- Kategorie:
- 0-50.64
- 100 i więcej.23
- 50-100.59
- Beskid Mały.2
- Beskid Śląski.19
- Beskid Żywiecki.0
- Miejska dżungla.11
- Off Road.61
- samotnie.37
- z Asią.14
Wpisy archiwalne w kategorii
Off Road
Dystans całkowity: | 4305.45 km (w terenie 1134.30 km; 26.35%) |
Czas w ruchu: | 263:13 |
Średnia prędkość: | 16.36 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.31 km/h |
Suma podjazdów: | 35383 m |
Maks. tętno maksymalne: | 191 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 179 (93 %) |
Suma kalorii: | 99630 kcal |
Liczba aktywności: | 61 |
Średnio na aktywność: | 70.58 km i 4h 18m |
Więcej statystyk |
Jastrzębski rajd rowerowy na Skrzyczne
Sobota, 19 lipca 2014 | dodano: 22.07.2014Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Kolejny wyczerpujący rajd. Najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, cały dzień na palącym słońcu, 150 kilometrów i ponad 9 godzin na rowerowym liczniku.
Opłaciło się, jest nowy rekord. Bariera 150 km została przekroczona.
Trasa:
Start rajdu z lekki poślizgiem. Ruszamy z pod TomaziBike o 8:20. W sumie jest nas 36 osób. Z Grupy Wypadowej prócz mnie pojawił się również Krzysiek - debiutant tegorocznej edycji rajdów i mój dzisiejszy dodatkowy kamerzysta ;)
Jak zwykle dojazd monotematyczny tą samą trasą. Pierwszy postój w Ustroniu, uzupełnianie płynów, przekąski w postaci bananów, pomarańczy, arbuzów, ciasteczek... tego dnia głównie skupiam się na bananach i na pomarańczach. Z Ustronia ruszamy na Wisłę, gdzie kawałek za Cieńkowem czeka na nas już ostatni lotny bufet.
Przez Wisłę przelatujemy niczym rowerowa szarańcza. Tak liczna grupka rowerzystów musi robić wrażenie na wąskim deptaku.
Spoglądając na ludzi kąpiących się w Wiśle mam ochotę dołączyć do nich, ale nie taki jest cel tego wypadu. Góra czeka na zdobycie i chłodną wiślańską pokusę trzeba było szybko wyrzucić z głowy.

Widoki z pożarówki © ralph03
Na ostatni bufet trzeba było wjechać pod górkę. W takich chwilach człowiek chce żeby Ziemia była płaska... a to dopiero początek i będzie jeszcze gorzej, dużo gorzej.
Gdy już docieram na ostatni punkt lotnego bufetu, pochłaniam bananową energię, uzupełniam znowu zapas izotonika w bidonie i dodatkowo wlewam 2 litry do bukłaka, tak abym miał już na całą trasę włącznie z powrotem do domu.

Zielony szlak - widoczki © ralph03
Tutaj kończy się asfalt, wjeżdżamy na żwirek drogi pożarowej i serpentynami pniemy się w górę. Dopiero teraz zaczyna doskwierać mi panujący upał. Pot leje mi się z czoła, spływa po nosie i co najgorsze zalewa mi oczy, które zaczynają szczypieć. Ponad 30*C i otwarta przestrzeń robią swoje. Na całe szczęście im wyżej tym lepsze widoki, więc jest jakaś rekompensatatego bólu.
Żeby nie słyszeć własnego oddechu i bicia serducha, które chyba chce wyskoczyć z klatki piersiowej, odpalam mojego wysłużonego iRivera i delektuje się muzyką oraz co jakiś czas widokami.
Na skraju pożarówki czeka na mnie część ekipy rowerowej. Kończy się żwirek, zaczyna się typowy beskidzki szlak turystyczny czyli kamol na kamolu. Kamienie średnie, duże, małe, okrągłe, płaskie... po prostu cały katalog kamiennych utrudnień. Pod górkę dość stromo i ciężko, ale udawało mi się nadrobić na licznych fragmentach prowadzących w dół. Zauważam, że z każdym sezonem czuje się bardziej pewnie na fragmentach gdzie trzeba zjeżdżać po kamieniach. To pewnie doświadczenie, a nie głupota, bo pewne fragmenty (zbyt wysokie półki skalne albo zbyt duże nagromadzenie głazów wraz ze sporą stromizną) odpuszczam i nie ryzykuje. Nie ten typ roweru i szkoda zrobić boom w środku niczego. Co z tego, że mam zawsze ze sobą apteczkę jak i tak będzie boleć i przyjemność nijaka z tego. Bezpieczniej przeprowadzić rower te kilka metrów, żeby znów cieszyć się jazdą.
Jeszcze przed Malinowską Skałą znowu trafiam na ekipę. Tak, tak znowu czekają na mnie :P Mnie jak zwykle nigdzie się nie spieszy, biorę trasę na spokojnie, po drodze robię zdjęcia, nagrywam materiał filmowy z widokami (rok temu ktoś mi zarzucił, że w filmie za mało widoków) i walczę z podjazdami :)

