (CZ) - Darkov (CZ) - Zavada (CZ) - Gołkowice - Jastrzębie
Dojazd do Czech od strony Marklowic Dolnych. Później szybki przelot do Karviny i bokami świetnymi ścieżkami rowerowymi docieramy na rynek.

Tutaj jem śniadanie w postaci żelu o smaku bananowym, który zagryzam batonikiem Knoppers, na koniec popijam izotonikiem z proszku Izostar. Samo zdrowie :)
Po tak sytym w energię posiłku jedziemy dalej.
Zaliczamy park:

i dojeżdżamy na most nad Odrą:

od tego miejsca zaczynamy jazdę szlakiem wzdłuż Odry.
Z mapki na moście wynika, że wały nie w pełni są przejezdne i część wałów jest zamknięta.
Mapka przy moście w Darkowie:

Dla nie kumających czeskiego. W skrócie: omijamy część wałów objazdem. Cała trasa wzdłuż wałów ma być otwarta od września, kiedy to pracę zostaną ukończone.
Kto jednak ma w nosie objazd i w nosie przepisy czy tabliczki oznajmiające zakaz wjazdu itd. mam dobrą wiadomość - da się tamtędy przejechać ;) W niedzielę ciężki sprzęt był odstawiony na bok. Jak jest w dni robocze, może ktoś inny sprawdzi :)
Wczasy nad Olzą:

trafiliśmy też na grupkę śpiących bezdomnych nad rzeką- im wystarczył kawałek folii.
Do Polski wróciliśmy już przez Gołkowice. Nim dotarliśmy do domów, to jeszcze zobaczyliśmy co się dzieje w naszym jastrzębskim parku i na basenie.

w parku jakaś wystawa, a na basenie jak zwykle tłum ;)
Już schodzę:

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
52.10 km (2.00 km teren), czas: 03:20 h, avg:15.63 km/h,
prędkość maks: 48.80 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kompleks hotelowy Kozubnik plus Góra Żar
Poniedziałek, 17 czerwca 2013 | dodano: 17.06.2013Kategoria Beskid Mały, z Asią, 0-50, Off Road
Przedłużony weekend i wypad z Asią do Międzybrodzia Żywieckiego i okolic.
W planach Opuszczony Kompleks Hotelowy Kozubnik czyli kurort widmo.
Poza planem Góra Żar :)
Trasa:
Porąbka Zapora:

Z rowerami na dachu docieramy do Żarnówki Małej, parkujemy przy zaporze, zrzucamy z dachu rowery i kierujemy się do tajemniczego kompleksu :)
Do kompleksu mamy jakieś 3,5 km drogi. Gdy po drodze pytamy jakiegoś starszego pana o drogę, dowiadujemy się czego mamy się spodziewać "Czeczenia a la Afganistan" - właśnie takiego krajobrazu poszukujemy :P
Docieramy do celu i widzimy to, o czym wyczytaliśmy w Internecie... zaczął się remont i wyburzanie opuszczonych budynków. Dwa budynki już są w trakcie remontu - malowane i ocieplane.
Na całe szczęście najważniejszy i najwyższy obiekt nadal jest nieruszony przez budowniczych i wciąż straszy swym wyglądem.

Zostawiliśmy rowery w ciemnej piwnicy, w dawnych ubikacjach (bo skoro ich nie widać, to znaczy że nie ukradną) i ruszyliśmy po schodach na sam szczyt. Winda niestety nie działała. Dwa szyby były, ale ktoś całe wyposażenie wraz z windami zdemontował ;)

Na ścianach zewnętrznych i wewnętrznych pełno graffiti. Obiekt bardzo lubiany przez artystów z puchami ;)


W miarę możliwości zwiedziliśmy też inne budynki.

Widok niesamowity. Zniszczone budynki plus przyroda. Obraz postapokaliptyczny.
Zwiedzając do miejsce ciągle krążą w głowie myśli, jak coś takiego mogło zostać zniszczone, rozkradzione i zostawione na pastwę matki natury.
Z Kozubnika nasza wycieczka kieruje się na Górę Żar. Wracamy z powrotem nad zaporę i główną drogą jedziemy na most,

a poźniej wspinamy się asfaltem w kierunku kolejki linowej. Upalny dzień daje się we znaki Asi, ale zuch dziewczyna daje radę ;)

Kupujemy dwa bilety wjazdowe na górę plus bilety dla rowerów i na pełnym luzie zdobywamy Górę Żar :P

Gdzieś tam w oddali zapora:


Żeby nie było, że jesteśmy leniwi, na dół nie wracamy kolejką i nie wracamy asfaltem. W dół zjeżdzamy kamienistym szlakiem w kierunku zapory, tak aby znów nie jechać główną drogą.
Asia dzielnie walczyła ze stromiznami, z kamieniami na szlaku i hamulcami schodząc z roweru ;) Szlak był bardzo przyzwoity, więc i tak większość drogi w dół pokonała na rowerze.
Tradycyjnie gdzieś przeoczyłem odbicie szlaku. Mało interesowało mnie co jest na drzewach, ważne było to co na stromej drodze :)
Takim sposobem wyjechaliśmy na drogę asfaltową w okolicach kompleksu hotelowego.
Wycieczka bardzo udana. Polecam wszystkim i polecam się spieszyć, bo jak wszystko wyremontują, to miejsce całkowicie zatraci swój klimat.

Będzie jeszcze relacja filmowa jakoś w tym tygodniu. Ale w pierwszej kolejności chcę ogarnąć film z rajdu rowerowego na Równicę.
Więcej zdjęć marnej jakości:
Picasa
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W planach Opuszczony Kompleks Hotelowy Kozubnik czyli kurort widmo.
Poza planem Góra Żar :)
Trasa:
Porąbka Zapora:

Z rowerami na dachu docieramy do Żarnówki Małej, parkujemy przy zaporze, zrzucamy z dachu rowery i kierujemy się do tajemniczego kompleksu :)
Do kompleksu mamy jakieś 3,5 km drogi. Gdy po drodze pytamy jakiegoś starszego pana o drogę, dowiadujemy się czego mamy się spodziewać "Czeczenia a la Afganistan" - właśnie takiego krajobrazu poszukujemy :P
Docieramy do celu i widzimy to, o czym wyczytaliśmy w Internecie... zaczął się remont i wyburzanie opuszczonych budynków. Dwa budynki już są w trakcie remontu - malowane i ocieplane.
Na całe szczęście najważniejszy i najwyższy obiekt nadal jest nieruszony przez budowniczych i wciąż straszy swym wyglądem.

Zostawiliśmy rowery w ciemnej piwnicy, w dawnych ubikacjach (bo skoro ich nie widać, to znaczy że nie ukradną) i ruszyliśmy po schodach na sam szczyt. Winda niestety nie działała. Dwa szyby były, ale ktoś całe wyposażenie wraz z windami zdemontował ;)

Na ścianach zewnętrznych i wewnętrznych pełno graffiti. Obiekt bardzo lubiany przez artystów z puchami ;)


W miarę możliwości zwiedziliśmy też inne budynki.

