- Kategorie:
- 0-50.64
- 100 i więcej.23
- 50-100.59
- Beskid Mały.2
- Beskid Śląski.19
- Beskid Żywiecki.0
- Miejska dżungla.11
- Off Road.61
- samotnie.37
- z Asią.14
Wpisy archiwalne w kategorii
Off Road
Dystans całkowity: | 4305.45 km (w terenie 1134.30 km; 26.35%) |
Czas w ruchu: | 263:13 |
Średnia prędkość: | 16.36 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.31 km/h |
Suma podjazdów: | 35383 m |
Maks. tętno maksymalne: | 191 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 179 (93 %) |
Suma kalorii: | 99630 kcal |
Liczba aktywności: | 61 |
Średnio na aktywność: | 70.58 km i 4h 18m |
Więcej statystyk |
Jaworzno czyli koparki, stara cegielnia i Zalew Sosina
Po wczasach w Chorwacji czas ściągnąć rower ze ściany i rozgrzać troszkę nogi.
Pomysł na wycieczkę do Jaworzna zrodził się w naszych głowach kilka miesięcy temu. Wybraliśmy akurat to miasto, bo na jej terenie jest opuszczona, zniszczona i waląca się stara cegielnia z 1883 roku. Cegielnia była nr 2. Numer 1, to oczywiście zwiedzany Kozubnik :) Dodatkowo na terenie Jaworzna jest zbiornik wodny z zatopionymi koparkami, co też dodawało smaczku wycieczce.
Dojazd na miejsce oczywiście samochodem, z rowerami na dachu.
Samochód zostawiamy przy jakimś osiedlu nazwanym nie wiedzieć czemu osiedle Gigant.
Trasa:
Pogoda kapryśna, na niebie chmury i raz po raz straszą krople deszczu - oj będzie padać, a mieliśmy jechać w piątek... ;)
Etap pierwszy - Koparki:
Znajdujemy szlak i staramy się go trzymać, choć głównie korzystam z nawigowania przy użyciu ViewRanger. Zerkam na wrzucony ślad i porównuje z naszą pozycją na mapie. Mało wygodne ale i tak nieźle jak na soft zrobiony pod Symbiana.

Po 7 kilometrach jazdy głównie polnymi dróżkami docieramy do ulicy Płetwonurków. Naszym oczom ukazuje się szlaban, tablica informacyjna "chcemy kasę" oraz znak zakaz jazdy rowerami... Trudno i tak na pływanie za zimno
Kamieniołomy Koparki:

wrócimy tu jak będzie cieplej i wezmę ze sobą maskę i fajkę do nurkowania :)
Historia koparek
Rzut beretem od bazy nurkowej znajduję się główny cel wyprawy cegielnia.
Etap drugi - Cegielnia Szczakowa:
Trochę historii
Wstęp na teren wzbroniony, wejście grozi śmiercią blablablabla... na szczęście my na rowerach, więc wjedziemy a w razie czego mamy kaski na głowach.
Cegielnia to spory teren do eksploracji. Rozpadające się ściany budynków, sypiące się dachy. Jest klimatycznie, ale zdjęcia w Internecie jakoś bardziej ten klimat odwzorowywały. Kozubnikiem się zachwycaliśmy, tutaj po prostu zwiedzamy. Do wnętrza budynków niespecjalnie się zapuszczaliśmy - zwiedzanie z rowerami jest mało wygodne.




Opuszczamy ruiny i kierujemy się dalej na podstawie mapy i raz po raz spotykanych szlaków.
Żeby dorzucić kilka kilometrów więcej robimy tour de Zalew Sosina.

Trafiamy także na ścieżkę biegnącą wzdłuż Białej Pszemszy.


Końcowe kilometry pokonujemy w deszczu, ale jak człowiek jest mokry to już mu to nie przeszkadza.
Jaworzno jako tereny rowerowe bardzo polecamy. Dużo ciekawych ścieżek rowerowych prowadzących po bezdrożach przez łąki i lasy z dala od zgiełku miasta. Można wypocząć psychicznie i fizycznie przy okazji cieszyć oko otaczającą przyrodą czy jak ktoś lubi walącymi się budynkami.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pomysł na wycieczkę do Jaworzna zrodził się w naszych głowach kilka miesięcy temu. Wybraliśmy akurat to miasto, bo na jej terenie jest opuszczona, zniszczona i waląca się stara cegielnia z 1883 roku. Cegielnia była nr 2. Numer 1, to oczywiście zwiedzany Kozubnik :) Dodatkowo na terenie Jaworzna jest zbiornik wodny z zatopionymi koparkami, co też dodawało smaczku wycieczce.
Dojazd na miejsce oczywiście samochodem, z rowerami na dachu.
Samochód zostawiamy przy jakimś osiedlu nazwanym nie wiedzieć czemu osiedle Gigant.
Trasa:
Pogoda kapryśna, na niebie chmury i raz po raz straszą krople deszczu - oj będzie padać, a mieliśmy jechać w piątek... ;)
Etap pierwszy - Koparki:
Znajdujemy szlak i staramy się go trzymać, choć głównie korzystam z nawigowania przy użyciu ViewRanger. Zerkam na wrzucony ślad i porównuje z naszą pozycją na mapie. Mało wygodne ale i tak nieźle jak na soft zrobiony pod Symbiana.

Po 7 kilometrach jazdy głównie polnymi dróżkami docieramy do ulicy Płetwonurków. Naszym oczom ukazuje się szlaban, tablica informacyjna "chcemy kasę" oraz znak zakaz jazdy rowerami... Trudno i tak na pływanie za zimno
Kamieniołomy Koparki:

wrócimy tu jak będzie cieplej i wezmę ze sobą maskę i fajkę do nurkowania :)
Historia koparek
Rzut beretem od bazy nurkowej znajduję się główny cel wyprawy cegielnia.
Etap drugi - Cegielnia Szczakowa:
Trochę historii
Wstęp na teren wzbroniony, wejście grozi śmiercią blablablabla... na szczęście my na rowerach, więc wjedziemy a w razie czego mamy kaski na głowach.
Cegielnia to spory teren do eksploracji. Rozpadające się ściany budynków, sypiące się dachy. Jest klimatycznie, ale zdjęcia w Internecie jakoś bardziej ten klimat odwzorowywały. Kozubnikiem się zachwycaliśmy, tutaj po prostu zwiedzamy. Do wnętrza budynków niespecjalnie się zapuszczaliśmy - zwiedzanie z rowerami jest mało wygodne.

Opuszczamy ruiny i kierujemy się dalej na podstawie mapy i raz po raz spotykanych szlaków.
Żeby dorzucić kilka kilometrów więcej robimy tour de Zalew Sosina.

Trafiamy także na ścieżkę biegnącą wzdłuż Białej Pszemszy.


Końcowe kilometry pokonujemy w deszczu, ale jak człowiek jest mokry to już mu to nie przeszkadza.
Jaworzno jako tereny rowerowe bardzo polecamy. Dużo ciekawych ścieżek rowerowych prowadzących po bezdrożach przez łąki i lasy z dala od zgiełku miasta. Można wypocząć psychicznie i fizycznie przy okazji cieszyć oko otaczającą przyrodą czy jak ktoś lubi walącymi się budynkami.

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
32.96 km (19.00 km teren), czas: 03:07 h, avg:10.58 km/h,
prędkość maks: 25.50 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
IV Jastrzębski Rajd Rowerowy - Skrzyczne 1257 m.n.p.m.
Sobota, 17 sierpnia 2013 | dodano: 18.08.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Kolejny rajd za mną, to już przedostatnia edycja Jastrzębskich Rajdów Rowerowych. Było ciekawie, było ciężko, było pięknie choć nie brakowało zgrzytów organizacyjnych podobnych do tych, które część osób poznało na rajdzie na Małą Czantorię.
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Wisła - Salmopol (934 m.n.p.m.) - Malinów (1115 m.n.p.m.) - Malinowska Skała (1152 m.n.p.m.) - Kopa Skrzyczeńska (1191 m.n.p.m.) - (Małe Skrzyczne (1211 m.n.p.m.) - Skrzyczne (1257 m.n.p.m.) - Malinowska Skała - Zielony Kopiec (1154 m.n.p.m.) - Cieńków Wyżni (957 m.n.p.m.) - Cieńków Niżny (720 m.n.p.m.) - Wisła - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Zacznę od narzekań organizacyjnych.
Podczas tej edycji jasno było powiedziane - nikt nie zostanie z tyłu, trzymamy się razem, jedziemy w zwartej grupie i czekamy na każdego. Szczerze mówiąc, to do samej Wisły mniej więcej tak to wyglądało. Tempo jazdy w okolicach 20 km/h. Tylko co z tego, jak na raz zrobiliśmy 60 km... Nie było czasu nawet na kilku minutowy postój, na potrzeby fizjologiczne czy potrzeby natury artystycznej czyli zrobienie jakichś zdjęć - a w Wiśle sporo zabytkowych pojazdów spotkałem na parkingu tuż za skocznią. Niestety nie było mi dane się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć, bo musiałem mieć grupę w zasięgu wzroku.
Zasięg wzroku na nic się nie zdał, bo na którymś zakręcie zniknęli mi z oczu. Gdzieś za mną w oddali jeszcze widziałem starszego pana na rowerze trekkingowym czyli nie byłem ostatni.
Minęliśmy Wisłę Malinkę, a tu wciąż żadnego postoju chociaż w Malince według planów miał być postój... więc zatrzymałem się tuż przed wjazdem na serpentyny prowadzące na Salmopol i odetchnąłem chwilkę przy okazji czekając na starszego pana.
Nie ma grupy, nie ma nawet śladu po niej, więc rozpoczynam wspinanie się serpentynami na Salmopol. Drogę na Skrzyczne znam, w bukłaku napoju mam dość, jedzenia w plecaku również, grupa czy też lotny bufet do niczego nie są mi potrzebni.
Pierwszą przerwa na podjeździe robię przy "Zajeździe Na Zielonym". Na telefonie 5 nieodebranych połączeń, a więc ktoś w końcu zauważył, że mnie nie ma. Z rozmowy telefonicznej dowiedziałem się, że reszta odbiła w prawo w miejscu, w którym zrobiłem chwilkę przerwy.
Niby nie powinienem mieć do nikogo pretensji, ale jednak trzech rowerzystów mnie wyprzedzało w Malince z czego jeden w koszulce Tomazi Bike, więc wiedzieli że oni nie jadą jako ostatni i że jeszcze jest dwóch rowerzystów po tyłach. Ale jednak ktoś powiedział, że nikt z tyłu nie pozostał i nikt nie stanął na zjeździe, żeby poinformować, że tu trzeba skręcić w prawo, szczególnie że dokładna trasa była znana tylko organizatorom.
Telefonicznie uzgodniliśmy, że spotkamy się na skrzyżowaniu szlaków żółtym, zielonym oraz szerokiej drogi z Przełęczy Salmopolskiej.
Pan Tadek na trekingu dotarł do mnie, chwilę odsapnął i jedziemy dalej, bo jeszcze troszkę pochyłego asfaltu przed nami.
Na 65 kilometrze czyli na Salmopolu kolejny postój, kolejne telefony i zmiana planu. Szeroka szutrowa droga z Przełęczy zostaje zamieniona na czerwony szlak imienia Stanisława Huli. Dodam, że początek szlaku stromy i kamienisty. Punkt spotkania już nie przy żółtym szlaku, a na Malinowskiej Skale.
Pan Tadek dojechał, zjadł, uzupełnił płyny, posiedział i ruszamy dalej.
Pierwsze kilometry szlaku, to wypych roweru. Stromo, kamień na kamieniu i wąwozy wyżłobione przez wodę. Dopiero jak wyjechaliśmy z lasu, to dało się miejscami jechać.
Czerwony szlak w lajtowej części:

Pan Tadek z racji posiadanego roweru z cienkimi oponami, preferował wypych roweru, ale kilkukrotnie skusił się jazdę.
Po lewej szlak czerwony, po prawej szeroka szutrowa droga:

Tuż przed Malinowską Skałą dzwoni Marcin z zapytaniem jak daleko jesteśmy. Grupa wbrew temu co było ustalone nie poczekała. Pojechali na Skrzyczne. Marcin i Krzysiek zostali i czekali na mnie, akurat miałem do nich jakieś 15 minut drogi.
Widok z Malinowskiej Skały:

Na Malinowskiej Skale kilka fotek plus dłuższe posiedzenie, bo Pana Tadka wciąż nie ma, a ja mam zamiar doprowadzić go na Skrzyczne.
Widok z Malinowskiej Skały na Skrzyczne:

Schodzimy z Malinowskiej Skały, a później już jazda przez Małe Skrzyczne, gdzie strzelamy kilka fotek i kierujemy się do celu naszej podróży - Skrzyczne.
73 kilometr drogi i Skrzyczne zdobywamy:

Robimy pamiątkowe fotki i widzimy, że spora część grupy już wraca. Gdy zjeżdżamy do schroniska, spotykamy większą część ekipy, są też koledzy Pana Tadka na rowerach trekkingowych, więc będzie miał z kim wracać.
Widoki, widoki:

Dostajemy propozycję wracania w większej grupie. Chyba ktoś próował się zrehabilitować... Jednak z Marcinem i Krzyśkiem odmawiamy mówiąc, że nie muszą na nas czekać. Zresztą dobrze im to wychodzi. Oni mają w planach pojechać gdzieś w kierunku Brennej, a ja chce zabrać chłopaków na szybką i kręta pętlę cieńkowską, a wcześniej zjechać jeszcze szybszym szlakiem żółtym, na którym można naprawdę grzać po 60 km/h, a jak komuś się włączy nieśmiertelność, to i więcej wyciągnie.
Jemy żurek, robimy foty i wracamy z powrotem zielonym szlakiem.
Żegnamy Skrzyczne:

Szybki zjazd po "kamolach" kończy się złapaniem kapcia w tylnym kole. Powietrze momentalnie zeszło, ale to znów nie był klasyczny snake, tylko jedna duża dziura. Chyba muszę kolejną nową oponę zamówić, bo i w tej starej po 3500 tysiącach kilometrów za mało już gumiastego mięska i słabo chroni przed przebiciem. Chociaż głównie jeździła z przodu, bo od niedawna mam ją na tyle, to jak widać trzeba pomyśleć o zmianie, szczególnie jeśli znów będę chciał wybrać się na górskie szlaki.

Zmieniam dętkę i lecimy dalej po kamieniach, jak teraz coś się stanie, to będzie trzeba kleić, bo druga zapasowa dętka została w garażu, ale są jeszcze łatki :)

Znów zahaczamy o Malinowską Skałę i trzymając się zielonego szlaku jedziemy na Zielony Kopiec, a kawałek dalej odbijamy w prawo na żółty szlak, choć zielony na Baranią Górę kusił - bo było tak blisko ;)
Gdy dotarliśmy do szerokiej szutrowej drogi, rozpoczął się najszybszy etap dzisiejszego wypadu. Gnanie w dół prawie do samego Cieńkowa Niżnego. Etap który podbudowuje i wzmacnia morale w grupie, choć szczerze mówiąc nie było co wzmacniać :)
Cieńków:

W Cieńkowie przerwa i rozpoczynamy kolejny zjazd, tym razem Pętla Cieńkowska, która również wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Jest kręto więc nie mogę przesadzać z prędkością.
Po wymienianie okładzin hamulcowych, mam strasznie twarde klamki. Tak twarde, że potrafią skutecznie zablokować koła w rowerze i to przy niewielkim naciśnieniu. Blokada przedniego koła mogłaby się skończyć dla mnie tragicznie - lotnad kukułczym gniazdem przez kierownicę. Do hamowania czy dohamowywania używam tylko środkowych palców tzw. fakju ;) i ten system się sprawdzał.
Szlak żółty i Pętla Cieńkowska doprowadzają nas do nieczynnego schroniska PTTK i do zapory. Tu kilka fot i... trzeba spadać, bo jest 19 godzina, a my wciąż w Wiśle...
Nad Zaporą:

Szybkim tempem lecimy w kierunku domu szlakiem wzdłuż Wisły nie robiąc żadnych dłuższych postojów chyba, że na potrzeby fizjologiczne lub na montaż oświetlenia.
Dopiero w Drogomyślu na przystanku robimy postój i zjadamy ostatnie zapasy jedzenia. Spotykamy również Pana Tadka ze swoją ekipą trekkingowców. Wspólnie kierujemy się w stronę Jastrzębia i w stronę domu.

Niedawno kupione siodełko (to już trzecie) sprawowało się idealnie. W końcu siodełko, które mój tyłek polubił i nie pobolewał przez te 142 kilometry. Jedyny ból jaki odczuwałem, szczególnie pod koniec trasy, to ból karku. Cały zesztywniał i miałem problemy z obracaniem głową.
Filmik z wyprawy:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/rizKRkch5p4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/rizKRkch5p4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Wisła - Salmopol (934 m.n.p.m.) - Malinów (1115 m.n.p.m.) - Malinowska Skała (1152 m.n.p.m.) - Kopa Skrzyczeńska (1191 m.n.p.m.) - (Małe Skrzyczne (1211 m.n.p.m.) - Skrzyczne (1257 m.n.p.m.) - Malinowska Skała - Zielony Kopiec (1154 m.n.p.m.) - Cieńków Wyżni (957 m.n.p.m.) - Cieńków Niżny (720 m.n.p.m.) - Wisła - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Zacznę od narzekań organizacyjnych.
Podczas tej edycji jasno było powiedziane - nikt nie zostanie z tyłu, trzymamy się razem, jedziemy w zwartej grupie i czekamy na każdego. Szczerze mówiąc, to do samej Wisły mniej więcej tak to wyglądało. Tempo jazdy w okolicach 20 km/h. Tylko co z tego, jak na raz zrobiliśmy 60 km... Nie było czasu nawet na kilku minutowy postój, na potrzeby fizjologiczne czy potrzeby natury artystycznej czyli zrobienie jakichś zdjęć - a w Wiśle sporo zabytkowych pojazdów spotkałem na parkingu tuż za skocznią. Niestety nie było mi dane się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć, bo musiałem mieć grupę w zasięgu wzroku.
Zasięg wzroku na nic się nie zdał, bo na którymś zakręcie zniknęli mi z oczu. Gdzieś za mną w oddali jeszcze widziałem starszego pana na rowerze trekkingowym czyli nie byłem ostatni.
Minęliśmy Wisłę Malinkę, a tu wciąż żadnego postoju chociaż w Malince według planów miał być postój... więc zatrzymałem się tuż przed wjazdem na serpentyny prowadzące na Salmopol i odetchnąłem chwilkę przy okazji czekając na starszego pana.
Nie ma grupy, nie ma nawet śladu po niej, więc rozpoczynam wspinanie się serpentynami na Salmopol. Drogę na Skrzyczne znam, w bukłaku napoju mam dość, jedzenia w plecaku również, grupa czy też lotny bufet do niczego nie są mi potrzebni.
Pierwszą przerwa na podjeździe robię przy "Zajeździe Na Zielonym". Na telefonie 5 nieodebranych połączeń, a więc ktoś w końcu zauważył, że mnie nie ma. Z rozmowy telefonicznej dowiedziałem się, że reszta odbiła w prawo w miejscu, w którym zrobiłem chwilkę przerwy.
Niby nie powinienem mieć do nikogo pretensji, ale jednak trzech rowerzystów mnie wyprzedzało w Malince z czego jeden w koszulce Tomazi Bike, więc wiedzieli że oni nie jadą jako ostatni i że jeszcze jest dwóch rowerzystów po tyłach. Ale jednak ktoś powiedział, że nikt z tyłu nie pozostał i nikt nie stanął na zjeździe, żeby poinformować, że tu trzeba skręcić w prawo, szczególnie że dokładna trasa była znana tylko organizatorom.
Telefonicznie uzgodniliśmy, że spotkamy się na skrzyżowaniu szlaków żółtym, zielonym oraz szerokiej drogi z Przełęczy Salmopolskiej.
Pan Tadek na trekingu dotarł do mnie, chwilę odsapnął i jedziemy dalej, bo jeszcze troszkę pochyłego asfaltu przed nami.
Na 65 kilometrze czyli na Salmopolu kolejny postój, kolejne telefony i zmiana planu. Szeroka szutrowa droga z Przełęczy zostaje zamieniona na czerwony szlak imienia Stanisława Huli. Dodam, że początek szlaku stromy i kamienisty. Punkt spotkania już nie przy żółtym szlaku, a na Malinowskiej Skale.
Pan Tadek dojechał, zjadł, uzupełnił płyny, posiedział i ruszamy dalej.
Pierwsze kilometry szlaku, to wypych roweru. Stromo, kamień na kamieniu i wąwozy wyżłobione przez wodę. Dopiero jak wyjechaliśmy z lasu, to dało się miejscami jechać.
Czerwony szlak w lajtowej części:

Pan Tadek z racji posiadanego roweru z cienkimi oponami, preferował wypych roweru, ale kilkukrotnie skusił się jazdę.
Po lewej szlak czerwony, po prawej szeroka szutrowa droga:

Tuż przed Malinowską Skałą dzwoni Marcin z zapytaniem jak daleko jesteśmy. Grupa wbrew temu co było ustalone nie poczekała. Pojechali na Skrzyczne. Marcin i Krzysiek zostali i czekali na mnie, akurat miałem do nich jakieś 15 minut drogi.
Widok z Malinowskiej Skały:

Na Malinowskiej Skale kilka fotek plus dłuższe posiedzenie, bo Pana Tadka wciąż nie ma, a ja mam zamiar doprowadzić go na Skrzyczne.
Widok z Malinowskiej Skały na Skrzyczne:

Schodzimy z Malinowskiej Skały, a później już jazda przez Małe Skrzyczne, gdzie strzelamy kilka fotek i kierujemy się do celu naszej podróży - Skrzyczne.
73 kilometr drogi i Skrzyczne zdobywamy:

Robimy pamiątkowe fotki i widzimy, że spora część grupy już wraca. Gdy zjeżdżamy do schroniska, spotykamy większą część ekipy, są też koledzy Pana Tadka na rowerach trekkingowych, więc będzie miał z kim wracać.
Widoki, widoki:

Dostajemy propozycję wracania w większej grupie. Chyba ktoś próował się zrehabilitować... Jednak z Marcinem i Krzyśkiem odmawiamy mówiąc, że nie muszą na nas czekać. Zresztą dobrze im to wychodzi. Oni mają w planach pojechać gdzieś w kierunku Brennej, a ja chce zabrać chłopaków na szybką i kręta pętlę cieńkowską, a wcześniej zjechać jeszcze szybszym szlakiem żółtym, na którym można naprawdę grzać po 60 km/h, a jak komuś się włączy nieśmiertelność, to i więcej wyciągnie.
Jemy żurek, robimy foty i wracamy z powrotem zielonym szlakiem.
Żegnamy Skrzyczne:

Szybki zjazd po "kamolach" kończy się złapaniem kapcia w tylnym kole. Powietrze momentalnie zeszło, ale to znów nie był klasyczny snake, tylko jedna duża dziura. Chyba muszę kolejną nową oponę zamówić, bo i w tej starej po 3500 tysiącach kilometrów za mało już gumiastego mięska i słabo chroni przed przebiciem. Chociaż głównie jeździła z przodu, bo od niedawna mam ją na tyle, to jak widać trzeba pomyśleć o zmianie, szczególnie jeśli znów będę chciał wybrać się na górskie szlaki.

Zmieniam dętkę i lecimy dalej po kamieniach, jak teraz coś się stanie, to będzie trzeba kleić, bo druga zapasowa dętka została w garażu, ale są jeszcze łatki :)

Znów zahaczamy o Malinowską Skałę i trzymając się zielonego szlaku jedziemy na Zielony Kopiec, a kawałek dalej odbijamy w prawo na żółty szlak, choć zielony na Baranią Górę kusił - bo było tak blisko ;)
Gdy dotarliśmy do szerokiej szutrowej drogi, rozpoczął się najszybszy etap dzisiejszego wypadu. Gnanie w dół prawie do samego Cieńkowa Niżnego. Etap który podbudowuje i wzmacnia morale w grupie, choć szczerze mówiąc nie było co wzmacniać :)
Cieńków:

W Cieńkowie przerwa i rozpoczynamy kolejny zjazd, tym razem Pętla Cieńkowska, która również wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Jest kręto więc nie mogę przesadzać z prędkością.
Po wymienianie okładzin hamulcowych, mam strasznie twarde klamki. Tak twarde, że potrafią skutecznie zablokować koła w rowerze i to przy niewielkim naciśnieniu. Blokada przedniego koła mogłaby się skończyć dla mnie tragicznie - lot
Szlak żółty i Pętla Cieńkowska doprowadzają nas do nieczynnego schroniska PTTK i do zapory. Tu kilka fot i... trzeba spadać, bo jest 19 godzina, a my wciąż w Wiśle...
Nad Zaporą:

Szybkim tempem lecimy w kierunku domu szlakiem wzdłuż Wisły nie robiąc żadnych dłuższych postojów chyba, że na potrzeby fizjologiczne lub na montaż oświetlenia.
Dopiero w Drogomyślu na przystanku robimy postój i zjadamy ostatnie zapasy jedzenia. Spotykamy również Pana Tadka ze swoją ekipą trekkingowców. Wspólnie kierujemy się w stronę Jastrzębia i w stronę domu.

Niedawno kupione siodełko (to już trzecie) sprawowało się idealnie. W końcu siodełko, które mój tyłek polubił i nie pobolewał przez te 142 kilometry. Jedyny ból jaki odczuwałem, szczególnie pod koniec trasy, to ból karku. Cały zesztywniał i miałem problemy z obracaniem głową.
Filmik z wyprawy:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/rizKRkch5p4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/rizKRkch5p4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object>
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
142.52 km (57.00 km teren), czas: 09:30 h, avg:15.00 km/h,
prędkość maks: 54.60 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
III Jastrzębski Rajd Rowerowy - Przełęcz Karkoszczonka
Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 14.07.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Rok temu rajd na Karkoszczonkę przebiegał w deszczu, w tym roku tradycję trzeba było podtrzymywać. W nocy przeszła ulewa, więc na trasie było mokro i trafiało się błoto czy kałuże. Była okazja przetestować kupione rok wcześniej błotniki Topeak DeFender M1/M2 ;)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Na starcie tłumu rowerzystów nie było. Sezon urlopowy to raz, a dwa nocna ulewa pewnie skutecznie zniechęciła wielu do wybrania się na rower.
Strat było więcej - padł mikrofon, nie pojawiła się obstawa policji i pani fotograf, która rok wcześniej zgubiła się idąc szlakiem na Karkoszczonkę ;)
Grupa Wypadowa również w okrojonym składzie, ale cóż to już tradycja tegorocznego sezonu :)
Dojazd pod szlak w bezdeszczowych warunkach, ale jak już wcześniej wspomniałem i tak było błotniście i mokro.

Pod samą Karkoszczoną zaczął przypominać o sobie deszcz.
Przełęcz zdobyłem zmiennym stylem czyli raz jazda, raz wypych. Było ślisko, stromo ale i tak szło mi lepiej niż rok temu :)
Na zjeździe do Chaty Wuja Toma w kaskaderskim stylu Marcin wywija orła i uszkadza sobie bark. Na koleinie i mokrej trawie zniosło mu rower... a ja tego nie nagrałem :)
Posiłek regeneracyjny:

Marcin dzwoni po małżonkę, a my oglądając mapę zastanawiamy się gdzie tu jechać dalej.

Burzę mózgów przerywa ulewa, która na tyle długo się utrzymuje, że rezygnujemy z zapuszczania się szlakiem w kierunku Klimczoka.

obrażeni na dzisiejszą pogodę, wracamy do domu tą samą trasą.
Żeby dodać smaczku tej wyprawie, jak dzieci wjeżdżamy we wszystkie napotkane kałuże, a nawet nie odmawiamy sobie kilkukrotnego przejazdu przez rzekę :P
Toto tak szalał i tak skakał po kałużach, że przednia dętka załapała się na klasycznego snake'a. Przed samym Skoczowem szybka akcja serwisowa i zmiana dętki.

Przemoczeni, brudni i zmęczeni docieramy do domów.

Film z rajdu:
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Na starcie tłumu rowerzystów nie było. Sezon urlopowy to raz, a dwa nocna ulewa pewnie skutecznie zniechęciła wielu do wybrania się na rower.
Strat było więcej - padł mikrofon, nie pojawiła się obstawa policji i pani fotograf, która rok wcześniej zgubiła się idąc szlakiem na Karkoszczonkę ;)
Grupa Wypadowa również w okrojonym składzie, ale cóż to już tradycja tegorocznego sezonu :)
Dojazd pod szlak w bezdeszczowych warunkach, ale jak już wcześniej wspomniałem i tak było błotniście i mokro.

Pod samą Karkoszczoną zaczął przypominać o sobie deszcz.
Przełęcz zdobyłem zmiennym stylem czyli raz jazda, raz wypych. Było ślisko, stromo ale i tak szło mi lepiej niż rok temu :)
Na zjeździe do Chaty Wuja Toma w kaskaderskim stylu Marcin wywija orła i uszkadza sobie bark. Na koleinie i mokrej trawie zniosło mu rower... a ja tego nie nagrałem :)
Posiłek regeneracyjny:

Marcin dzwoni po małżonkę, a my oglądając mapę zastanawiamy się gdzie tu jechać dalej.

Burzę mózgów przerywa ulewa, która na tyle długo się utrzymuje, że rezygnujemy z zapuszczania się szlakiem w kierunku Klimczoka.

obrażeni na dzisiejszą pogodę, wracamy do domu tą samą trasą.
Żeby dodać smaczku tej wyprawie, jak dzieci wjeżdżamy we wszystkie napotkane kałuże, a nawet nie odmawiamy sobie kilkukrotnego przejazdu przez rzekę :P
Toto tak szalał i tak skakał po kałużach, że przednia dętka załapała się na klasycznego snake'a. Przed samym Skoczowem szybka akcja serwisowa i zmiana dętki.

Przemoczeni, brudni i zmęczeni docieramy do domów.

Film z rajdu:
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
103.64 km (23.00 km teren), czas: 05:56 h, avg:17.47 km/h,
prędkość maks: 49.90 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kompleks hotelowy Kozubnik plus Góra Żar
Poniedziałek, 17 czerwca 2013 | dodano: 17.06.2013Kategoria Beskid Mały, z Asią, 0-50, Off Road
Przedłużony weekend i wypad z Asią do Międzybrodzia Żywieckiego i okolic.
W planach Opuszczony Kompleks Hotelowy Kozubnik czyli kurort widmo.
Poza planem Góra Żar :)
Trasa:
Porąbka Zapora:

Z rowerami na dachu docieramy do Żarnówki Małej, parkujemy przy zaporze, zrzucamy z dachu rowery i kierujemy się do tajemniczego kompleksu :)
Do kompleksu mamy jakieś 3,5 km drogi. Gdy po drodze pytamy jakiegoś starszego pana o drogę, dowiadujemy się czego mamy się spodziewać "Czeczenia a la Afganistan" - właśnie takiego krajobrazu poszukujemy :P
Docieramy do celu i widzimy to, o czym wyczytaliśmy w Internecie... zaczął się remont i wyburzanie opuszczonych budynków. Dwa budynki już są w trakcie remontu - malowane i ocieplane.
Na całe szczęście najważniejszy i najwyższy obiekt nadal jest nieruszony przez budowniczych i wciąż straszy swym wyglądem.