Zielony szlak w tle Żywiec i Skrzyczne © ralph03
Gdy docieram do Malinowskiej Skały, to już tylko Krzysiek na mnie czeka. Jakieś 10 minut wcześniej dzwonił do mnie z pytaniem jak mam daleko i gdzie jestem. W oddali widać mknącą ekipę rowerową. Chwilę odpoczywam i ruszamy z Krzyskiem w kierunku masztu nad którym krążą paralotniarze, a nawet i szybowiec.
Przed 15:30 osiągam 1257 m n.p.m. Jestem wymęczony ale szczęśliwy w końcu to najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, a ja wgramoliłem się na niego już po raz drugi na rowerze. W schronisku zamawiamy z Krzyśkiem tradycyjnie żurek. Wiedzcie, że żurek był rewelacyjny, a ilość białej kiełbasy powalała. Wydaje mi się, że to był najlepszy żurek ze schroniska jaki jadłem :)

Zielony szlak ze Skrzycznego - widok na Malinowską Skałę © ralph03
Ustalamy z resztą ekipy jak będziemy wracać. W sumie to chyba prawie wszyscy jednogłośnie i jednomyślnie obrali kierunek Salmopol, a później asfaltem w dół do Wisły Malinki. Pierwotny mój plan był taki, żeby z Salmopolu pojechać czarnym szlakiem w kierunku Brennej przez Stary Groń, ale zjazd asfaltem w taki upał był zbyt kuszący.
Grupowa fotka na szczycie i zwartą ekipą ruszamy z powrotem do Malinowskiej Skały, gdzie będziemy wjeżdżać na czerwony szlak Stefana Huli w kierunku Przełęczy Salmopol.

Malinowska skała - Widok na Żywiec © ralph03
Mknąc po kamieniach trafiam na pierwszą grupkę osób. Ktoś złapał gumę. Nie ma tragedii, nie pierwszy i nie ostatni raz tego dnia. Opony firmy Bontrager rządziły w łapaniu pan. Zwalniam i za swoimi plecami słyszę głośny syk powietrza... kolejna guma. W tym roku nie u mnie :) Krzysiek rozcina na kamieniach dętkę... i oponę marki? Oczywiście Bontrager :) Prócz zmiany dętki czeka nas klejenie opony.
Ugadujemy się z resztą grupy, że nie muszą na nas czekać, bo chwilę nam to zejdzie. W sumie zostaje z nami Edek, Darek i Tomek.
Krzysiek dostaje ode mnie reprymendę za jeżdżenie na oponach na wykończeniu Ja w ubiegłym roku też w taki sposób złapałem kapcia, też jechałem prawie na slickach, myśląc że jeszcze nie czas na nowe opony. Nawet mniej więcej w tych samym okolicach dziurawiłem dętkę. Może gdzieś tam jakaś żyła wodna płynie.

Malinowska skała - Widok na Skrzyczne © ralph03
W skromnej grupce docieramy do Malinowskiej Skały, chwilkę zjeżdżamy czerwonym szlakiem, a następnie odbijamy na drogę pożarową. Na pożarówce pozostał nam jeden podjazd, a później już szybka jazda w dół.
Tu kolejna awaria, tym razem Tomek łapie gumę. Nie, nie miał Bontragerów na obręczach :)
Ja z racji rozpędzenia się już tego nie oglądałem, tylko dojechałem sam na przełęcz, gdzie czekał na nas Sebastian. Sebastian ruszył w tłumie ze Skrzycznego i stracił Edka z oczu :)

Jaaaa, jak tu jest pięknie :) © ralph03
Gdy już cała nasz grupka dotarła na Salmopol, zaczęła się najszybsza część dzisiejszego dnia. Zjeżdżamy do Malinki asfaltowymi serpentynami. Momentami na liczniku ponad 60 km/h. Na niektórych serpentynach ta predkość była zbyt duża prędkość. Wyrzucało rowery na przeciwny pas. Dodatkowo czuć było, że brakuje przełożeń w rowerze żeby wycisnąć jeszcze coś więcej i pognać w dół jeszcze szybciej. No cóż to góral, a nie szosa ale i tak było super.
W ubiegłym roku wjeżdżałem tu rowerem asfaltem, to w tym roku wreszcie dowiedziałem się jak to jest zjechać asfaltem. Opcja druga zdecydowanie lepsza i dawała dużo frajdy. Człowiek zapomniał o całym zmęczeniu, o tych litrach wylanego potu na podjazdach, o tej walce z myślami, o kołatającym sercu... znów pojawiła się motywacja do dalszej jazdy, znowu są siły na powrót do domu, a nawet myśl żeby wrócić ciut niestandardowo, tak aby przekroczyć barierę 150 km i pokazać kolegów alternatywną trasę. W końcu wszyscy jeździmy po to, żeby coś nowego zobaczyć, coś nowego przeżyć i nie nudzić się - STOP NUDZIE!!! ;)

Widok na Małe Skrzyczne i Skrzyczne © ralph03
Poprowadziłem chłopaków lekko zmodyfikowaną trasą do Jastrzębia, dzięki temu wskoczyło dodatkowe kilka kilometrów i gdy spod biedronkowej myjni dotarłem na garaże na moim liczniku widniało 150 km! Jest to poprawiony rekord z ubiegłego sezonu, gdzie padły 142 kilometry i jest to mój nowy rekord życiowy.
A jeśli jesteśmy już przy padaniu, to padł w rowerze support w rowerze po prawie 5600 kilometrach..
Filmik z wypadu:

Paralotnie nad Skrzycznem i te widoki :) © ralph03
Temperatura:32.0 HR max:177 ( 92%) HR avg:141 ( 73%) Kalorie: 6999 (kcal)
Opłaciło się, jest nowy rekord. Bariera 150 km została przekroczona.
Trasa:
Start rajdu z lekki poślizgiem. Ruszamy z pod TomaziBike o 8:20. W sumie jest nas 36 osób. Z Grupy Wypadowej prócz mnie pojawił się również Krzysiek - debiutant tegorocznej edycji rajdów i mój dzisiejszy dodatkowy kamerzysta ;)
Jak zwykle dojazd monotematyczny tą samą trasą. Pierwszy postój w Ustroniu, uzupełnianie płynów, przekąski w postaci bananów, pomarańczy, arbuzów, ciasteczek... tego dnia głównie skupiam się na bananach i na pomarańczach. Z Ustronia ruszamy na Wisłę, gdzie kawałek za Cieńkowem czeka na nas już ostatni lotny bufet.
Przez Wisłę przelatujemy niczym rowerowa szarańcza. Tak liczna grupka rowerzystów musi robić wrażenie na wąskim deptaku.
Spoglądając na ludzi kąpiących się w Wiśle mam ochotę dołączyć do nich, ale nie taki jest cel tego wypadu. Góra czeka na zdobycie i chłodną wiślańską pokusę trzeba było szybko wyrzucić z głowy.

Widoki z pożarówki © ralph03
Na ostatni bufet trzeba było wjechać pod górkę. W takich chwilach człowiek chce żeby Ziemia była płaska... a to dopiero początek i będzie jeszcze gorzej, dużo gorzej.
Gdy już docieram na ostatni punkt lotnego bufetu, pochłaniam bananową energię, uzupełniam znowu zapas izotonika w bidonie i dodatkowo wlewam 2 litry do bukłaka, tak abym miał już na całą trasę włącznie z powrotem do domu.

Zielony szlak - widoczki © ralph03
Tutaj kończy się asfalt, wjeżdżamy na żwirek drogi pożarowej i serpentynami pniemy się w górę. Dopiero teraz zaczyna doskwierać mi panujący upał. Pot leje mi się z czoła, spływa po nosie i co najgorsze zalewa mi oczy, które zaczynają szczypieć. Ponad 30*C i otwarta przestrzeń robią swoje. Na całe szczęście im wyżej tym lepsze widoki, więc jest jakaś rekompensatatego bólu.
Żeby nie słyszeć własnego oddechu i bicia serducha, które chyba chce wyskoczyć z klatki piersiowej, odpalam mojego wysłużonego iRivera i delektuje się muzyką oraz co jakiś czas widokami.
Na skraju pożarówki czeka na mnie część ekipy rowerowej. Kończy się żwirek, zaczyna się typowy beskidzki szlak turystyczny czyli kamol na kamolu. Kamienie średnie, duże, małe, okrągłe, płaskie... po prostu cały katalog kamiennych utrudnień. Pod górkę dość stromo i ciężko, ale udawało mi się nadrobić na licznych fragmentach prowadzących w dół. Zauważam, że z każdym sezonem czuje się bardziej pewnie na fragmentach gdzie trzeba zjeżdżać po kamieniach. To pewnie doświadczenie, a nie głupota, bo pewne fragmenty (zbyt wysokie półki skalne albo zbyt duże nagromadzenie głazów wraz ze sporą stromizną) odpuszczam i nie ryzykuje. Nie ten typ roweru i szkoda zrobić boom w środku niczego. Co z tego, że mam zawsze ze sobą apteczkę jak i tak będzie boleć i przyjemność nijaka z tego. Bezpieczniej przeprowadzić rower te kilka metrów, żeby znów cieszyć się jazdą.
Jeszcze przed Malinowską Skałą znowu trafiam na ekipę. Tak, tak znowu czekają na mnie :P Mnie jak zwykle nigdzie się nie spieszy, biorę trasę na spokojnie, po drodze robię zdjęcia, nagrywam materiał filmowy z widokami (rok temu ktoś mi zarzucił, że w filmie za mało widoków) i walczę z podjazdami :)

Zielony szlak w tle Żywiec i Skrzyczne © ralph03
Gdy docieram do Malinowskiej Skały, to już tylko Krzysiek na mnie czeka. Jakieś 10 minut wcześniej dzwonił do mnie z pytaniem jak mam daleko i gdzie jestem. W oddali widać mknącą ekipę rowerową. Chwilę odpoczywam i ruszamy z Krzyskiem w kierunku masztu nad którym krążą paralotniarze, a nawet i szybowiec.
Przed 15:30 osiągam 1257 m n.p.m. Jestem wymęczony ale szczęśliwy w końcu to najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, a ja wgramoliłem się na niego już po raz drugi na rowerze. W schronisku zamawiamy z Krzyśkiem tradycyjnie żurek. Wiedzcie, że żurek był rewelacyjny, a ilość białej kiełbasy powalała. Wydaje mi się, że to był najlepszy żurek ze schroniska jaki jadłem :)

Zielony szlak ze Skrzycznego - widok na Malinowską Skałę © ralph03
Ustalamy z resztą ekipy jak będziemy wracać. W sumie to chyba prawie wszyscy jednogłośnie i jednomyślnie obrali kierunek Salmopol, a później asfaltem w dół do Wisły Malinki. Pierwotny mój plan był taki, żeby z Salmopolu pojechać czarnym szlakiem w kierunku Brennej przez Stary Groń, ale zjazd asfaltem w taki upał był zbyt kuszący.
Grupowa fotka na szczycie i zwartą ekipą ruszamy z powrotem do Malinowskiej Skały, gdzie będziemy wjeżdżać na czerwony szlak Stefana Huli w kierunku Przełęczy Salmopol.