Widok niesamowity. Zniszczone budynki plus przyroda. Obraz postapokaliptyczny.
Zwiedzając do miejsce ciągle krążą w głowie myśli, jak coś takiego mogło zostać zniszczone, rozkradzione i zostawione na pastwę matki natury.
Z Kozubnika nasza wycieczka kieruje się na Górę Żar. Wracamy z powrotem nad zaporę i główną drogą jedziemy na most,

a poźniej wspinamy się asfaltem w kierunku kolejki linowej. Upalny dzień daje się we znaki Asi, ale zuch dziewczyna daje radę ;)

Kupujemy dwa bilety wjazdowe na górę plus bilety dla rowerów i na pełnym luzie zdobywamy Górę Żar :P

Gdzieś tam w oddali zapora:


Żeby nie było, że jesteśmy leniwi, na dół nie wracamy kolejką i nie wracamy asfaltem. W dół zjeżdzamy kamienistym szlakiem w kierunku zapory, tak aby znów nie jechać główną drogą.
Asia dzielnie walczyła ze stromiznami, z kamieniami na szlaku i hamulcami schodząc z roweru ;) Szlak był bardzo przyzwoity, więc i tak większość drogi w dół pokonała na rowerze.
Tradycyjnie gdzieś przeoczyłem odbicie szlaku. Mało interesowało mnie co jest na drzewach, ważne było to co na stromej drodze :)
Takim sposobem wyjechaliśmy na drogę asfaltową w okolicach kompleksu hotelowego.
Wycieczka bardzo udana. Polecam wszystkim i polecam się spieszyć, bo jak wszystko wyremontują, to miejsce całkowicie zatraci swój klimat.

Będzie jeszcze relacja filmowa jakoś w tym tygodniu. Ale w pierwszej kolejności chcę ogarnąć film z rajdu rowerowego na Równicę.
Więcej zdjęć marnej jakości:
Picasa
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
24.16 km (2.00 km teren), czas: 02:05 h, avg:11.60 km/h,
prędkość maks: 60.70 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
II Rajd Rowerowy - Równica
Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano: 16.06.2013Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
Drugi tegoroczny rajd rowerowy z okazji 50-lecia Jastrzębia-Zdroju. Tym razem mieliśmy do zdobycia Równicę.
Trasa:
endomondo po raz kolejny zastrajkowało i gdzieś w lesie zamiast zygzakowatej trasy jest prosta linia...
Start spod sklepu Tomazi Bike:

To był wyjątkowy dzień weekendowy. Nienaturalnie ciepło, nienaturalnie bezdeszczowo - taki jakiś dziwny weekend, bo co to za weekend jak nie pada deszcz ;)
Trasa na Równicę asfaltowo-żwirowymi drogami. Podjazd pod Równicę tak jak i rok temu asfaltem. Pomimo tego, że podjeżdżaliśmy asfaltem, to wycisk dostałem. Może nie tak bardzo nogi, co dupa od siodełka... chyba w każdym moim wpisie na blogu, siodełko będzie głównym antybohaterem ;)
Podjazd pod Równicę z prawie równego startu. Troszkę z Toto przysnęliśmy i jak dotarliśmy na wiadukt, to już nikogo nie było.
Nim dotarłem na szczyt komercyjnej części Równicy, to udało mi się 20 osób wyprzedzić.
Sam zostałem wyprzedzony przez kilku kolarzy i Rafała, który nie jechał wspólnie z nami, tylko później wyruszył i gonił nas od Jastrzębia.
Równica zdobyta:

Na szczycie odpoczynek, pamiątkowe grupowe focenie i jak zwykle żegnamy się z całą resztą uczestników rajdu.
Po krótkiej naradzie odpuszczamy kierunek Salmopol i decydujemy, że po prostu zjedziemy z Równicy trasą inną niż asfalt, którym wjechaliśmy.
Zjazd z Równicy padł na żółtym szlak. Ostatni szlak na Równicy, którym jeszcze nie jeździłem. Szlak bardzo szybki jeśli chodzi o prędkość zjazdową, szeroki i kamienisty. Ale zdecydowanie mniejsza trudność aniżeli szlak w kierunku Brennej, a może coraz większe umiejętności mamy i mniejszy strach zjeżdżać z większymi prędkościami.
Tym razem w powietrzu nie wyczuwałem smrodu palących się klocków ;)
Krzysiek wystrzelił do przodu jak z procy, ja za nim. Gdzieś po tyłach jechał Rafał z Damianem.
Krzysiek musiał zrobić chwilowy postój, bo coś większego odbiło się od karbonowej ramy. Jak skorzystałem z okazji i pomyślałem, że zaczekam na kolegów i przy okazji nagram ich zjazd w dół.
Krzysiek pojechał dalej w dol szlakiem, a ja oczekiwałem na przybycie Rafała i Damiana. Przybyli i chwilę później nastąpiła awaria techniczna. Damian uszkodził tylne koło.
29 cali podskoczyło na większym kamieniu i widziałem jak koło nienaturalnie wykrzywia się... w dwóch miejscach nie mieściło się w widełkach roweru...
Gdzieś tam w czeluściach torebki podsiodłowej wyszukałem multitoola rowerowego z kluczami do szprych i Toto na własnym rowerze mógł uczyć się prostowania felgi :P
Toto walczy z tylnym kołem:

Szło mu całkiem sprawnie. Około godzinki zabawy i koło mieściło się w widełkach. Mogliśmy ruszać dalej do Krzyśka, który tak popędził na dół, że dość późno zainteresował się tym, że nikogo za plecami już nie ma ;)
Dalszy etap jazdy bez żadnych przygód, nie licząc tego, że zjeżdżając w dół ominęliśmy skręt żółtego szlaku (komu chce się wracać) i zamiast wyjechać przed Ustroniem, to wyjechaliśmy na w okolicach Górek Małych.
Krótką relację filmową z wypadu szukać na fb i yt jakoś w połowie tygodnia:
Grupa Wypadowa na fb
Grupa Wypadowa na yt
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
endomondo po raz kolejny zastrajkowało i gdzieś w lesie zamiast zygzakowatej trasy jest prosta linia...
Start spod sklepu Tomazi Bike:

To był wyjątkowy dzień weekendowy. Nienaturalnie ciepło, nienaturalnie bezdeszczowo - taki jakiś dziwny weekend, bo co to za weekend jak nie pada deszcz ;)
Trasa na Równicę asfaltowo-żwirowymi drogami. Podjazd pod Równicę tak jak i rok temu asfaltem. Pomimo tego, że podjeżdżaliśmy asfaltem, to wycisk dostałem. Może nie tak bardzo nogi, co dupa od siodełka... chyba w każdym moim wpisie na blogu, siodełko będzie głównym antybohaterem ;)
Podjazd pod Równicę z prawie równego startu. Troszkę z Toto przysnęliśmy i jak dotarliśmy na wiadukt, to już nikogo nie było.
Nim dotarłem na szczyt komercyjnej części Równicy, to udało mi się 20 osób wyprzedzić.
Sam zostałem wyprzedzony przez kilku kolarzy i Rafała, który nie jechał wspólnie z nami, tylko później wyruszył i gonił nas od Jastrzębia.
Równica zdobyta:

Na szczycie odpoczynek, pamiątkowe grupowe focenie i jak zwykle żegnamy się z całą resztą uczestników rajdu.
Po krótkiej naradzie odpuszczamy kierunek Salmopol i decydujemy, że po prostu zjedziemy z Równicy trasą inną niż asfalt, którym wjechaliśmy.
Zjazd z Równicy padł na żółtym szlak. Ostatni szlak na Równicy, którym jeszcze nie jeździłem. Szlak bardzo szybki jeśli chodzi o prędkość zjazdową, szeroki i kamienisty. Ale zdecydowanie mniejsza trudność aniżeli szlak w kierunku Brennej, a może coraz większe umiejętności mamy i mniejszy strach zjeżdżać z większymi prędkościami.
Tym razem w powietrzu nie wyczuwałem smrodu palących się klocków ;)
Krzysiek wystrzelił do przodu jak z procy, ja za nim. Gdzieś po tyłach jechał Rafał z Damianem.
Krzysiek musiał zrobić chwilowy postój, bo coś większego odbiło się od karbonowej ramy. Jak skorzystałem z okazji i pomyślałem, że zaczekam na kolegów i przy okazji nagram ich zjazd w dół.
Krzysiek pojechał dalej w dol szlakiem, a ja oczekiwałem na przybycie Rafała i Damiana. Przybyli i chwilę później nastąpiła awaria techniczna. Damian uszkodził tylne koło.
29 cali podskoczyło na większym kamieniu i widziałem jak koło nienaturalnie wykrzywia się... w dwóch miejscach nie mieściło się w widełkach roweru...
Gdzieś tam w czeluściach torebki podsiodłowej wyszukałem multitoola rowerowego z kluczami do szprych i Toto na własnym rowerze mógł uczyć się prostowania felgi :P
Toto walczy z tylnym kołem:

Szło mu całkiem sprawnie. Około godzinki zabawy i koło mieściło się w widełkach. Mogliśmy ruszać dalej do Krzyśka, który tak popędził na dół, że dość późno zainteresował się tym, że nikogo za plecami już nie ma ;)
Dalszy etap jazdy bez żadnych przygód, nie licząc tego, że zjeżdżając w dół ominęliśmy skręt żółtego szlaku (komu chce się wracać) i zamiast wyjechać przed Ustroniem, to wyjechaliśmy na w okolicach Górek Małych.
Krótką relację filmową z wypadu szukać na fb i yt jakoś w połowie tygodnia:
Grupa Wypadowa na fb
Grupa Wypadowa na yt

Rower:
Dane wycieczki:
94.18 km (0.00 km teren), czas: 05:25 h, avg:17.39 km/h,
prędkość maks: 48.10 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Bełk i jazda wzdłuż autostrady A1
Wypad typu "byle przed siebie" oraz typu "ciekawe gdzie dojadę tą ścieżką/ulicą".
Trasa:
Jastrzębie - Żory - Szczejkowice - Bełk - Palowice - Żory - Jastrzębie
Najpierw kręcenie się po znanych okolicach.
Były pola:

Stawy:

Lasy:

Tajemnicze obiekty:


dla zainteresowanych tajemnicze obiekty znajdziecie w lesie Klajok, dawna bażanciarnia w Żorach, tuż obok budynków Zakładu Aktywności Zawodowej "Wspólna Pasja".
Zahaczyłem również o odkryty basen w Żorach. Wjechałem w kolejny las i wyjechałem tuż przy autostradzie A1.
Żeby jechać wzdłuż autostrady żwirową drogą trzeba często szukać kładek, bo co jakiś czas natkniemy się na jakieś strumyki czy rzeczki. Kładka nie zawsze znajduje się po tej stronie autostrady po której my akurat jesteśmy. Czasem trzeba przejechać pod autostradą i szukać kładki po drugiej stronie.
Jedną kładkę znalazłem dzięki uprzejmości starszego pana, który akurat przechodził pod A1. A już miałem rzeczkę wpław pokonywać - była za szeroka na przeskoczenie.
jedna z kładek:

w lasach wielkie błoto, co widać po oponach w rowerze:

Jadać wzdłuż autostrady a później przeskakując na szlak rowerowy docieram do Bełku. Szlak prowadzi dalej pewnie gdzieś w kierunku Knurowa lub nawet Gliwic, ale nie mam czasu na sprawdzenie tego. Zresztą nie mam prowiantu na taką trasę i tylko bidon z sokiem.
Minus wypadów w pojedynkę - nic nie kupisz w sklepie, bo strach zostawić rower bez opieki.
Z Bełku kieruje się do Palowic, tutaj chwilka odpoczynku na ławeczce i wjeżdzam w palowickie lasy i Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe.
Staw Gichta:

Tutaj jak zwykle sporo cyklistów, towarzystwo z kijkami i bez kijków. Atmosfera w lesie po drugiej stronie wiślanki jest zdecydowanie spokojniejsza i człowiek czuje się jak w lesie, a nie jak na deptaku ;)
Przelot przez tory:

i kieruję się do centrum Żor.
tutaj dwa odpoczynki, bo tyłek wciąż nie lubi nowego siodełka i wracam do Jastrzębia.
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Jastrzębie - Żory - Szczejkowice - Bełk - Palowice - Żory - Jastrzębie
Najpierw kręcenie się po znanych okolicach.
Były pola:

Stawy:

Lasy:

Tajemnicze obiekty:


dla zainteresowanych tajemnicze obiekty znajdziecie w lesie Klajok, dawna bażanciarnia w Żorach, tuż obok budynków Zakładu Aktywności Zawodowej "Wspólna Pasja".
Zahaczyłem również o odkryty basen w Żorach. Wjechałem w kolejny las i wyjechałem tuż przy autostradzie A1.
Żeby jechać wzdłuż autostrady żwirową drogą trzeba często szukać kładek, bo co jakiś czas natkniemy się na jakieś strumyki czy rzeczki. Kładka nie zawsze znajduje się po tej stronie autostrady po której my akurat jesteśmy. Czasem trzeba przejechać pod autostradą i szukać kładki po drugiej stronie.
Jedną kładkę znalazłem dzięki uprzejmości starszego pana, który akurat przechodził pod A1. A już miałem rzeczkę wpław pokonywać - była za szeroka na przeskoczenie.
jedna z kładek:

w lasach wielkie błoto, co widać po oponach w rowerze:

Jadać wzdłuż autostrady a później przeskakując na szlak rowerowy docieram do Bełku. Szlak prowadzi dalej pewnie gdzieś w kierunku Knurowa lub nawet Gliwic, ale nie mam czasu na sprawdzenie tego. Zresztą nie mam prowiantu na taką trasę i tylko bidon z sokiem.
Minus wypadów w pojedynkę - nic nie kupisz w sklepie, bo strach zostawić rower bez opieki.
Z Bełku kieruje się do Palowic, tutaj chwilka odpoczynku na ławeczce i wjeżdzam w palowickie lasy i Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe.
Staw Gichta:

Tutaj jak zwykle sporo cyklistów, towarzystwo z kijkami i bez kijków. Atmosfera w lesie po drugiej stronie wiślanki jest zdecydowanie spokojniejsza i człowiek czuje się jak w lesie, a nie jak na deptaku ;)
Przelot przez tory:

i kieruję się do centrum Żor.
tutaj dwa odpoczynki, bo tyłek wciąż nie lubi nowego siodełka i wracam do Jastrzębia.