Zostawiliśmy rowery w ciemnej piwnicy, w dawnych ubikacjach (bo skoro ich nie widać, to znaczy że nie ukradną) i ruszyliśmy po schodach na sam szczyt. Winda niestety nie działała. Dwa szyby były, ale ktoś całe wyposażenie wraz z windami zdemontował ;)

Na ścianach zewnętrznych i wewnętrznych pełno graffiti. Obiekt bardzo lubiany przez artystów z puchami ;)


W miarę możliwości zwiedziliśmy też inne budynki.

Widok niesamowity. Zniszczone budynki plus przyroda. Obraz postapokaliptyczny.
Zwiedzając do miejsce ciągle krążą w głowie myśli, jak coś takiego mogło zostać zniszczone, rozkradzione i zostawione na pastwę matki natury.
Z Kozubnika nasza wycieczka kieruje się na Górę Żar. Wracamy z powrotem nad zaporę i główną drogą jedziemy na most,

a poźniej wspinamy się asfaltem w kierunku kolejki linowej. Upalny dzień daje się we znaki Asi, ale zuch dziewczyna daje radę ;)

Kupujemy dwa bilety wjazdowe na górę plus bilety dla rowerów i na pełnym luzie zdobywamy Górę Żar :P

Gdzieś tam w oddali zapora:


Żeby nie było, że jesteśmy leniwi, na dół nie wracamy kolejką i nie wracamy asfaltem. W dół zjeżdzamy kamienistym szlakiem w kierunku zapory, tak aby znów nie jechać główną drogą.
Asia dzielnie walczyła ze stromiznami, z kamieniami na szlaku i hamulcami schodząc z roweru ;) Szlak był bardzo przyzwoity, więc i tak większość drogi w dół pokonała na rowerze.
Tradycyjnie gdzieś przeoczyłem odbicie szlaku. Mało interesowało mnie co jest na drzewach, ważne było to co na stromej drodze :)
Takim sposobem wyjechaliśmy na drogę asfaltową w okolicach kompleksu hotelowego.
Wycieczka bardzo udana. Polecam wszystkim i polecam się spieszyć, bo jak wszystko wyremontują, to miejsce całkowicie zatraci swój klimat.

Będzie jeszcze relacja filmowa jakoś w tym tygodniu. Ale w pierwszej kolejności chcę ogarnąć film z rajdu rowerowego na Równicę.
Więcej zdjęć marnej jakości:
Picasa
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W planach Opuszczony Kompleks Hotelowy Kozubnik czyli kurort widmo.
Poza planem Góra Żar :)
Trasa:
Porąbka Zapora:

Z rowerami na dachu docieramy do Żarnówki Małej, parkujemy przy zaporze, zrzucamy z dachu rowery i kierujemy się do tajemniczego kompleksu :)
Do kompleksu mamy jakieś 3,5 km drogi. Gdy po drodze pytamy jakiegoś starszego pana o drogę, dowiadujemy się czego mamy się spodziewać "Czeczenia a la Afganistan" - właśnie takiego krajobrazu poszukujemy :P
Docieramy do celu i widzimy to, o czym wyczytaliśmy w Internecie... zaczął się remont i wyburzanie opuszczonych budynków. Dwa budynki już są w trakcie remontu - malowane i ocieplane.
Na całe szczęście najważniejszy i najwyższy obiekt nadal jest nieruszony przez budowniczych i wciąż straszy swym wyglądem.

Zostawiliśmy rowery w ciemnej piwnicy, w dawnych ubikacjach (bo skoro ich nie widać, to znaczy że nie ukradną) i ruszyliśmy po schodach na sam szczyt. Winda niestety nie działała. Dwa szyby były, ale ktoś całe wyposażenie wraz z windami zdemontował ;)

Na ścianach zewnętrznych i wewnętrznych pełno graffiti. Obiekt bardzo lubiany przez artystów z puchami ;)


W miarę możliwości zwiedziliśmy też inne budynki.

Widok niesamowity. Zniszczone budynki plus przyroda. Obraz postapokaliptyczny.
Zwiedzając do miejsce ciągle krążą w głowie myśli, jak coś takiego mogło zostać zniszczone, rozkradzione i zostawione na pastwę matki natury.
Z Kozubnika nasza wycieczka kieruje się na Górę Żar. Wracamy z powrotem nad zaporę i główną drogą jedziemy na most,

a poźniej wspinamy się asfaltem w kierunku kolejki linowej. Upalny dzień daje się we znaki Asi, ale zuch dziewczyna daje radę ;)

Kupujemy dwa bilety wjazdowe na górę plus bilety dla rowerów i na pełnym luzie zdobywamy Górę Żar :P

Gdzieś tam w oddali zapora:


Żeby nie było, że jesteśmy leniwi, na dół nie wracamy kolejką i nie wracamy asfaltem. W dół zjeżdzamy kamienistym szlakiem w kierunku zapory, tak aby znów nie jechać główną drogą.
Asia dzielnie walczyła ze stromiznami, z kamieniami na szlaku i hamulcami schodząc z roweru ;) Szlak był bardzo przyzwoity, więc i tak większość drogi w dół pokonała na rowerze.
Tradycyjnie gdzieś przeoczyłem odbicie szlaku. Mało interesowało mnie co jest na drzewach, ważne było to co na stromej drodze :)
Takim sposobem wyjechaliśmy na drogę asfaltową w okolicach kompleksu hotelowego.
Wycieczka bardzo udana. Polecam wszystkim i polecam się spieszyć, bo jak wszystko wyremontują, to miejsce całkowicie zatraci swój klimat.

Będzie jeszcze relacja filmowa jakoś w tym tygodniu. Ale w pierwszej kolejności chcę ogarnąć film z rajdu rowerowego na Równicę.
Więcej zdjęć marnej jakości:
Picasa
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
24.16 km (2.00 km teren), czas: 02:05 h, avg:11.60 km/h,
prędkość maks: 60.70 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
II Rajd Rowerowy - Równica
Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano: 16.06.2013Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
Drugi tegoroczny rajd rowerowy z okazji 50-lecia Jastrzębia-Zdroju. Tym razem mieliśmy do zdobycia Równicę.
Trasa:
endomondo po raz kolejny zastrajkowało i gdzieś w lesie zamiast zygzakowatej trasy jest prosta linia...
Start spod sklepu Tomazi Bike:

To był wyjątkowy dzień weekendowy. Nienaturalnie ciepło, nienaturalnie bezdeszczowo - taki jakiś dziwny weekend, bo co to za weekend jak nie pada deszcz ;)
Trasa na Równicę asfaltowo-żwirowymi drogami. Podjazd pod Równicę tak jak i rok temu asfaltem. Pomimo tego, że podjeżdżaliśmy asfaltem, to wycisk dostałem. Może nie tak bardzo nogi, co dupa od siodełka... chyba w każdym moim wpisie na blogu, siodełko będzie głównym antybohaterem ;)
Podjazd pod Równicę z prawie równego startu. Troszkę z Toto przysnęliśmy i jak dotarliśmy na wiadukt, to już nikogo nie było.
Nim dotarłem na szczyt komercyjnej części Równicy, to udało mi się 20 osób wyprzedzić.
Sam zostałem wyprzedzony przez kilku kolarzy i Rafała, który nie jechał wspólnie z nami, tylko później wyruszył i gonił nas od Jastrzębia.
Równica zdobyta:

Na szczycie odpoczynek, pamiątkowe grupowe focenie i jak zwykle żegnamy się z całą resztą uczestników rajdu.
Po krótkiej naradzie odpuszczamy kierunek Salmopol i decydujemy, że po prostu zjedziemy z Równicy trasą inną niż asfalt, którym wjechaliśmy.
Zjazd z Równicy padł na żółtym szlak. Ostatni szlak na Równicy, którym jeszcze nie jeździłem. Szlak bardzo szybki jeśli chodzi o prędkość zjazdową, szeroki i kamienisty. Ale zdecydowanie mniejsza trudność aniżeli szlak w kierunku Brennej, a może coraz większe umiejętności mamy i mniejszy strach zjeżdżać z większymi prędkościami.
Tym razem w powietrzu nie wyczuwałem smrodu palących się klocków ;)
Krzysiek wystrzelił do przodu jak z procy, ja za nim. Gdzieś po tyłach jechał Rafał z Damianem.
Krzysiek musiał zrobić chwilowy postój, bo coś większego odbiło się od karbonowej ramy. Jak skorzystałem z okazji i pomyślałem, że zaczekam na kolegów i przy okazji nagram ich zjazd w dół.
Krzysiek pojechał dalej w dol szlakiem, a ja oczekiwałem na przybycie Rafała i Damiana. Przybyli i chwilę później nastąpiła awaria techniczna. Damian uszkodził tylne koło.
29 cali podskoczyło na większym kamieniu i widziałem jak koło nienaturalnie wykrzywia się... w dwóch miejscach nie mieściło się w widełkach roweru...
Gdzieś tam w czeluściach torebki podsiodłowej wyszukałem multitoola rowerowego z kluczami do szprych i Toto na własnym rowerze mógł uczyć się prostowania felgi :P
Toto walczy z tylnym kołem:

Szło mu całkiem sprawnie. Około godzinki zabawy i koło mieściło się w widełkach. Mogliśmy ruszać dalej do Krzyśka, który tak popędził na dół, że dość późno zainteresował się tym, że nikogo za plecami już nie ma ;)
Dalszy etap jazdy bez żadnych przygód, nie licząc tego, że zjeżdżając w dół ominęliśmy skręt żółtego szlaku (komu chce się wracać) i zamiast wyjechać przed Ustroniem, to wyjechaliśmy na w okolicach Górek Małych.
Krótką relację filmową z wypadu szukać na fb i yt jakoś w połowie tygodnia:
Grupa Wypadowa na fb
Grupa Wypadowa na yt
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
endomondo po raz kolejny zastrajkowało i gdzieś w lesie zamiast zygzakowatej trasy jest prosta linia...
Start spod sklepu Tomazi Bike:

To był wyjątkowy dzień weekendowy. Nienaturalnie ciepło, nienaturalnie bezdeszczowo - taki jakiś dziwny weekend, bo co to za weekend jak nie pada deszcz ;)
Trasa na Równicę asfaltowo-żwirowymi drogami. Podjazd pod Równicę tak jak i rok temu asfaltem. Pomimo tego, że podjeżdżaliśmy asfaltem, to wycisk dostałem. Może nie tak bardzo nogi, co dupa od siodełka... chyba w każdym moim wpisie na blogu, siodełko będzie głównym antybohaterem ;)
Podjazd pod Równicę z prawie równego startu. Troszkę z Toto przysnęliśmy i jak dotarliśmy na wiadukt, to już nikogo nie było.
Nim dotarłem na szczyt komercyjnej części Równicy, to udało mi się 20 osób wyprzedzić.
Sam zostałem wyprzedzony przez kilku kolarzy i Rafała, który nie jechał wspólnie z nami, tylko później wyruszył i gonił nas od Jastrzębia.
Równica zdobyta:

Na szczycie odpoczynek, pamiątkowe grupowe focenie i jak zwykle żegnamy się z całą resztą uczestników rajdu.
Po krótkiej naradzie odpuszczamy kierunek Salmopol i decydujemy, że po prostu zjedziemy z Równicy trasą inną niż asfalt, którym wjechaliśmy.
Zjazd z Równicy padł na żółtym szlak. Ostatni szlak na Równicy, którym jeszcze nie jeździłem. Szlak bardzo szybki jeśli chodzi o prędkość zjazdową, szeroki i kamienisty. Ale zdecydowanie mniejsza trudność aniżeli szlak w kierunku Brennej, a może coraz większe umiejętności mamy i mniejszy strach zjeżdżać z większymi prędkościami.
Tym razem w powietrzu nie wyczuwałem smrodu palących się klocków ;)
Krzysiek wystrzelił do przodu jak z procy, ja za nim. Gdzieś po tyłach jechał Rafał z Damianem.
Krzysiek musiał zrobić chwilowy postój, bo coś większego odbiło się od karbonowej ramy. Jak skorzystałem z okazji i pomyślałem, że zaczekam na kolegów i przy okazji nagram ich zjazd w dół.
Krzysiek pojechał dalej w dol szlakiem, a ja oczekiwałem na przybycie Rafała i Damiana. Przybyli i chwilę później nastąpiła awaria techniczna. Damian uszkodził tylne koło.
29 cali podskoczyło na większym kamieniu i widziałem jak koło nienaturalnie wykrzywia się... w dwóch miejscach nie mieściło się w widełkach roweru...
Gdzieś tam w czeluściach torebki podsiodłowej wyszukałem multitoola rowerowego z kluczami do szprych i Toto na własnym rowerze mógł uczyć się prostowania felgi :P
Toto walczy z tylnym kołem:

Szło mu całkiem sprawnie. Około godzinki zabawy i koło mieściło się w widełkach. Mogliśmy ruszać dalej do Krzyśka, który tak popędził na dół, że dość późno zainteresował się tym, że nikogo za plecami już nie ma ;)
Dalszy etap jazdy bez żadnych przygód, nie licząc tego, że zjeżdżając w dół ominęliśmy skręt żółtego szlaku (komu chce się wracać) i zamiast wyjechać przed Ustroniem, to wyjechaliśmy na w okolicach Górek Małych.
Krótką relację filmową z wypadu szukać na fb i yt jakoś w połowie tygodnia:
Grupa Wypadowa na fb
Grupa Wypadowa na yt

Rower:
Dane wycieczki:
94.18 km (0.00 km teren), czas: 05:25 h, avg:17.39 km/h,
prędkość maks: 48.10 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Bełk i jazda wzdłuż autostrady A1
Wypad typu "byle przed siebie" oraz typu "ciekawe gdzie dojadę tą ścieżką/ulicą".
Trasa:
Jastrzębie - Żory - Szczejkowice - Bełk - Palowice - Żory - Jastrzębie
Najpierw kręcenie się po znanych okolicach.
Były pola:

Stawy:

Lasy:

Tajemnicze obiekty:


dla zainteresowanych tajemnicze obiekty znajdziecie w lesie Klajok, dawna bażanciarnia w Żorach, tuż obok budynków Zakładu Aktywności Zawodowej "Wspólna Pasja".
Zahaczyłem również o odkryty basen w Żorach. Wjechałem w kolejny las i wyjechałem tuż przy autostradzie A1.
Żeby jechać wzdłuż autostrady żwirową drogą trzeba często szukać kładek, bo co jakiś czas natkniemy się na jakieś strumyki czy rzeczki. Kładka nie zawsze znajduje się po tej stronie autostrady po której my akurat jesteśmy. Czasem trzeba przejechać pod autostradą i szukać kładki po drugiej stronie.
Jedną kładkę znalazłem dzięki uprzejmości starszego pana, który akurat przechodził pod A1. A już miałem rzeczkę wpław pokonywać - była za szeroka na przeskoczenie.
jedna z kładek:

w lasach wielkie błoto, co widać po oponach w rowerze:

Jadać wzdłuż autostrady a później przeskakując na szlak rowerowy docieram do Bełku. Szlak prowadzi dalej pewnie gdzieś w kierunku Knurowa lub nawet Gliwic, ale nie mam czasu na sprawdzenie tego. Zresztą nie mam prowiantu na taką trasę i tylko bidon z sokiem.
Minus wypadów w pojedynkę - nic nie kupisz w sklepie, bo strach zostawić rower bez opieki.
Z Bełku kieruje się do Palowic, tutaj chwilka odpoczynku na ławeczce i wjeżdzam w palowickie lasy i Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe.
Staw Gichta:

Tutaj jak zwykle sporo cyklistów, towarzystwo z kijkami i bez kijków. Atmosfera w lesie po drugiej stronie wiślanki jest zdecydowanie spokojniejsza i człowiek czuje się jak w lesie, a nie jak na deptaku ;)
Przelot przez tory:

i kieruję się do centrum Żor.
tutaj dwa odpoczynki, bo tyłek wciąż nie lubi nowego siodełka i wracam do Jastrzębia.
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Jastrzębie - Żory - Szczejkowice - Bełk - Palowice - Żory - Jastrzębie
Najpierw kręcenie się po znanych okolicach.
Były pola:

Stawy:

Lasy:

Tajemnicze obiekty:


dla zainteresowanych tajemnicze obiekty znajdziecie w lesie Klajok, dawna bażanciarnia w Żorach, tuż obok budynków Zakładu Aktywności Zawodowej "Wspólna Pasja".
Zahaczyłem również o odkryty basen w Żorach. Wjechałem w kolejny las i wyjechałem tuż przy autostradzie A1.
Żeby jechać wzdłuż autostrady żwirową drogą trzeba często szukać kładek, bo co jakiś czas natkniemy się na jakieś strumyki czy rzeczki. Kładka nie zawsze znajduje się po tej stronie autostrady po której my akurat jesteśmy. Czasem trzeba przejechać pod autostradą i szukać kładki po drugiej stronie.
Jedną kładkę znalazłem dzięki uprzejmości starszego pana, który akurat przechodził pod A1. A już miałem rzeczkę wpław pokonywać - była za szeroka na przeskoczenie.
jedna z kładek:

w lasach wielkie błoto, co widać po oponach w rowerze:

Jadać wzdłuż autostrady a później przeskakując na szlak rowerowy docieram do Bełku. Szlak prowadzi dalej pewnie gdzieś w kierunku Knurowa lub nawet Gliwic, ale nie mam czasu na sprawdzenie tego. Zresztą nie mam prowiantu na taką trasę i tylko bidon z sokiem.
Minus wypadów w pojedynkę - nic nie kupisz w sklepie, bo strach zostawić rower bez opieki.
Z Bełku kieruje się do Palowic, tutaj chwilka odpoczynku na ławeczce i wjeżdzam w palowickie lasy i Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe.
Staw Gichta:

Tutaj jak zwykle sporo cyklistów, towarzystwo z kijkami i bez kijków. Atmosfera w lesie po drugiej stronie wiślanki jest zdecydowanie spokojniejsza i człowiek czuje się jak w lesie, a nie jak na deptaku ;)
Przelot przez tory:

i kieruję się do centrum Żor.
tutaj dwa odpoczynki, bo tyłek wciąż nie lubi nowego siodełka i wracam do Jastrzębia.

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
61.40 km (16.00 km teren), czas: 03:40 h, avg:16.75 km/h,
prędkość maks: 41.80 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Mała Czantoria + Wielka Czantoria
Poniedziałek, 27 maja 2013 | dodano: 28.05.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Pierwszy tegoroczny rajd rowerowy organizowany przez sklep Tomazi Bike.
Trasa:
Jastrzębie - Marklowice Górne - Zebrzydowice - Kończyce Małe - Kończyce Wielkie - Haźlach - Zamarski - Cisownica - Mała Czantoria (866 m n.p.m.) - Wielka Czantoria (995 m n.p.m) - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie
55 uczestników i jeden cel Mała Czantoria. Ja miałem jeszcze dwa inne cele - przetrwać ból pleców i przetrwać ból tyłka. Świeżo kupione siodełko już na ostatnim nocnym wypadzie dosadnie mnie poinformowało, że tyłek po dłuższej jeździe zaboli ;)
Eskorta spod sklepu:

i dalej już grupką mkniemy bocznymi ulicami w kierunku Beskidów. Tego dnia prognozy pogodowe zapowiadały deszcz, ale jak to bywa, prognozy prognozą. Deszczu nie było, słońce świeciło ale chłód zimnego choć niezbyt mocnego wiatru na pewno każdy poczuł.
Trasa głównie pod górę, choć poprzecinana szybkimi zjazdami, na których można było troszkę odsapnąć.
Widoczek z trasy:

Na kilka kilometrów przed szczytem Małej Czantorii wciągamy racje żywnościowe, uzupełniamy płyny w bidonach. Oczywiście zbiorowa fotka wszystkich uczestników i bierzemy się za zdobywanie szczytu Małej Czantorii.
Relaksik i ulga dla tyłka czyli tyłek w trawie:

Zdobywanie szczytu poprzedzone lekkim zamieszanie z powodu błota na szlaku i niespodziewaną zmianą trasy.
Było ostro pod górę i większą część drogi pokonałem wpychając rower na górę ;)
A na górze piękne widoki i przeszywający zimny wiatr:

Przez zamieszanie kilku znajomych nam zaginęło. Trochę wykonanych telefonów i ustawiliśmy spotkanie z Rafałem. Małą Czantorię zaliczył jako pierwszy i własnie kierował się w kierunku Wielkiej Czantorii.
Żegnamy się z garstką osób na Małej Czantorii, kilku innym osobom wskazujemy drogę na dół do Ustronia, a my jedziemy dalej odwiedzić Wielką Czantorię.
Kierunek Czantoria Wielka:

nim docieramy na miejsce korzystamy z małej gastronomii. Batoniki i żele nie są złe, ale co mięso to mięso ;)
Gdy kończymy jeść zjawia się w końcu Marcin. Troszkę pobłądził. Nikogo z uczestników rajdu nie trafił po drodze na szlakach, ale na szczęście Małą Czantorię odnalazł, nas odnalazł i oczywiście bufet z jedzeniem również odnalazł :)
Ten który zaginął w akcji:

Zostawiamy Marcina na chwilkę, żeby na spokojnie sobie zjadł i odpoczął. A my wjeżdżamy na Wielką Czantorię, robimy pamiątkową fotkę i wracamy z powrotem do Marcina.
Wielka Czantoria

Do Ustronia zjeżdżamy mało turystycznym szlakiem niebieskim. Dość mocno porośnięty i na początku bardzo wąski szlak. Krzaki non stop odbijały się od nas.
Później zrobiło się szerzej, bardziej kamieniście, a zjazd szlakiem w dół nabrał lepszego tempa. Co jakiś czas było słychać jak kamienie odbijały się od ram naszych rowerów oraz zrozpaczone okrzyki właścicieli rowerów ;)
Część kolegów prawie spaliła sobie klocki. Dym szedł, smród był ale ognia nie ujrzałem :P
W Ustroniu przecinamy Wiślankę i trafiamy na kolumnę zabytkowych Syren. Właściciele Syrenek mieli spota na Równicy.
Do Jastrzębia wracamy standardowym już szlakiem wzdłuż Wisły, tuż przed Ochabami robimy sobie dłuższa przerwę.
O tak, zostaje do rana:

Po ponad 100 kilometrach padniety, z bolącym tyłkiem, z bolącym kręgosłupem i karkiem docieram do domu. Czy było warto? Jasne, że tak. Zawsze jest warto mimo tego cierpienia :D
Film z wypadu (na kanale youtube Grupy Wypadowej:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w"> <embed src="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object></strong>
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Jastrzębie - Marklowice Górne - Zebrzydowice - Kończyce Małe - Kończyce Wielkie - Haźlach - Zamarski - Cisownica - Mała Czantoria (866 m n.p.m.) - Wielka Czantoria (995 m n.p.m) - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie
55 uczestników i jeden cel Mała Czantoria. Ja miałem jeszcze dwa inne cele - przetrwać ból pleców i przetrwać ból tyłka. Świeżo kupione siodełko już na ostatnim nocnym wypadzie dosadnie mnie poinformowało, że tyłek po dłuższej jeździe zaboli ;)
Eskorta spod sklepu:

i dalej już grupką mkniemy bocznymi ulicami w kierunku Beskidów. Tego dnia prognozy pogodowe zapowiadały deszcz, ale jak to bywa, prognozy prognozą. Deszczu nie było, słońce świeciło ale chłód zimnego choć niezbyt mocnego wiatru na pewno każdy poczuł.
Trasa głównie pod górę, choć poprzecinana szybkimi zjazdami, na których można było troszkę odsapnąć.
Widoczek z trasy:

Na kilka kilometrów przed szczytem Małej Czantorii wciągamy racje żywnościowe, uzupełniamy płyny w bidonach. Oczywiście zbiorowa fotka wszystkich uczestników i bierzemy się za zdobywanie szczytu Małej Czantorii.
Relaksik i ulga dla tyłka czyli tyłek w trawie:

Zdobywanie szczytu poprzedzone lekkim zamieszanie z powodu błota na szlaku i niespodziewaną zmianą trasy.
Było ostro pod górę i większą część drogi pokonałem wpychając rower na górę ;)
A na górze piękne widoki i przeszywający zimny wiatr:

Przez zamieszanie kilku znajomych nam zaginęło. Trochę wykonanych telefonów i ustawiliśmy spotkanie z Rafałem. Małą Czantorię zaliczył jako pierwszy i własnie kierował się w kierunku Wielkiej Czantorii.
Żegnamy się z garstką osób na Małej Czantorii, kilku innym osobom wskazujemy drogę na dół do Ustronia, a my jedziemy dalej odwiedzić Wielką Czantorię.
Kierunek Czantoria Wielka:

nim docieramy na miejsce korzystamy z małej gastronomii. Batoniki i żele nie są złe, ale co mięso to mięso ;)
Gdy kończymy jeść zjawia się w końcu Marcin. Troszkę pobłądził. Nikogo z uczestników rajdu nie trafił po drodze na szlakach, ale na szczęście Małą Czantorię odnalazł, nas odnalazł i oczywiście bufet z jedzeniem również odnalazł :)
Ten który zaginął w akcji:

Zostawiamy Marcina na chwilkę, żeby na spokojnie sobie zjadł i odpoczął. A my wjeżdżamy na Wielką Czantorię, robimy pamiątkową fotkę i wracamy z powrotem do Marcina.
Wielka Czantoria

Do Ustronia zjeżdżamy mało turystycznym szlakiem niebieskim. Dość mocno porośnięty i na początku bardzo wąski szlak. Krzaki non stop odbijały się od nas.
Później zrobiło się szerzej, bardziej kamieniście, a zjazd szlakiem w dół nabrał lepszego tempa. Co jakiś czas było słychać jak kamienie odbijały się od ram naszych rowerów oraz zrozpaczone okrzyki właścicieli rowerów ;)
Część kolegów prawie spaliła sobie klocki. Dym szedł, smród był ale ognia nie ujrzałem :P
W Ustroniu przecinamy Wiślankę i trafiamy na kolumnę zabytkowych Syren. Właściciele Syrenek mieli spota na Równicy.
Do Jastrzębia wracamy standardowym już szlakiem wzdłuż Wisły, tuż przed Ochabami robimy sobie dłuższa przerwę.
O tak, zostaje do rana:

Po ponad 100 kilometrach padniety, z bolącym tyłkiem, z bolącym kręgosłupem i karkiem docieram do domu. Czy było warto? Jasne, że tak. Zawsze jest warto mimo tego cierpienia :D
Film z wypadu (na kanale youtube Grupy Wypadowej:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w"> <embed src="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object></strong>

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
104.82 km (23.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.97 km/h,
prędkość maks: 50.10 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
O (r)zesz... e i lasy wokół Żor
Plan na dzień dzisiejszy. Zaliczyć lasy w okolicach Żor. Wycieczka z Benym oraz Krzyśkiem. Plan wypadu ustalony wcześniej przeze mnie i troszeczkę przeze mnie pokręcony. Docelowo trasa wyliczona była na 65 kilometrów, a zrobiło się z nich prawie 80 kilometrów... wszystko przez O (r)zesz...e, które nie było w planach.
Nie obyło się bez awarii rowerowych, ale tym razem awaria dopadła mnie.
Trasa:
Jastrzębie - Świerklany - Żory - Woszczyce - Orzesze - Palowice - Żory - Rudziczka - Warszowice - Krzyżowice - Jastrzębie
Wycieczka wyrusza o 11 rano. Ja z nowym łancuchem, Beny z łańcuchem "poklejonym" po ostatnim rwaniu, A Krzysiek dopiero przed wymianą na kolejny - preferuje "jazdę na trzy łańcuchy" i cyklicznie wymienia je.
Do Żor dojeżdżamy od Bażanciarni w Rogoźnej - pierwszy las zaliczony.
Na żorskim rynku wymuszony postój. Odkręcił mi się koszyk... Bidonu bym nie stracił, ale nieprzyjemnie hałasował. To zapowiadało, że coś większego wisi w powietrzu ;)
Dokręcam koszyk i jedziemy dalej w kierunku kolejnego lasu. Tym razem las z prawdziwego zdarzenia, którym mamy dotrzeć do Woszczyc.
Brak szlaków, ale radzimy sobie:

Jazda po lesie niczym po nadmorskich wydmach. Zapach lasu, piasek pod kołami - klimatycznie :)
Nim docieramy do Woszczyc odbijamy w kierunku hałd kopalni Krupiński.
Najwyższego szczytu nie zdobywamy, bo ochrona się nami zainteresowała.
Hałda za KWK Krupiński:

Widok na Hutę Łaziska:

Krzysiek zauważa, że mam strzelony pręt pod siodełkiem. Nie wiem czy nie wytrzymał mojej "wieszakowej" wagi czy to po prostu zmęczenie materiału. Na wszelki wypadek poszukam jakiejś cud diety na odchudzanie kości ;)
Na tydzień przed rajdem muszę na szybko kombinować siodełko i nie mam praktycznie w ogóle czasu, żeby się do niego przyzwyczaić.
Awaria, ale da się jechać bez jakiegoś dyskomfortu:

Nie sprawdzamy czy ochrona będzie chciała nas pogonić z hałdy, wracamy z powrotem do lasu i lecimy na Woszczyce. Tu przelot przed DK-81 i kierunek Palowice.
Tak dobrze się jechało przed siebie, że jakimś cudem wylądowaliśmy na rynku w O żesz...! Orzeszu :)
Rynek raczej z nazwy:

...ale Jastrzębie-Zdrój nie ma rynku, a Zdrojem jest tylko z nazwy :)
Z Orzesza docieramy do Palowic, gdzie robimy dłuższą przerwę na Cole i batoniki.
Stąd już mamy rzut obręczą do kolejnego lasu. Tu już są szlaki, z których oczywiście korzystamy.
Staw Gichta:

Cysterskie kompozycje krajobrazowe i pojezierze Palowickie opuszczamy, by za chwilkę znaleźć się pod Miasteczkie TwinPigs. Tutaj tłum ludzi i pełen parking.
Załapaliśmy się nawet na pokaz jeździecki z Dzikiego Zachodu.
Bilety nabyte u koników w pakiecie "widok zza płotu" :P :