Malinowska skała - Widok na Żywiec © ralph03
Mknąc po kamieniach trafiam na pierwszą grupkę osób. Ktoś złapał gumę. Nie ma tragedii, nie pierwszy i nie ostatni raz tego dnia. Opony firmy Bontrager rządziły w łapaniu pan. Zwalniam i za swoimi plecami słyszę głośny syk powietrza... kolejna guma. W tym roku nie u mnie :) Krzysiek rozcina na kamieniach dętkę... i oponę marki? Oczywiście Bontrager :) Prócz zmiany dętki czeka nas klejenie opony.
Ugadujemy się z resztą grupy, że nie muszą na nas czekać, bo chwilę nam to zejdzie. W sumie zostaje z nami Edek, Darek i Tomek.
Krzysiek dostaje ode mnie reprymendę za jeżdżenie na oponach na wykończeniu Ja w ubiegłym roku też w taki sposób złapałem kapcia, też jechałem prawie na slickach, myśląc że jeszcze nie czas na nowe opony. Nawet mniej więcej w tych samym okolicach dziurawiłem dętkę. Może gdzieś tam jakaś żyła wodna płynie.

Malinowska skała - Widok na Skrzyczne © ralph03
W skromnej grupce docieramy do Malinowskiej Skały, chwilkę zjeżdżamy czerwonym szlakiem, a następnie odbijamy na drogę pożarową. Na pożarówce pozostał nam jeden podjazd, a później już szybka jazda w dół.
Tu kolejna awaria, tym razem Tomek łapie gumę. Nie, nie miał Bontragerów na obręczach :)
Ja z racji rozpędzenia się już tego nie oglądałem, tylko dojechałem sam na przełęcz, gdzie czekał na nas Sebastian. Sebastian ruszył w tłumie ze Skrzycznego i stracił Edka z oczu :)

Jaaaa, jak tu jest pięknie :) © ralph03
Gdy już cała nasz grupka dotarła na Salmopol, zaczęła się najszybsza część dzisiejszego dnia. Zjeżdżamy do Malinki asfaltowymi serpentynami. Momentami na liczniku ponad 60 km/h. Na niektórych serpentynach ta predkość była zbyt duża prędkość. Wyrzucało rowery na przeciwny pas. Dodatkowo czuć było, że brakuje przełożeń w rowerze żeby wycisnąć jeszcze coś więcej i pognać w dół jeszcze szybciej. No cóż to góral, a nie szosa ale i tak było super.
W ubiegłym roku wjeżdżałem tu rowerem asfaltem, to w tym roku wreszcie dowiedziałem się jak to jest zjechać asfaltem. Opcja druga zdecydowanie lepsza i dawała dużo frajdy. Człowiek zapomniał o całym zmęczeniu, o tych litrach wylanego potu na podjazdach, o tej walce z myślami, o kołatającym sercu... znów pojawiła się motywacja do dalszej jazdy, znowu są siły na powrót do domu, a nawet myśl żeby wrócić ciut niestandardowo, tak aby przekroczyć barierę 150 km i pokazać kolegów alternatywną trasę. W końcu wszyscy jeździmy po to, żeby coś nowego zobaczyć, coś nowego przeżyć i nie nudzić się - STOP NUDZIE!!! ;)

Widok na Małe Skrzyczne i Skrzyczne © ralph03
Poprowadziłem chłopaków lekko zmodyfikowaną trasą do Jastrzębia, dzięki temu wskoczyło dodatkowe kilka kilometrów i gdy spod biedronkowej myjni dotarłem na garaże na moim liczniku widniało 150 km! Jest to poprawiony rekord z ubiegłego sezonu, gdzie padły 142 kilometry i jest to mój nowy rekord życiowy.
A jeśli jesteśmy już przy padaniu, to padł w rowerze support w rowerze po prawie 5600 kilometrach..
Filmik z wypadu:

Paralotnie nad Skrzycznem i te widoki :) © ralph03
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
150.18 km (43.00 km teren), czas: 09:12 h, avg:16.32 km/h,
prędkość maks: 62.30 km/hTemperatura:32.0 HR max:177 ( 92%) HR avg:141 ( 73%) Kalorie: 6999 (kcal)
Jastrzębski rajd rowerowy na Stożek
Niedziela, 29 czerwca 2014 | dodano: 30.06.2014Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
To był czwarty jastrzębski rajd rowerowy w tym sezonie i pierwszy dla mnie. W tym roku z Grupą Wypadową odpuściliśmy pierwsze kilka rajdów, jeżdżąc w tym samym czasie swoje zaplanowane wypady. W niedzielę jednak wybraliśmy się na rajd, bo według nas był ciekawy i trudny, a przy okazji chcieliśmy dokończyć coś, co nie udało się Nam kilka tygodni temu czyli zrobić trasę Stożek, Przełęcz Kubalonka i Stecówka.
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Golasowice - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Wisła - Stożek Wielki 978 m n.p.m. - Przełęcz Kubalonka 761 m n.p.m. - Stecówka 760 m n.p.m. - Wisła - Ustroń - Ochaby - Drogomyśl - Golasowice - Jastrzębie-Zdrój
Wyruszam przed 8, tak aby na czas dotrzeć pod sklep TomaziBike. Na miejscu jest już spora grupka uczestników rajdu w tym moi rowerowi znajomi :)
Skład Grupy Wypadowej mocno okrojony. W praktyce cały rajd i dodatkowo zaplanowaną trasę pokonałem z Rafałem. Jeszcze z samego rana odwiedziłem Benego, żeby pożyczyć druga kamerkę wraz z uprzężą na klatę.
W rajdzie startuje 70 rowerzystów, co według mnie jest świetnym wynikiem zważywszy na to, że trasa jest długa, końcówka trasy męcząca, żar będzie lał się z nieba, a na popołudnie zapowiadane są burze i ulewy.
Całym peletonem mkniemy standardową trasą przez Bzie, Golasowice, Drogomyśl, Ochaby, Skoczów i za deptakiem w Ustroniu robimy pierwszy postój. Tankuje bidon, wciągam banana i pomarańcza, doposażam Rafała w GoPro i jestem gotowy na dalszą część trasy. Postój trwa jednak dłużej, bo parę osób walczy z dętkami. Na całym rajdzie w sumie naliczyłem cztery przypadki złapania kapcia, ale słyszałem, że było tego więcej ;)
Do Wisły również docieramy standardową trasą, ale jeden z uczestników ma poprowadzić nas inną trasą i już zaczyna być ciekawie. Zamiast kierować się bezpośrednio na Wisła-Łabajów, kierujemy się w stronę Malinki by na wysokości kempingów Jonidło odbić na drugą stronę Wisły w kierunku ulicy Spacerowej. Część Wisłę pokonało mostem, część Wisłę pokonało... Wisłą. Ja wybrałem opcję ciekawszą i schłodziłem sobie nogi w Wiśle :D
Za Wisłą czekał na nas pierwszy stromy podjazd. Niektórzy z wycieńczenia pytali czy to już Stożek ;) To jeszcze nie był Stożek, ale widoki też świetne.

Ulica Spacerowa w Wiśle © ralph03

Ulica spacerowa w Wiśle - Widok na Czantorię © ralph03
Po zebraniu się całej grupki jedziemy dalej. Kolejny postój w Wiśle Łabajowie w cieniu dawanym przez 25 metrowy wiadukt kolejowy, który powstał w latach 1931- 1933.
Znowu uzupełniam bidon, dodatkowo wlewam jeszcze izotonik do bukłaka i tak dociążony mogę ruszać w kierunku stacji dolnej Stożka.
Nie jest przesadnie stromo, całość przejeżdżam na raz w siodle. Pod stacją kolejny postój i zbieranie sił na już konkretny podjazd i konkretne stromizny. Znów widzę osoby walczące z dętkami ale są również osoby walczące z własnymi myślami krzątając się w okolicach wyciągu. Grupka osób odpuściła sobie próbę pokonania wzniesienia o własnych siłach i skorzystała z wyciągu, ale większość tak jak i ja chciała powalczyć z górą.

Wisła Stożek - stacja dolna © ralph03
Prócz walki ze stromizną, walczyłem z latającymi muchami, które upodobały sobie nie tyle co mnie, co kierownicę w moim rowerze. Miałem więc dodatkowych pasażerów, którzy rozsiedli się na manetkach od przerzutek, na klamkach od hamulców lub bezpośrednio na kierownicy. Nie wszystkie muchy jednak dotarły na gapę na szczyt Stożka, dla niektórych z nich to była ostatnia jazda w ich jakże krótkim życiu :P

Wisła Stożek - stacja górna © ralph03
Na stacji górnej Stożka jeszcze robię kilka fotek, odbywam dłuższą rozmowę z gościem z Krakowa, który swoim rowerowym czołgiem zjeżdża w dół ile sił w nogach i odwagi w głowie :) Później jeszcze tylko wypych pod górkę, kilkanaście metrów jazdy i jestem pod schroniskiem, gdzie trwa wielkie święto rowerowe - zdjęcia, przyjęcia i zimne napoje ;)

Lans pod schroniskiem Stożka :)
Żegnamy się z uczestnikami rajdu, spoglądamy na niebo i razem z Rafałem jedziemy niebieskim szlakiem w kierunku Przełęczy Łączecko. Szlak niebieski dużo łatwiejszy niż czerwony, którym ostatnim razem jechaliśmy. Tutaj nie ma półek skalnych i niebezpiecznie wystających korzeni. Można ciąć w dół miejscami tylko uważając na jakieś większe skupiska kamieni. Za przełęczą odłączamy się od szlaku niebieskiego i znajdujemy skrót prowadzący częściowo przez las i częściowo przez polanę z wysoką trawą. Bardzo fajny singielek.
Skrót prowadzi nas na drogę pożarowa, na której biegnie czerwony szlak.

Czerwony szlak ze Stożka na Przeł. Kubalonka © ralph03
Tu znów zbaczamy ze szlaku i cały czas jedziemy drogą pożarową, bo tak szybciej, wygodniej i widokowo.