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
61.40 km (16.00 km teren), czas: 03:40 h, avg:16.75 km/h,
prędkość maks: 41.80 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Mała Czantoria + Wielka Czantoria
Poniedziałek, 27 maja 2013 | dodano: 28.05.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Pierwszy tegoroczny rajd rowerowy organizowany przez sklep Tomazi Bike.
Trasa:
Jastrzębie - Marklowice Górne - Zebrzydowice - Kończyce Małe - Kończyce Wielkie - Haźlach - Zamarski - Cisownica - Mała Czantoria (866 m n.p.m.) - Wielka Czantoria (995 m n.p.m) - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie
55 uczestników i jeden cel Mała Czantoria. Ja miałem jeszcze dwa inne cele - przetrwać ból pleców i przetrwać ból tyłka. Świeżo kupione siodełko już na ostatnim nocnym wypadzie dosadnie mnie poinformowało, że tyłek po dłuższej jeździe zaboli ;)
Eskorta spod sklepu:

i dalej już grupką mkniemy bocznymi ulicami w kierunku Beskidów. Tego dnia prognozy pogodowe zapowiadały deszcz, ale jak to bywa, prognozy prognozą. Deszczu nie było, słońce świeciło ale chłód zimnego choć niezbyt mocnego wiatru na pewno każdy poczuł.
Trasa głównie pod górę, choć poprzecinana szybkimi zjazdami, na których można było troszkę odsapnąć.
Widoczek z trasy:

Na kilka kilometrów przed szczytem Małej Czantorii wciągamy racje żywnościowe, uzupełniamy płyny w bidonach. Oczywiście zbiorowa fotka wszystkich uczestników i bierzemy się za zdobywanie szczytu Małej Czantorii.
Relaksik i ulga dla tyłka czyli tyłek w trawie:

Zdobywanie szczytu poprzedzone lekkim zamieszanie z powodu błota na szlaku i niespodziewaną zmianą trasy.
Było ostro pod górę i większą część drogi pokonałem wpychając rower na górę ;)
A na górze piękne widoki i przeszywający zimny wiatr:

Przez zamieszanie kilku znajomych nam zaginęło. Trochę wykonanych telefonów i ustawiliśmy spotkanie z Rafałem. Małą Czantorię zaliczył jako pierwszy i własnie kierował się w kierunku Wielkiej Czantorii.
Żegnamy się z garstką osób na Małej Czantorii, kilku innym osobom wskazujemy drogę na dół do Ustronia, a my jedziemy dalej odwiedzić Wielką Czantorię.
Kierunek Czantoria Wielka:

nim docieramy na miejsce korzystamy z małej gastronomii. Batoniki i żele nie są złe, ale co mięso to mięso ;)
Gdy kończymy jeść zjawia się w końcu Marcin. Troszkę pobłądził. Nikogo z uczestników rajdu nie trafił po drodze na szlakach, ale na szczęście Małą Czantorię odnalazł, nas odnalazł i oczywiście bufet z jedzeniem również odnalazł :)
Ten który zaginął w akcji:

Zostawiamy Marcina na chwilkę, żeby na spokojnie sobie zjadł i odpoczął. A my wjeżdżamy na Wielką Czantorię, robimy pamiątkową fotkę i wracamy z powrotem do Marcina.
Wielka Czantoria

Do Ustronia zjeżdżamy mało turystycznym szlakiem niebieskim. Dość mocno porośnięty i na początku bardzo wąski szlak. Krzaki non stop odbijały się od nas.
Później zrobiło się szerzej, bardziej kamieniście, a zjazd szlakiem w dół nabrał lepszego tempa. Co jakiś czas było słychać jak kamienie odbijały się od ram naszych rowerów oraz zrozpaczone okrzyki właścicieli rowerów ;)
Część kolegów prawie spaliła sobie klocki. Dym szedł, smród był ale ognia nie ujrzałem :P
W Ustroniu przecinamy Wiślankę i trafiamy na kolumnę zabytkowych Syren. Właściciele Syrenek mieli spota na Równicy.
Do Jastrzębia wracamy standardowym już szlakiem wzdłuż Wisły, tuż przed Ochabami robimy sobie dłuższa przerwę.
O tak, zostaje do rana:

Po ponad 100 kilometrach padniety, z bolącym tyłkiem, z bolącym kręgosłupem i karkiem docieram do domu. Czy było warto? Jasne, że tak. Zawsze jest warto mimo tego cierpienia :D
Film z wypadu (na kanale youtube Grupy Wypadowej:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w"> <embed src="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object></strong>
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Jastrzębie - Marklowice Górne - Zebrzydowice - Kończyce Małe - Kończyce Wielkie - Haźlach - Zamarski - Cisownica - Mała Czantoria (866 m n.p.m.) - Wielka Czantoria (995 m n.p.m) - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie
55 uczestników i jeden cel Mała Czantoria. Ja miałem jeszcze dwa inne cele - przetrwać ból pleców i przetrwać ból tyłka. Świeżo kupione siodełko już na ostatnim nocnym wypadzie dosadnie mnie poinformowało, że tyłek po dłuższej jeździe zaboli ;)
Eskorta spod sklepu:

i dalej już grupką mkniemy bocznymi ulicami w kierunku Beskidów. Tego dnia prognozy pogodowe zapowiadały deszcz, ale jak to bywa, prognozy prognozą. Deszczu nie było, słońce świeciło ale chłód zimnego choć niezbyt mocnego wiatru na pewno każdy poczuł.
Trasa głównie pod górę, choć poprzecinana szybkimi zjazdami, na których można było troszkę odsapnąć.
Widoczek z trasy:

Na kilka kilometrów przed szczytem Małej Czantorii wciągamy racje żywnościowe, uzupełniamy płyny w bidonach. Oczywiście zbiorowa fotka wszystkich uczestników i bierzemy się za zdobywanie szczytu Małej Czantorii.
Relaksik i ulga dla tyłka czyli tyłek w trawie:

Zdobywanie szczytu poprzedzone lekkim zamieszanie z powodu błota na szlaku i niespodziewaną zmianą trasy.
Było ostro pod górę i większą część drogi pokonałem wpychając rower na górę ;)
A na górze piękne widoki i przeszywający zimny wiatr:

Przez zamieszanie kilku znajomych nam zaginęło. Trochę wykonanych telefonów i ustawiliśmy spotkanie z Rafałem. Małą Czantorię zaliczył jako pierwszy i własnie kierował się w kierunku Wielkiej Czantorii.
Żegnamy się z garstką osób na Małej Czantorii, kilku innym osobom wskazujemy drogę na dół do Ustronia, a my jedziemy dalej odwiedzić Wielką Czantorię.
Kierunek Czantoria Wielka:

nim docieramy na miejsce korzystamy z małej gastronomii. Batoniki i żele nie są złe, ale co mięso to mięso ;)
Gdy kończymy jeść zjawia się w końcu Marcin. Troszkę pobłądził. Nikogo z uczestników rajdu nie trafił po drodze na szlakach, ale na szczęście Małą Czantorię odnalazł, nas odnalazł i oczywiście bufet z jedzeniem również odnalazł :)
Ten który zaginął w akcji:

Zostawiamy Marcina na chwilkę, żeby na spokojnie sobie zjadł i odpoczął. A my wjeżdżamy na Wielką Czantorię, robimy pamiątkową fotkę i wracamy z powrotem do Marcina.
Wielka Czantoria

Do Ustronia zjeżdżamy mało turystycznym szlakiem niebieskim. Dość mocno porośnięty i na początku bardzo wąski szlak. Krzaki non stop odbijały się od nas.
Później zrobiło się szerzej, bardziej kamieniście, a zjazd szlakiem w dół nabrał lepszego tempa. Co jakiś czas było słychać jak kamienie odbijały się od ram naszych rowerów oraz zrozpaczone okrzyki właścicieli rowerów ;)
Część kolegów prawie spaliła sobie klocki. Dym szedł, smród był ale ognia nie ujrzałem :P
W Ustroniu przecinamy Wiślankę i trafiamy na kolumnę zabytkowych Syren. Właściciele Syrenek mieli spota na Równicy.
Do Jastrzębia wracamy standardowym już szlakiem wzdłuż Wisły, tuż przed Ochabami robimy sobie dłuższa przerwę.
O tak, zostaje do rana:

Po ponad 100 kilometrach padniety, z bolącym tyłkiem, z bolącym kręgosłupem i karkiem docieram do domu. Czy było warto? Jasne, że tak. Zawsze jest warto mimo tego cierpienia :D
Film z wypadu (na kanale youtube Grupy Wypadowej:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w"> <embed src="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object></strong>

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
104.82 km (23.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.97 km/h,
prędkość maks: 50.10 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ghost rider - wieczorne testowanie nowego siodełka
Środa, 22 maja 2013 | dodano: 22.05.2013Kategoria 0-50
Rano idąc do pracy minąłem się w drzwiach z kurierem. Jest nowe siodełko :)
Udało się szybciej ewakuować z pracy i po 6 godzinach iść do domu.
Szybka obiadokolacja, siodełko pod pachę i spacerek do garażu. Chwila na montaż i jestem gotów do testów.
Z nieba lecą pierwsze krople deszczu, ale pewnie przejdzie bokiem. Nie przeszło, ale gdy w Jastrzębiu lało jak byłem w Żorach, a tam tylko kropiło.
Trasa:
Jastrzębie - Żory - Jastrzębie
Skromne 33 kilometry
Selle Italia C2 Gel Flow

Siodełko węższe, niby z żelem ale mój tyłek odczuwa ten stołek jako twardszy od poprzedniego. Na początku niewygodnie było, później całkiem nieźle, a na sam koniec przejażdżki znów mało komfortowo. Co dziwne bardzo dobrze tłumi nierówności, to chyba zasługa tego żelu.
Niestety słabo dokręciłem śruby, bo normalne klucze imbusowe miałem w bagażniku - w zamkniętym samochodzie. Dziadostwem rowerowym znaczy multi toolem ciężko się manewrowało pod siodełkiem, więc nie było opcji dobrze dociągnąć śrub.
Na rajdzie albo tyłek się przyzwyczai, albo będę cierpiał katusze. Jeśli tyłek nie przyzwyczai się do nowego taboretu [daje mu czas 200 kilometrów], to z pewnością trafi na allegro... a ja będę szukał dalej.
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Udało się szybciej ewakuować z pracy i po 6 godzinach iść do domu.
Szybka obiadokolacja, siodełko pod pachę i spacerek do garażu. Chwila na montaż i jestem gotów do testów.
Z nieba lecą pierwsze krople deszczu, ale pewnie przejdzie bokiem. Nie przeszło, ale gdy w Jastrzębiu lało jak byłem w Żorach, a tam tylko kropiło.
Trasa:
Jastrzębie - Żory - Jastrzębie
Skromne 33 kilometry
Selle Italia C2 Gel Flow

Siodełko węższe, niby z żelem ale mój tyłek odczuwa ten stołek jako twardszy od poprzedniego. Na początku niewygodnie było, później całkiem nieźle, a na sam koniec przejażdżki znów mało komfortowo. Co dziwne bardzo dobrze tłumi nierówności, to chyba zasługa tego żelu.
Niestety słabo dokręciłem śruby, bo normalne klucze imbusowe miałem w bagażniku - w zamkniętym samochodzie. Dziadostwem rowerowym znaczy multi toolem ciężko się manewrowało pod siodełkiem, więc nie było opcji dobrze dociągnąć śrub.
Na rajdzie albo tyłek się przyzwyczai, albo będę cierpiał katusze. Jeśli tyłek nie przyzwyczai się do nowego taboretu [daje mu czas 200 kilometrów], to z pewnością trafi na allegro... a ja będę szukał dalej.

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
33.17 km (2.00 km teren), czas: 01:51 h, avg:17.93 km/h,
prędkość maks: 45.10 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
O (r)zesz... e i lasy wokół Żor
Plan na dzień dzisiejszy. Zaliczyć lasy w okolicach Żor. Wycieczka z Benym oraz Krzyśkiem. Plan wypadu ustalony wcześniej przeze mnie i troszeczkę przeze mnie pokręcony. Docelowo trasa wyliczona była na 65 kilometrów, a zrobiło się z nich prawie 80 kilometrów... wszystko przez O (r)zesz...e, które nie było w planach.
Nie obyło się bez awarii rowerowych, ale tym razem awaria dopadła mnie.
Trasa:
Jastrzębie - Świerklany - Żory - Woszczyce - Orzesze - Palowice - Żory - Rudziczka - Warszowice - Krzyżowice - Jastrzębie
Wycieczka wyrusza o 11 rano. Ja z nowym łancuchem, Beny z łańcuchem "poklejonym" po ostatnim rwaniu, A Krzysiek dopiero przed wymianą na kolejny - preferuje "jazdę na trzy łańcuchy" i cyklicznie wymienia je.
Do Żor dojeżdżamy od Bażanciarni w Rogoźnej - pierwszy las zaliczony.
Na żorskim rynku wymuszony postój. Odkręcił mi się koszyk... Bidonu bym nie stracił, ale nieprzyjemnie hałasował. To zapowiadało, że coś większego wisi w powietrzu ;)
Dokręcam koszyk i jedziemy dalej w kierunku kolejnego lasu. Tym razem las z prawdziwego zdarzenia, którym mamy dotrzeć do Woszczyc.
Brak szlaków, ale radzimy sobie:

Jazda po lesie niczym po nadmorskich wydmach. Zapach lasu, piasek pod kołami - klimatycznie :)
Nim docieramy do Woszczyc odbijamy w kierunku hałd kopalni Krupiński.
Najwyższego szczytu nie zdobywamy, bo ochrona się nami zainteresowała.
Hałda za KWK Krupiński:

Widok na Hutę Łaziska:

Krzysiek zauważa, że mam strzelony pręt pod siodełkiem. Nie wiem czy nie wytrzymał mojej "wieszakowej" wagi czy to po prostu zmęczenie materiału. Na wszelki wypadek poszukam jakiejś cud diety na odchudzanie kości ;)
Na tydzień przed rajdem muszę na szybko kombinować siodełko i nie mam praktycznie w ogóle czasu, żeby się do niego przyzwyczaić.
Awaria, ale da się jechać bez jakiegoś dyskomfortu:

Nie sprawdzamy czy ochrona będzie chciała nas pogonić z hałdy, wracamy z powrotem do lasu i lecimy na Woszczyce. Tu przelot przed DK-81 i kierunek Palowice.
Tak dobrze się jechało przed siebie, że jakimś cudem wylądowaliśmy na rynku w O żesz...! Orzeszu :)
Rynek raczej z nazwy:

...ale Jastrzębie-Zdrój nie ma rynku, a Zdrojem jest tylko z nazwy :)
Z Orzesza docieramy do Palowic, gdzie robimy dłuższą przerwę na Cole i batoniki.
Stąd już mamy rzut obręczą do kolejnego lasu. Tu już są szlaki, z których oczywiście korzystamy.
Staw Gichta:

Cysterskie kompozycje krajobrazowe i pojezierze Palowickie opuszczamy, by za chwilkę znaleźć się pod Miasteczkie TwinPigs. Tutaj tłum ludzi i pełen parking.
Załapaliśmy się nawet na pokaz jeździecki z Dzikiego Zachodu.
Bilety nabyte u koników w pakiecie "widok zza płotu" :P :

Spod Miasteczka TwinPigs kierujemy się na staw Śmieszek, przecinamy ulicę Nowopszczyńską i przed nami kolejny las - Baraniok - w który wbijamy się na wysokości Rudziczki i z którego wyjeżdżamy w Warszowicach.
Po raz kolejny przecinamy Wiślankę i przez Krzyżowice, Pniówek oraz świeżo otwartą Drogą Południową docieramy do domów. Chwilę wcześniej Krzysiek odbija w swoim kierunku.
To tyle z dnia dzisiejszego, kończę pisanie i zabieram się za szukanie nowego siodełka ;)
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nie obyło się bez awarii rowerowych, ale tym razem awaria dopadła mnie.
Trasa:
Jastrzębie - Świerklany - Żory - Woszczyce - Orzesze - Palowice - Żory - Rudziczka - Warszowice - Krzyżowice - Jastrzębie
Wycieczka wyrusza o 11 rano. Ja z nowym łancuchem, Beny z łańcuchem "poklejonym" po ostatnim rwaniu, A Krzysiek dopiero przed wymianą na kolejny - preferuje "jazdę na trzy łańcuchy" i cyklicznie wymienia je.
Do Żor dojeżdżamy od Bażanciarni w Rogoźnej - pierwszy las zaliczony.
Na żorskim rynku wymuszony postój. Odkręcił mi się koszyk... Bidonu bym nie stracił, ale nieprzyjemnie hałasował. To zapowiadało, że coś większego wisi w powietrzu ;)
Dokręcam koszyk i jedziemy dalej w kierunku kolejnego lasu. Tym razem las z prawdziwego zdarzenia, którym mamy dotrzeć do Woszczyc.
Brak szlaków, ale radzimy sobie:

Jazda po lesie niczym po nadmorskich wydmach. Zapach lasu, piasek pod kołami - klimatycznie :)
Nim docieramy do Woszczyc odbijamy w kierunku hałd kopalni Krupiński.
Najwyższego szczytu nie zdobywamy, bo ochrona się nami zainteresowała.
Hałda za KWK Krupiński:

Widok na Hutę Łaziska:

Krzysiek zauważa, że mam strzelony pręt pod siodełkiem. Nie wiem czy nie wytrzymał mojej "wieszakowej" wagi czy to po prostu zmęczenie materiału. Na wszelki wypadek poszukam jakiejś cud diety na odchudzanie kości ;)
Na tydzień przed rajdem muszę na szybko kombinować siodełko i nie mam praktycznie w ogóle czasu, żeby się do niego przyzwyczaić.
Awaria, ale da się jechać bez jakiegoś dyskomfortu:

Nie sprawdzamy czy ochrona będzie chciała nas pogonić z hałdy, wracamy z powrotem do lasu i lecimy na Woszczyce. Tu przelot przed DK-81 i kierunek Palowice.
Tak dobrze się jechało przed siebie, że jakimś cudem wylądowaliśmy na rynku w O żesz...! Orzeszu :)
Rynek raczej z nazwy:

...ale Jastrzębie-Zdrój nie ma rynku, a Zdrojem jest tylko z nazwy :)
Z Orzesza docieramy do Palowic, gdzie robimy dłuższą przerwę na Cole i batoniki.
Stąd już mamy rzut obręczą do kolejnego lasu. Tu już są szlaki, z których oczywiście korzystamy.
Staw Gichta:

Cysterskie kompozycje krajobrazowe i pojezierze Palowickie opuszczamy, by za chwilkę znaleźć się pod Miasteczkie TwinPigs. Tutaj tłum ludzi i pełen parking.
Załapaliśmy się nawet na pokaz jeździecki z Dzikiego Zachodu.
Bilety nabyte u koników w pakiecie "widok zza płotu" :P :

Spod Miasteczka TwinPigs kierujemy się na staw Śmieszek, przecinamy ulicę Nowopszczyńską i przed nami kolejny las - Baraniok - w który wbijamy się na wysokości Rudziczki i z którego wyjeżdżamy w Warszowicach.
Po raz kolejny przecinamy Wiślankę i przez Krzyżowice, Pniówek oraz świeżo otwartą Drogą Południową docieramy do domów. Chwilę wcześniej Krzysiek odbija w swoim kierunku.
To tyle z dnia dzisiejszego, kończę pisanie i zabieram się za szukanie nowego siodełka ;)