Spod Miasteczka TwinPigs kierujemy się na staw Śmieszek, przecinamy ulicę Nowopszczyńską i przed nami kolejny las - Baraniok - w który wbijamy się na wysokości Rudziczki i z którego wyjeżdżamy w Warszowicach.
Po raz kolejny przecinamy Wiślankę i przez Krzyżowice, Pniówek oraz świeżo otwartą Drogą Południową docieramy do domów. Chwilę wcześniej Krzysiek odbija w swoim kierunku.
To tyle z dnia dzisiejszego, kończę pisanie i zabieram się za szukanie nowego siodełka ;)
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nie obyło się bez awarii rowerowych, ale tym razem awaria dopadła mnie.
Trasa:
Jastrzębie - Świerklany - Żory - Woszczyce - Orzesze - Palowice - Żory - Rudziczka - Warszowice - Krzyżowice - Jastrzębie
Wycieczka wyrusza o 11 rano. Ja z nowym łancuchem, Beny z łańcuchem "poklejonym" po ostatnim rwaniu, A Krzysiek dopiero przed wymianą na kolejny - preferuje "jazdę na trzy łańcuchy" i cyklicznie wymienia je.
Do Żor dojeżdżamy od Bażanciarni w Rogoźnej - pierwszy las zaliczony.
Na żorskim rynku wymuszony postój. Odkręcił mi się koszyk... Bidonu bym nie stracił, ale nieprzyjemnie hałasował. To zapowiadało, że coś większego wisi w powietrzu ;)
Dokręcam koszyk i jedziemy dalej w kierunku kolejnego lasu. Tym razem las z prawdziwego zdarzenia, którym mamy dotrzeć do Woszczyc.
Brak szlaków, ale radzimy sobie:

Jazda po lesie niczym po nadmorskich wydmach. Zapach lasu, piasek pod kołami - klimatycznie :)
Nim docieramy do Woszczyc odbijamy w kierunku hałd kopalni Krupiński.
Najwyższego szczytu nie zdobywamy, bo ochrona się nami zainteresowała.
Hałda za KWK Krupiński:

Widok na Hutę Łaziska:

Krzysiek zauważa, że mam strzelony pręt pod siodełkiem. Nie wiem czy nie wytrzymał mojej "wieszakowej" wagi czy to po prostu zmęczenie materiału. Na wszelki wypadek poszukam jakiejś cud diety na odchudzanie kości ;)
Na tydzień przed rajdem muszę na szybko kombinować siodełko i nie mam praktycznie w ogóle czasu, żeby się do niego przyzwyczaić.
Awaria, ale da się jechać bez jakiegoś dyskomfortu:

Nie sprawdzamy czy ochrona będzie chciała nas pogonić z hałdy, wracamy z powrotem do lasu i lecimy na Woszczyce. Tu przelot przed DK-81 i kierunek Palowice.
Tak dobrze się jechało przed siebie, że jakimś cudem wylądowaliśmy na rynku w O żesz...! Orzeszu :)
Rynek raczej z nazwy:

...ale Jastrzębie-Zdrój nie ma rynku, a Zdrojem jest tylko z nazwy :)
Z Orzesza docieramy do Palowic, gdzie robimy dłuższą przerwę na Cole i batoniki.
Stąd już mamy rzut obręczą do kolejnego lasu. Tu już są szlaki, z których oczywiście korzystamy.
Staw Gichta:

Cysterskie kompozycje krajobrazowe i pojezierze Palowickie opuszczamy, by za chwilkę znaleźć się pod Miasteczkie TwinPigs. Tutaj tłum ludzi i pełen parking.
Załapaliśmy się nawet na pokaz jeździecki z Dzikiego Zachodu.
Bilety nabyte u koników w pakiecie "widok zza płotu" :P :

Spod Miasteczka TwinPigs kierujemy się na staw Śmieszek, przecinamy ulicę Nowopszczyńską i przed nami kolejny las - Baraniok - w który wbijamy się na wysokości Rudziczki i z którego wyjeżdżamy w Warszowicach.
Po raz kolejny przecinamy Wiślankę i przez Krzyżowice, Pniówek oraz świeżo otwartą Drogą Południową docieramy do domów. Chwilę wcześniej Krzysiek odbija w swoim kierunku.
To tyle z dnia dzisiejszego, kończę pisanie i zabieram się za szukanie nowego siodełka ;)

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
79.13 km (18.50 km teren), czas: 03:55 h, avg:20.20 km/h,
prędkość maks: 48.30 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Strumień, Suczec, Żory i tajemniczy obiekt...
Kolejny piękny dzień w raju :)
Słońce na niebie, ubieram się, wychodzę z domu i... zaczyna kropić, robi się ciemno, dodatkowo wiatr zaczyna mocniej wiać. Wracam do domu i czekam na rozwój sytuacji. Dostaję info od Asi, że u Niej słońce i zero obaw na jakikolwiek deszcz.
Podejście numer dwa. Wychodzę z domu, na niebie ciągle pochmurno i ciągle wieje, ale deszczu brak. Jakieś pół godziny jestem w plecy przez te pogodowe anomalia, znaczy przelotny deszcz. Nic nie szkodzi, nadrobię na trasie.
Ruszam.
Trasa:
Jastrzębie - Pawłowice - Trakt cesarsko-pruski - Strumień - Wisła Mala - Studzionka - Mizerów - Kryry - Suszec - Rudziczka - Żory - Rudziczka - Suszec - Żory - Jastrzębie
W sumie 73 km.
Kierunek Pawłowice, które mijam bokiem wzdłuż torów kolejowych. Tutaj pierwsze błoto spada na moje plecy ;)
Kolejne kilometry i przepiekny trakt cesarsko-pruski. Jak zwykle zachęcam, polecam i reklamuje.
Trakt Cesarsko-Pruski:

i jeszcze raz to zjawiskowe miejsce:

Po 15 kilometrach jestem w Strumieniu. Nie mam czasu na odpoczynek przy fontannie i wdychanie jodu. Mknę dalej na szerokich i szumiących oponach 2.25 ;)
Połykam Wisłę Małą, połykam Studzionkę i przed Mizerowem połyka mnie jakaś kolarka na kolarce... ale to nawet dobrze, bo dzięki niej łatwiej mi się jedzie. Trzymając się nieustannie na ogonie kolarzówki docieram do Suszca. Jeszcze tylko parę minut i jestem pod domem Asi i małej Ani, z którymi będę dzisiaj jeździł po tutejszych okolicach.
W planach mamy:
Staw Gwaruś, Staw Śmieszek i lądowisko dla helikopterów przy budynku ze złotym dachem.... to ten tajemniczy obiekt. Obiekt wypatrzony jakiś czas temu z ulicy.
Stawek Gwaruś:

EU07 ruszający ze stacji Suszec Kopalnia:

Staw Śmieszek i pingwinyz Madagaskaru:

to jest idealny przykład jak zachęcić ludzi do sprzątania po sobie wszelakich papierków czy innych śmieci.
Ania nakarmiła pingwinki. Dostały opakowania po Snickersach :)
W drodze powrotnej ze Śmieszka zahaczamy o tajemniczy obiekt.
Wieża ze złotym dachem:

na placu nowy Mercedes E-Class Coupe, za domem jakiś stary wojskowy samolot odrzutowy i najciekawszy obiekt - lądowisko dla helikopterów.
Po prawej wieża, po lewej lądowisko

Z drogi 935 widać dużo lepiej to lądowisko. Jadąc od Żor na Pszczynę tuż przed tabliczką informującą o wyjeździe z Żor patrzymy w lewo i widzimy złoty dach oraz lądowisko.
Zainteresowani tym tajemniczym obiektem, ale leniwi żeby się tam wybrać zapraszam na google street maps.
Namiary na widok z samolotem:
Samolot
Obok tego małego pałacyku znajduje się magazyn duńskiej firmy Dolle, która jest producentem schodów modułowych, strychowych, kręconych itd. Własnie między pałacykiem, a magazynem stoi samolot.
Wracamy do Suszcza, tu się żegnam z dziewczynami i wzdłuż lasu jadę w kierunku Żor. Przed samymi Żorami zaczyna kropić deszcz.
Na całe szczęście nie rozpadało się, całą drogę do Jastrzębia tylko kropiło.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Słońce na niebie, ubieram się, wychodzę z domu i... zaczyna kropić, robi się ciemno, dodatkowo wiatr zaczyna mocniej wiać. Wracam do domu i czekam na rozwój sytuacji. Dostaję info od Asi, że u Niej słońce i zero obaw na jakikolwiek deszcz.
Podejście numer dwa. Wychodzę z domu, na niebie ciągle pochmurno i ciągle wieje, ale deszczu brak. Jakieś pół godziny jestem w plecy przez te pogodowe anomalia, znaczy przelotny deszcz. Nic nie szkodzi, nadrobię na trasie.
Ruszam.
Trasa:
Jastrzębie - Pawłowice - Trakt cesarsko-pruski - Strumień - Wisła Mala - Studzionka - Mizerów - Kryry - Suszec - Rudziczka - Żory - Rudziczka - Suszec - Żory - Jastrzębie
W sumie 73 km.
Kierunek Pawłowice, które mijam bokiem wzdłuż torów kolejowych. Tutaj pierwsze błoto spada na moje plecy ;)
Kolejne kilometry i przepiekny trakt cesarsko-pruski. Jak zwykle zachęcam, polecam i reklamuje.
Trakt Cesarsko-Pruski:

i jeszcze raz to zjawiskowe miejsce:

Po 15 kilometrach jestem w Strumieniu. Nie mam czasu na odpoczynek przy fontannie i wdychanie jodu. Mknę dalej na szerokich i szumiących oponach 2.25 ;)
Połykam Wisłę Małą, połykam Studzionkę i przed Mizerowem połyka mnie jakaś kolarka na kolarce... ale to nawet dobrze, bo dzięki niej łatwiej mi się jedzie. Trzymając się nieustannie na ogonie kolarzówki docieram do Suszca. Jeszcze tylko parę minut i jestem pod domem Asi i małej Ani, z którymi będę dzisiaj jeździł po tutejszych okolicach.
W planach mamy:
Staw Gwaruś, Staw Śmieszek i lądowisko dla helikopterów przy budynku ze złotym dachem.... to ten tajemniczy obiekt. Obiekt wypatrzony jakiś czas temu z ulicy.
Stawek Gwaruś:

EU07 ruszający ze stacji Suszec Kopalnia:

Staw Śmieszek i pingwiny

to jest idealny przykład jak zachęcić ludzi do sprzątania po sobie wszelakich papierków czy innych śmieci.
Ania nakarmiła pingwinki. Dostały opakowania po Snickersach :)
W drodze powrotnej ze Śmieszka zahaczamy o tajemniczy obiekt.
Wieża ze złotym dachem:

na placu nowy Mercedes E-Class Coupe, za domem jakiś stary wojskowy samolot odrzutowy i najciekawszy obiekt - lądowisko dla helikopterów.
Po prawej wieża, po lewej lądowisko

Z drogi 935 widać dużo lepiej to lądowisko. Jadąc od Żor na Pszczynę tuż przed tabliczką informującą o wyjeździe z Żor patrzymy w lewo i widzimy złoty dach oraz lądowisko.
Zainteresowani tym tajemniczym obiektem, ale leniwi żeby się tam wybrać zapraszam na google street maps.
Namiary na widok z samolotem:
Samolot
Obok tego małego pałacyku znajduje się magazyn duńskiej firmy Dolle, która jest producentem schodów modułowych, strychowych, kręconych itd. Własnie między pałacykiem, a magazynem stoi samolot.
Wracamy do Suszcza, tu się żegnam z dziewczynami i wzdłuż lasu jadę w kierunku Żor. Przed samymi Żorami zaczyna kropić deszcz.
Na całe szczęście nie rozpadało się, całą drogę do Jastrzębia tylko kropiło.