Widok na Ochodzitę, a gdzieś w tle Mała Fatra © ralph03
Pożarówką docieramy do osiedla Kubalonka. Zostaje nam wspiąć się kawałkiem drogi 941 na Przełęcz Kubalonka i z powrotem wrócić na czerwony szlak. Teraz asfaltem w kierunku schroniska na Stecówce.
W schronisku zero ludzi, ale pod drodze mijaliśmy kilka grupek, chyba wszyscy uciekają przed tym co wisi od dłuższego czasu w powietrzu. Jemy ciepłą strawę i ruszamy w kierunku Czarnej Wisełki. Zahaczamy o zaporę i Jezioro Czerniańskie

Widok z zapory Jeziora Czerniańskiego na Zameczek Prezydenta RP © ralph03
Szybki zjazd do Centrum Wisły i szlakami rowerowymi kierujemy się w stronę Jastrzębia.
Im bliżej domu tym powietrze robi się coraz świeższe i coraz zimniejsze, zwiastując zbliżający się deszcz. Deszczowa pogoda dopada nas w Drogomyślu. Pierwszą większa chmurę przeczekujemy pod wiata na wózki w Biedronce. Ubieramy kurteczki przeciwdeszczowe i ruszamy jak wciąż pada, ale już nie leje.
Kolejna fala ulewna fala deszczu łapie nas w Golasowicach. Dłuższą chwilę oblegamy przystanek autobusowy, ale żadnych rokowań na polepszenie pogody nie widać, więc opuszczamy schronienie i jedziemy do Jastrzębia. Chwilę po przekroczeniu granicy miasta w niebie zakręcają kurki z woda i już nic nie leje się nam na kaski :)
Słowa końcowe? Było świetnie, jest rekord długości trasy w tym sezonie i będzie z tego filmik :P

Widok ze stacji górnej Stożka © ralph03
Temperatura:27.0 HR max:191 (100%) HR avg:145 ( 75%) Kalorie: 6657 (kcal)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Golasowice - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Wisła - Stożek Wielki 978 m n.p.m. - Przełęcz Kubalonka 761 m n.p.m. - Stecówka 760 m n.p.m. - Wisła - Ustroń - Ochaby - Drogomyśl - Golasowice - Jastrzębie-Zdrój
Wyruszam przed 8, tak aby na czas dotrzeć pod sklep TomaziBike. Na miejscu jest już spora grupka uczestników rajdu w tym moi rowerowi znajomi :)
Skład Grupy Wypadowej mocno okrojony. W praktyce cały rajd i dodatkowo zaplanowaną trasę pokonałem z Rafałem. Jeszcze z samego rana odwiedziłem Benego, żeby pożyczyć druga kamerkę wraz z uprzężą na klatę.
W rajdzie startuje 70 rowerzystów, co według mnie jest świetnym wynikiem zważywszy na to, że trasa jest długa, końcówka trasy męcząca, żar będzie lał się z nieba, a na popołudnie zapowiadane są burze i ulewy.
Całym peletonem mkniemy standardową trasą przez Bzie, Golasowice, Drogomyśl, Ochaby, Skoczów i za deptakiem w Ustroniu robimy pierwszy postój. Tankuje bidon, wciągam banana i pomarańcza, doposażam Rafała w GoPro i jestem gotowy na dalszą część trasy. Postój trwa jednak dłużej, bo parę osób walczy z dętkami. Na całym rajdzie w sumie naliczyłem cztery przypadki złapania kapcia, ale słyszałem, że było tego więcej ;)
Do Wisły również docieramy standardową trasą, ale jeden z uczestników ma poprowadzić nas inną trasą i już zaczyna być ciekawie. Zamiast kierować się bezpośrednio na Wisła-Łabajów, kierujemy się w stronę Malinki by na wysokości kempingów Jonidło odbić na drugą stronę Wisły w kierunku ulicy Spacerowej. Część Wisłę pokonało mostem, część Wisłę pokonało... Wisłą. Ja wybrałem opcję ciekawszą i schłodziłem sobie nogi w Wiśle :D
Za Wisłą czekał na nas pierwszy stromy podjazd. Niektórzy z wycieńczenia pytali czy to już Stożek ;) To jeszcze nie był Stożek, ale widoki też świetne.

Ulica Spacerowa w Wiśle © ralph03

Ulica spacerowa w Wiśle - Widok na Czantorię © ralph03
Po zebraniu się całej grupki jedziemy dalej. Kolejny postój w Wiśle Łabajowie w cieniu dawanym przez 25 metrowy wiadukt kolejowy, który powstał w latach 1931- 1933.
Znowu uzupełniam bidon, dodatkowo wlewam jeszcze izotonik do bukłaka i tak dociążony mogę ruszać w kierunku stacji dolnej Stożka.
Nie jest przesadnie stromo, całość przejeżdżam na raz w siodle. Pod stacją kolejny postój i zbieranie sił na już konkretny podjazd i konkretne stromizny. Znów widzę osoby walczące z dętkami ale są również osoby walczące z własnymi myślami krzątając się w okolicach wyciągu. Grupka osób odpuściła sobie próbę pokonania wzniesienia o własnych siłach i skorzystała z wyciągu, ale większość tak jak i ja chciała powalczyć z górą.

Wisła Stożek - stacja dolna © ralph03
Prócz walki ze stromizną, walczyłem z latającymi muchami, które upodobały sobie nie tyle co mnie, co kierownicę w moim rowerze. Miałem więc dodatkowych pasażerów, którzy rozsiedli się na manetkach od przerzutek, na klamkach od hamulców lub bezpośrednio na kierownicy. Nie wszystkie muchy jednak dotarły na gapę na szczyt Stożka, dla niektórych z nich to była ostatnia jazda w ich jakże krótkim życiu :P

Wisła Stożek - stacja górna © ralph03
Na stacji górnej Stożka jeszcze robię kilka fotek, odbywam dłuższą rozmowę z gościem z Krakowa, który swoim rowerowym czołgiem zjeżdża w dół ile sił w nogach i odwagi w głowie :) Później jeszcze tylko wypych pod górkę, kilkanaście metrów jazdy i jestem pod schroniskiem, gdzie trwa wielkie święto rowerowe - zdjęcia, przyjęcia i zimne napoje ;)