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
79.13 km (18.50 km teren), czas: 03:55 h, avg:20.20 km/h,
prędkość maks: 48.30 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tragedie rowerowe w dwóch aktach
Środa, 15 maja 2013 | dodano: 16.05.2013Kategoria 50-100
Trasa:
Jastrzębie - Golasowice - Zbytków - Strumień - Zbytków - Jarząbkowice - Golasowice - Jastrzębie - Zebrzydowice - Marklowice Górne - Jastrzębie
Akt I - Tomek i dwie pany:
Dzień wcześniej umówiłem się z Tomkiem, że możemy się wybrać gdzieś pojeździć rowerami. Będzie okazja żeby w końcu zaczął sezon rowerowy oraz przetestował nowo nabytego Treka. Rajd rowerowy tuż tuż i jakaś rozgrzewka by się przydała.
Przed południem dzwoni telefon. To Tomek dzwoni - jedziemy do Strumienia.
Spotkanie pod McDonaldem, szybkie oglądanie nowego Treka i w drogę.
Pogoda słoneczna, wiec i jazda bardzo przyjemna. Dzisiaj jeżdżę bez rękawiczek, żeby opalić sobie dłonie i prawdopodobnie nabawić się odcisków ;)
Mniej więcej przed Zbytkowem, a za Golasowicami mijamy towarzystwo z dwoma małymi Yorkami. Zwalniam praktycznie do zera, choć nasze tempo jazdy i tak jest spacerowe. Tomek tylko nieznacznie wytrąca prędkość... jeden z Yorków rzuca się pod Treka i ma więcej szczęścia niż rozumu. Głową odbija się od przedniej opony, a jego małe i drobne ciało zostaje delikatnie odrzucone na bok. Był pisk, ale to tylko pisk przerażonego psiaka - a Trek mógł zabić, rozjechanie karku takiemu małemu zwierzęciu oznaczałoby 700 do 2000 zł (w zależności czy z rodowodem) straty dla właściciela puszczającego psa bez smyczy, no i najważniejsze, utratę kochającego zwierzątka.
Dalsza podróż do Strumienia bez przygód. Na miejscu odwiedzamy cukiernie oraz fontannę.
Posiłek regeneracyjny:

a następnie jodowe inhalacje przy fontannie:

Kilometrów wciąż mało, więc decydujemy że teraz odwiedzimy Zebrzydowice.
Za Zbytkowem odbijamy między pola i Trek przechodzi testy w terenie.
Prócz błota o sporych kałuż musimy pokonać również krowie łajno wylewające się na naszą trasę. O zapachu i drobnych kawałkach g... wystrzeliwującego spod kół naszych rowerów nie będę może wspominał ;)
Jakaś farma na skraju Jarząbkowic:

Kawałek za farmą na prawie 30 kilometrze wycieczki sprawdzam na mapie czy jest jakaś szansa na jakiś leśny skrót w kierunku Zebrzydowic i po tej chwili postoju okazuje się, że tomkowy Trek nie ma z przodu powietrza... a z tyłu jakoś go jest ciut zbyt mało.
Tomek pompuje oponę z tyłu, a przód wymienia. Prawdziwy rowerzysta zawsze ma zapasową detkę.
Pit Stop na trasie:

powietrze z tyłu też zeszło, ale prawdziwy rowerzysta prócz dętki ma też łatki. Niestety nie mogłem Tomka poratować moją zapasową detką, bo Trek miał wentyle włoskie Presta, a nie samochodowe czyli Schradera.
Cóż nie zawsze nowy rower, to nowe możliwości. Czasem też są to nowe problemy :)
Przyczyna złapania jednej i drugiej pany:

Opony z Bontragera przepuściły po jednym kolcu na koło i dwie dętki załatwione.
Lepimy dwie przedziurawione dętki i ta decyzja do był strzał w dziesiątkę. W tym zdaniu słowo strzał jest słowem kluczem, słowem wytrychem.
Pierwsza polepiona dętka zostaje osadzone na miejscu. Tomek przystępuje do pompowania i następuje tragedia... Dętka wychodzi bokiem, robi się balon, który momentalnie zaczyna rosnąć i rosnąć... dętka kończy swój krótki żywot głośnym wystrzałem. Ale przynajmniej wiemy, że łatka była dobrze naklejona :P
Booom:

Kolejna lepiona dętka zostaje osadzona na miejscu. Tym razem obchodzimy się jak z jajkiem stosując przy tym chirurgiczną precyzję. To dętka ostatniej szansy, a do domu daleko.
Tomek znów pompuje, wstrzymujemy oddechy, sprawdzamy brzeg opony czy jakiś balon ponownie nie chce nas zaskoczyć... udało się. Operacja zakończona sukcesem, pacjent żyje, a nawet jeździ ;)
Za tę operację Tomek otrzymuje wieniec z rozerwanej dętki:

Teraz już kierunek Jastrzębie. Straciliśmy trochę czasu na walkę z dętkami i co najważniejsze Tomek stracił zaufanie do Bontragera.
W Jastrzębiu pomału żegnam się z Tomkiem i dzieje się rzecz niesłychana. Z naprzeciwka trafiamy na Benego. Gdzie jedzie? Do Zebrzydowic.
Akt II - Beny i łańcuch zerwany:
Skoro Beny jedzie do Zebrzydowic, ja mam wciąż kilka godzin wolnego czasu przed pracą i tylko 40 kilometrów na liczniku, to zawracam i gonię Benego.
Grupa Wypadowa jedzie do Zebrzydowic i będzie jeździć po Zebrzydowicach ;)
Trasa szlakami rowerowymi, spora część szlaków to dla mnie jedna wielka nowość. Nawigator Beny jak zwykle zaskakuje znajomością terenu :) przejazd przez las i wyskakujemy w pobliżu zebrzydowickiego kąpieliska.
Staw Młyńszczok:/b]

Tu chwilka przerwy i jedziemy dalej kolejne lasy zaliczyć.
[b]Wzdłuż granicy z Republiką Czeską:

Co jakiś czas Beny narzeka na przeskakujący łańcuch, no może nie co jakiś ale często i głównie na podjazdach.
Przeskakujący łańcuch wytrzymuje Zebrzydowice, wytrzymuje Marklowice Górne, wytrzymuje połowę Jastrzębia i pod Urzędem Miasta okazuje się, że trzyma się ledwo, ledwo na bolcu. W końcu widać gołym okiem czemu przeskakiwał przez tyle kilometrów.
Przed nami zjazd Piłsudskiego, wiec ulga dla łańcucha i podjazd pod Zofiówkę.
Podjazd Rybnicką jest za długi i łańcuch może nie wytrzymać. Rzucam pomysłem, żeby wjechać bokiem poza asfaltem. Jest stromiej ale sporo krócej i później już jazda po płaskim.
W razie czego zawsze tą małą górkę można wprowadzić rower. Beny jednak nie zsiada z roweru i delikatnie wspina się pod górkę żartując, że łańcuch na pewno strzeli na samej górze, na ostatnim depnięciu.
Dzień w którym Beny został prorokiem:

Jakieś 500 metrów przed domem Beny albo prowadzi rower, albo używa go jako hulajnogi ;)
Czy to było jakieś złe fatum rowerowe czy to ja przyniosłem im pecha?;P
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Jastrzębie - Golasowice - Zbytków - Strumień - Zbytków - Jarząbkowice - Golasowice - Jastrzębie - Zebrzydowice - Marklowice Górne - Jastrzębie
Akt I - Tomek i dwie pany:
Dzień wcześniej umówiłem się z Tomkiem, że możemy się wybrać gdzieś pojeździć rowerami. Będzie okazja żeby w końcu zaczął sezon rowerowy oraz przetestował nowo nabytego Treka. Rajd rowerowy tuż tuż i jakaś rozgrzewka by się przydała.
Przed południem dzwoni telefon. To Tomek dzwoni - jedziemy do Strumienia.
Spotkanie pod McDonaldem, szybkie oglądanie nowego Treka i w drogę.
Pogoda słoneczna, wiec i jazda bardzo przyjemna. Dzisiaj jeżdżę bez rękawiczek, żeby opalić sobie dłonie i prawdopodobnie nabawić się odcisków ;)
Mniej więcej przed Zbytkowem, a za Golasowicami mijamy towarzystwo z dwoma małymi Yorkami. Zwalniam praktycznie do zera, choć nasze tempo jazdy i tak jest spacerowe. Tomek tylko nieznacznie wytrąca prędkość... jeden z Yorków rzuca się pod Treka i ma więcej szczęścia niż rozumu. Głową odbija się od przedniej opony, a jego małe i drobne ciało zostaje delikatnie odrzucone na bok. Był pisk, ale to tylko pisk przerażonego psiaka - a Trek mógł zabić, rozjechanie karku takiemu małemu zwierzęciu oznaczałoby 700 do 2000 zł (w zależności czy z rodowodem) straty dla właściciela puszczającego psa bez smyczy, no i najważniejsze, utratę kochającego zwierzątka.
Dalsza podróż do Strumienia bez przygód. Na miejscu odwiedzamy cukiernie oraz fontannę.
Posiłek regeneracyjny:

a następnie jodowe inhalacje przy fontannie:

Kilometrów wciąż mało, więc decydujemy że teraz odwiedzimy Zebrzydowice.
Za Zbytkowem odbijamy między pola i Trek przechodzi testy w terenie.
Prócz błota o sporych kałuż musimy pokonać również krowie łajno wylewające się na naszą trasę. O zapachu i drobnych kawałkach g... wystrzeliwującego spod kół naszych rowerów nie będę może wspominał ;)
Jakaś farma na skraju Jarząbkowic:

Kawałek za farmą na prawie 30 kilometrze wycieczki sprawdzam na mapie czy jest jakaś szansa na jakiś leśny skrót w kierunku Zebrzydowic i po tej chwili postoju okazuje się, że tomkowy Trek nie ma z przodu powietrza... a z tyłu jakoś go jest ciut zbyt mało.
Tomek pompuje oponę z tyłu, a przód wymienia. Prawdziwy rowerzysta zawsze ma zapasową detkę.
Pit Stop na trasie:

powietrze z tyłu też zeszło, ale prawdziwy rowerzysta prócz dętki ma też łatki. Niestety nie mogłem Tomka poratować moją zapasową detką, bo Trek miał wentyle włoskie Presta, a nie samochodowe czyli Schradera.
Cóż nie zawsze nowy rower, to nowe możliwości. Czasem też są to nowe problemy :)
Przyczyna złapania jednej i drugiej pany:

Opony z Bontragera przepuściły po jednym kolcu na koło i dwie dętki załatwione.
Lepimy dwie przedziurawione dętki i ta decyzja do był strzał w dziesiątkę. W tym zdaniu słowo strzał jest słowem kluczem, słowem wytrychem.
Pierwsza polepiona dętka zostaje osadzone na miejscu. Tomek przystępuje do pompowania i następuje tragedia... Dętka wychodzi bokiem, robi się balon, który momentalnie zaczyna rosnąć i rosnąć... dętka kończy swój krótki żywot głośnym wystrzałem. Ale przynajmniej wiemy, że łatka była dobrze naklejona :P
Booom:

Kolejna lepiona dętka zostaje osadzona na miejscu. Tym razem obchodzimy się jak z jajkiem stosując przy tym chirurgiczną precyzję. To dętka ostatniej szansy, a do domu daleko.
Tomek znów pompuje, wstrzymujemy oddechy, sprawdzamy brzeg opony czy jakiś balon ponownie nie chce nas zaskoczyć... udało się. Operacja zakończona sukcesem, pacjent żyje, a nawet jeździ ;)
Za tę operację Tomek otrzymuje wieniec z rozerwanej dętki:

Teraz już kierunek Jastrzębie. Straciliśmy trochę czasu na walkę z dętkami i co najważniejsze Tomek stracił zaufanie do Bontragera.
W Jastrzębiu pomału żegnam się z Tomkiem i dzieje się rzecz niesłychana. Z naprzeciwka trafiamy na Benego. Gdzie jedzie? Do Zebrzydowic.
Akt II - Beny i łańcuch zerwany:
Skoro Beny jedzie do Zebrzydowic, ja mam wciąż kilka godzin wolnego czasu przed pracą i tylko 40 kilometrów na liczniku, to zawracam i gonię Benego.
Grupa Wypadowa jedzie do Zebrzydowic i będzie jeździć po Zebrzydowicach ;)
Trasa szlakami rowerowymi, spora część szlaków to dla mnie jedna wielka nowość. Nawigator Beny jak zwykle zaskakuje znajomością terenu :) przejazd przez las i wyskakujemy w pobliżu zebrzydowickiego kąpieliska.
Staw Młyńszczok:/b]

Tu chwilka przerwy i jedziemy dalej kolejne lasy zaliczyć.
[b]Wzdłuż granicy z Republiką Czeską:

Co jakiś czas Beny narzeka na przeskakujący łańcuch, no może nie co jakiś ale często i głównie na podjazdach.
Przeskakujący łańcuch wytrzymuje Zebrzydowice, wytrzymuje Marklowice Górne, wytrzymuje połowę Jastrzębia i pod Urzędem Miasta okazuje się, że trzyma się ledwo, ledwo na bolcu. W końcu widać gołym okiem czemu przeskakiwał przez tyle kilometrów.
Przed nami zjazd Piłsudskiego, wiec ulga dla łańcucha i podjazd pod Zofiówkę.
Podjazd Rybnicką jest za długi i łańcuch może nie wytrzymać. Rzucam pomysłem, żeby wjechać bokiem poza asfaltem. Jest stromiej ale sporo krócej i później już jazda po płaskim.
W razie czego zawsze tą małą górkę można wprowadzić rower. Beny jednak nie zsiada z roweru i delikatnie wspina się pod górkę żartując, że łańcuch na pewno strzeli na samej górze, na ostatnim depnięciu.
Dzień w którym Beny został prorokiem:

Jakieś 500 metrów przed domem Beny albo prowadzi rower, albo używa go jako hulajnogi ;)
Czy to było jakieś złe fatum rowerowe czy to ja przyniosłem im pecha?;P

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
73.71 km (9.00 km teren), czas: 03:53 h, avg:18.98 km/h,
prędkość maks: 44.80 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)