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
72.86 km (18.00 km teren), czas: 04:12 h, avg:17.35 km/h,
prędkość maks: 45.80 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Beskid Ślaski: Równica
Niedziela, 21 października 2012 | dodano: 23.10.2012Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
Ostatnie słoneczne dni października i planowana wcześniej wyprawa na Równicę pod którą rozgrzewałem kilka dni wcześniej nogi krótkimi wypadami po okolicy.
Wyprawa razem z Benym i Rafałem. Niestety Damian od kilku dni męczył się na L4 i nie mógł do nas dołączyć - ale wiem, że żałuje bardzo. A jest czego żałować... ;)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Bąków - Drogomyśl - Skoczów - Ustroń - Beskidek (700 m.n.p.m.) - Równica (884 m.n.p.m.) - Ustroń - Skoczów - Drogomyśl - Bąków - Jastrzębie-Zdrój
W sumie 94 km.
Rozgrzewka była jak najbardziej wskazana, bo miałem spory przestój w jeżdżeniu rowerem. Dodatkowo niedzielny poranek był wyjątkowo mroźny (całe 6*C) i wyjątkowo mglisty. Idealne warunki na jazdę w krótkich spodenkach, szczególnie że długich wciąż nie posiadam :P
Dojazd do Ustronia dość oporny z mojej strony. Tempo narzucane przez Benego i Rafała jakoś mi nie odpowiadało. Nie wiem czy było dla mnie za zimno, zbyt pochmurno czy po prostu za wcześnie (jakąś wymówkę trzeba mieć ;)).
W Ustroniu zrzucamy z siebie bluzy. Robi się coraz cieplej i coraz piękniej. Parę ujęć artystycznych do filmiku i w drogę na szczyt.
oj nie ma letko:

jak widać z opisu dość ciekawie, aż ściągnąłem okularki bo wiedziałem, że jak zacznie ze mnie parować na tych podjazdach, to nic przez nie nie zobaczę.
Tu jeszcze wspomnę, że nim wjechaliśmy w góry to spotkał mnie drobny incydent. Lewa ręka na kierownicy, prawa wyłącza kamerkę, Rafał zajeżdża mi drogę, hamuje przednim hamulcem i... lot nad kierownicą zakończony pięknym telemarkiem. Dobrze, że buty wypięły się z SPDków, bo byłby lot na twarz. Szkoda tylko że przyhaczyłem o kierownice rozwalonym kilka dni wcześniej w pracy piszczelem... i znów mocno bolało i znów mocno spuchło... i tyle bólu poszło na marne, bo niestety materiału filmowego z tego przelotu nie było, zdążyłem kamerkę wyłączyć :)
10 minut na rozmasowanie piszczela i jestem gotowy do dalszej jazdy.
Wjeżdżamy w las... Nie znoszę zimna, nie znoszę deszczu i przenikliwie zimnego wiatru - a tak własnie mi się kojarzy jesień. To co zastałem w górach całkiem zniszczyło mój światopogląd.
ciepło, słonecznie, iście zajezłociście:

Złota jesień - Me gusta!
Na szlaku sporo turystów. Tych młodych i tych starszych, sporo również piesków z właścicielami. Każdy chciał skorzystać z pięknej słonecznej pogody.
My chyba na swoich rowerach byliśmy jakimś dziwnym zjawiskiem na tym terenie, bo raz po raz ktoś nas zaczepiał, albo głośno się zastanawiał jak my tu dajemy radę jeździć.
Doszło nawet do tego, że jakaś dziewczyna zdjęcia nam robiła. Pewnie wiedziała, że to Grupa Wypadowa. Człowiek jak się raz pojawi w mediach, to ta sława już za nim idzie :P
Na szczycie chwilka na delektowanie się widokiem na Brenną i okoliczne szczyty, a następnie zjazd na część komercyjną i gastronomiczną Równicy.
Tutaj tłumy. Pełno ludzi, samochodów, motocyklów i tylko garstka rowerzystów...
Widok z Równicy:

Po zregenerowaniu sił następuje punkt kulminacyjny. Zjazd trudnym technicznie szlakiem do Ustronia. Miejscami tak stromy, że ludzie ledwo schodzili. Część trasy przejechałem, część jednak poprowadziłem spokojnie rower. Mam dla kogo żyć, to nie będę się rzucał w przepaść.
Końcówka szlaku to dosłownie przelot rowerem. Na klamki hamulców naciskałem tylko dlatego, że turyści opornie uciekali z drogi. Tył roweru pięknie tańcował na liściach podczas manewru przyhamowywania. Prędkość przelotu miejscami dochodziła do 50 km/h. Coś pięknego. Dostałem takiego zastrzyku adrenaliny, że powrót do Jastrzębia przebiegał bez kryzysów i bez zmęczenia.
A tymczasem zapraszam na film:
tu jest wszystko od piękna po ekstremalną szybkość.

Tą wycieczką przekroczyłem granicę 2000 km :)
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyprawa razem z Benym i Rafałem. Niestety Damian od kilku dni męczył się na L4 i nie mógł do nas dołączyć - ale wiem, że żałuje bardzo. A jest czego żałować... ;)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Bąków - Drogomyśl - Skoczów - Ustroń - Beskidek (700 m.n.p.m.) - Równica (884 m.n.p.m.) - Ustroń - Skoczów - Drogomyśl - Bąków - Jastrzębie-Zdrój
W sumie 94 km.
Rozgrzewka była jak najbardziej wskazana, bo miałem spory przestój w jeżdżeniu rowerem. Dodatkowo niedzielny poranek był wyjątkowo mroźny (całe 6*C) i wyjątkowo mglisty. Idealne warunki na jazdę w krótkich spodenkach, szczególnie że długich wciąż nie posiadam :P
Dojazd do Ustronia dość oporny z mojej strony. Tempo narzucane przez Benego i Rafała jakoś mi nie odpowiadało. Nie wiem czy było dla mnie za zimno, zbyt pochmurno czy po prostu za wcześnie (jakąś wymówkę trzeba mieć ;)).
W Ustroniu zrzucamy z siebie bluzy. Robi się coraz cieplej i coraz piękniej. Parę ujęć artystycznych do filmiku i w drogę na szczyt.
oj nie ma letko:

jak widać z opisu dość ciekawie, aż ściągnąłem okularki bo wiedziałem, że jak zacznie ze mnie parować na tych podjazdach, to nic przez nie nie zobaczę.
Tu jeszcze wspomnę, że nim wjechaliśmy w góry to spotkał mnie drobny incydent. Lewa ręka na kierownicy, prawa wyłącza kamerkę, Rafał zajeżdża mi drogę, hamuje przednim hamulcem i... lot nad kierownicą zakończony pięknym telemarkiem. Dobrze, że buty wypięły się z SPDków, bo byłby lot na twarz. Szkoda tylko że przyhaczyłem o kierownice rozwalonym kilka dni wcześniej w pracy piszczelem... i znów mocno bolało i znów mocno spuchło... i tyle bólu poszło na marne, bo niestety materiału filmowego z tego przelotu nie było, zdążyłem kamerkę wyłączyć :)
10 minut na rozmasowanie piszczela i jestem gotowy do dalszej jazdy.
Wjeżdżamy w las... Nie znoszę zimna, nie znoszę deszczu i przenikliwie zimnego wiatru - a tak własnie mi się kojarzy jesień. To co zastałem w górach całkiem zniszczyło mój światopogląd.
ciepło, słonecznie, iście zajezłociście:
Złota jesień - Me gusta!
Na szlaku sporo turystów. Tych młodych i tych starszych, sporo również piesków z właścicielami. Każdy chciał skorzystać z pięknej słonecznej pogody.
My chyba na swoich rowerach byliśmy jakimś dziwnym zjawiskiem na tym terenie, bo raz po raz ktoś nas zaczepiał, albo głośno się zastanawiał jak my tu dajemy radę jeździć.
Doszło nawet do tego, że jakaś dziewczyna zdjęcia nam robiła. Pewnie wiedziała, że to Grupa Wypadowa. Człowiek jak się raz pojawi w mediach, to ta sława już za nim idzie :P
Na szczycie chwilka na delektowanie się widokiem na Brenną i okoliczne szczyty, a następnie zjazd na część komercyjną i gastronomiczną Równicy.
Tutaj tłumy. Pełno ludzi, samochodów, motocyklów i tylko garstka rowerzystów...
Widok z Równicy:

Po zregenerowaniu sił następuje punkt kulminacyjny. Zjazd trudnym technicznie szlakiem do Ustronia. Miejscami tak stromy, że ludzie ledwo schodzili. Część trasy przejechałem, część jednak poprowadziłem spokojnie rower. Mam dla kogo żyć, to nie będę się rzucał w przepaść.
Końcówka szlaku to dosłownie przelot rowerem. Na klamki hamulców naciskałem tylko dlatego, że turyści opornie uciekali z drogi. Tył roweru pięknie tańcował na liściach podczas manewru przyhamowywania. Prędkość przelotu miejscami dochodziła do 50 km/h. Coś pięknego. Dostałem takiego zastrzyku adrenaliny, że powrót do Jastrzębia przebiegał bez kryzysów i bez zmęczenia.
A tymczasem zapraszam na film:
tu jest wszystko od piękna po ekstremalną szybkość.

Tą wycieczką przekroczyłem granicę 2000 km :)
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
94.40 km (18.00 km teren), czas: 05:38 h, avg:16.76 km/h,
prędkość maks: 49.10 km/hTemperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)