Lans pod schroniskiem Stożka :)
Żegnamy się z uczestnikami rajdu, spoglądamy na niebo i razem z Rafałem jedziemy niebieskim szlakiem w kierunku Przełęczy Łączecko. Szlak niebieski dużo łatwiejszy niż czerwony, którym ostatnim razem jechaliśmy. Tutaj nie ma półek skalnych i niebezpiecznie wystających korzeni. Można ciąć w dół miejscami tylko uważając na jakieś większe skupiska kamieni. Za przełęczą odłączamy się od szlaku niebieskiego i znajdujemy skrót prowadzący częściowo przez las i częściowo przez polanę z wysoką trawą. Bardzo fajny singielek.
Skrót prowadzi nas na drogę pożarowa, na której biegnie czerwony szlak.

Czerwony szlak ze Stożka na Przeł. Kubalonka © ralph03
Tu znów zbaczamy ze szlaku i cały czas jedziemy drogą pożarową, bo tak szybciej, wygodniej i widokowo.

Widok na Ochodzitę, a gdzieś w tle Mała Fatra © ralph03
Pożarówką docieramy do osiedla Kubalonka. Zostaje nam wspiąć się kawałkiem drogi 941 na Przełęcz Kubalonka i z powrotem wrócić na czerwony szlak. Teraz asfaltem w kierunku schroniska na Stecówce.
W schronisku zero ludzi, ale pod drodze mijaliśmy kilka grupek, chyba wszyscy uciekają przed tym co wisi od dłuższego czasu w powietrzu. Jemy ciepłą strawę i ruszamy w kierunku Czarnej Wisełki. Zahaczamy o zaporę i Jezioro Czerniańskie

Widok z zapory Jeziora Czerniańskiego na Zameczek Prezydenta RP © ralph03
Szybki zjazd do Centrum Wisły i szlakami rowerowymi kierujemy się w stronę Jastrzębia.
Im bliżej domu tym powietrze robi się coraz świeższe i coraz zimniejsze, zwiastując zbliżający się deszcz. Deszczowa pogoda dopada nas w Drogomyślu. Pierwszą większa chmurę przeczekujemy pod wiata na wózki w Biedronce. Ubieramy kurteczki przeciwdeszczowe i ruszamy jak wciąż pada, ale już nie leje.
Kolejna fala ulewna fala deszczu łapie nas w Golasowicach. Dłuższą chwilę oblegamy przystanek autobusowy, ale żadnych rokowań na polepszenie pogody nie widać, więc opuszczamy schronienie i jedziemy do Jastrzębia. Chwilę po przekroczeniu granicy miasta w niebie zakręcają kurki z woda i już nic nie leje się nam na kaski :)
Słowa końcowe? Było świetnie, jest rekord długości trasy w tym sezonie i będzie z tego filmik :P

Widok ze stacji górnej Stożka © ralph03
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
138.92 km (41.00 km teren), czas: 07:56 h, avg:17.51 km/h,
prędkość maks: 54.00 km/hTemperatura:27.0 HR max:191 (100%) HR avg:145 ( 75%) Kalorie: 6657 (kcal)
Trzy Kopce Wiślańskie, Salmopol, Stary Groń
Niedziela, 22 czerwca 2014 | dodano: 23.06.2014Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
W poprzedni weekend była przerwa na Dni Jastrzębia Zdroju ale znów wraca weekend rowerowy, a konkretnie niedziela rowerowa.
Mój autorski plan wyglądał mniej więcej tak. Dojechać do Wisły pod hotel Gołębiewski, a następnie górami przejechać do Brennej i wrócić z powrotem do Jastrzębia. Mój plan poprawił Rafał i dorzucił do niego Trzy Kopce Wiślańskie, Salmopol, Grabową i Stary Groń.
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Wisła - Dobka - Trzy Kopce (810 m n.p.m.) - Smerekowiec (835 m n.p.m.) - Przełęcz Salmopolska (934 m n.p.m.) - Grabowa (907 m n.p.m.) - Stary Groń (792 m n.p.m.) - Horzelica (797 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wielkie - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Zbiórka o 8 rano, skład bardzo okrojony, bo jadę tylko ja i Rafał. Reszta na weekendowych wyjazdach, na remontach, na imprezach, po imprezach albo nie wiadomo co, bo nie odpisali.
Pierwsze 50 kilometrów, to jazda praktycznie po płaskim. Właściwa akcja miała rozpocząć się dopiero spod "Gołębia".

Podjazd za Gołębiewskim © ralph03
Początek wjazdu dość łagodny po bruku, następnie odbijamy w prawo i już dalej stromo asfaltem przez las. Wiedziałem, że będzie stromo ale nie że aż tak stromo... Podjazd pokonany, choć wzięty na 2x, żeby odsapnąć chwilkę ;) Trzymamy się szlaku i jak się okazuje, to nie był do końca najlepszy pomysł, bo szlak zawracał do Wisły.

Nawet owce były w szoku ;) © ralph03
Żeby nie wracać niepotrzebnie, decydujemy się dojechać do Dobki troszeczkę na przełaj. Dzięki takiej zagrywce kilka razy przejeżdżamy przez ogrodzone łąki oraz zahaczamy o prywatne gospodarstwa/posesje znajdujące się w środku niczego - w zimę muszą mieć bardzo ciężko, żeby dostać się do "cywilizacji". Tu natrafiamy na pierwsze widoki, a ma być tego jeszcze więcej.

Widok z okolic Cyrhla © ralph03
W Dobce łapie nas pierwszy deszcz. Momentami to nawet ulewa. Na szczęście w pobliżu jest przystanek PKS i na szczęście są to przelotne opady deszczu.

Przystanek Dobka, pierwszy deszcz © ralph03
Do Dopki było w dół więc teraz dla odmiany znowu wspinaczka, bo znowu pod górkę... na szczęście podjazd asfaltem. Docieramy do niebieskiego szlaku, trafiamy na pozostałości po Bike Maratonie i kończy się asfalt.

Bike Maraton Wisła © ralph03
Trasą Bike Maratonu docieramy do schroniska na Trzech Kopcach Wiślańskich. Punkt widokowy więc i focenie. Szybkie fotki i śmigamy dalej, bo dzisiaj z pogodą jak z kobietą - strasznie humorzasta i nie wiadomo o co jej chodzi (raz słońce, raz deszcz i przeważnie pochmurno). Bez zbędnego odpoczynku kierujemy się żółtym szlakiem w kierunku Przełęczy Salmopol.

Trzy Kopce Wiślańskie © ralph03

Trzy Kopce Wiślańskie - widok na Wisłę © ralph03
Znowu łapie nas deszcz. Soszyste krople spadają z nieba. Tym razem schronienie dają nam drzewa, bo przystanków brak w okolicy :)
Po deszczu na niebie znowu pojawia się słońce i możemy dalej podążać za strzałkami Bike Maratonu Wisły. Tuż przed Salmopolem strzałki odbijają w lewo, my jednak trzymamy się zółttego szlaku. Końcówkę musimy brać na wypych. Kamienie, korzenie, stromizna -Welcome to the Jungle Beskidy.

Zielonym w kierunku Przeł. Salmopol © ralph03

Ostatnie pchnięcia i asfalt © ralph03
Końcówkę pod Salmopol pokonujemy asfaltem, aby ponowni wjechać na szlak. Teraz kolor czerwonym do Grabowej, a później czarnym na Stary Groń.

Rewitalizacja schroniska Chata Grabowa © ralph03
Na czarnym szlaku sporo widoków.

Na czarnym szlaku, widok na Halę Jaworową © ralph03
Hala Jaworowa... niecały rok temu z Damianem z trudem wpychaliśmy pod nią rowery, podczas gdy Beny z Rafałem opalali się na samej górze ;) Dla przypomnienia wkleję filmik pod wpisem.
Kolejny punkt kulminacyjny na naszej trasie to Stary Groń.

Stary Groń © ralph03
Później już jazda w dół. Drobny fragment trzeba było zejść z roweru, bo podłoże zbyt ruchome i zbyt kamieniste na nasze rowery. A rozbijać się na samej końcówce szlaku... no nie warto.
Mimo szybkiego zjazdu nie omieszkałem zatrzymać się na zrobienie widokowych fotek :)

Horzelnica - punkt widokowy © ralph03

Końcówka czarnego szlaku, w dole Brenna © ralph03
Ostatni już deszcz złapał nas w samym Jastrzębiu. Przymusowy postój pod drzewem w Bziu czekając aż deszczowe chmury przesuną się troszeczkę. Jak kończyłem trasę, to pojawiło się ponownie słońce.
Niedzielna trasa mimo sporej ilości stromych i męczących podjazdów sprawiła mi sporo przyjemności. Po pierwsze sporo świetnych widoków, bo jazda odkrytymi grzbietami. A skoro podjazdy, to i zjazdy na których mięśnie mogły odpocząć... przynajmniej mięśnie nóg, bo ręce czasem aż bolały od trzymania kierownicy i dohamowywania :)
Z tego wypadu nie będzie filmowej produkcji, bo nie brałem sprzętu ze sobą. Na pocieszenie filmik z ubiegłego roku, a nowsze produkcje filmowe wkrótce, bo się podobno jakiś rajd na Stożek szykuje czy cuś ;)
Temperatura:20.0 HR max:175 ( 91%) HR avg:140 ( 73%) Kalorie: 5817 (kcal)
Mój autorski plan wyglądał mniej więcej tak. Dojechać do Wisły pod hotel Gołębiewski, a następnie górami przejechać do Brennej i wrócić z powrotem do Jastrzębia. Mój plan poprawił Rafał i dorzucił do niego Trzy Kopce Wiślańskie, Salmopol, Grabową i Stary Groń.
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Wisła - Dobka - Trzy Kopce (810 m n.p.m.) - Smerekowiec (835 m n.p.m.) - Przełęcz Salmopolska (934 m n.p.m.) - Grabowa (907 m n.p.m.) - Stary Groń (792 m n.p.m.) - Horzelica (797 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wielkie - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Zbiórka o 8 rano, skład bardzo okrojony, bo jadę tylko ja i Rafał. Reszta na weekendowych wyjazdach, na remontach, na imprezach, po imprezach albo nie wiadomo co, bo nie odpisali.
Pierwsze 50 kilometrów, to jazda praktycznie po płaskim. Właściwa akcja miała rozpocząć się dopiero spod "Gołębia".

Podjazd za Gołębiewskim © ralph03
Początek wjazdu dość łagodny po bruku, następnie odbijamy w prawo i już dalej stromo asfaltem przez las. Wiedziałem, że będzie stromo ale nie że aż tak stromo... Podjazd pokonany, choć wzięty na 2x, żeby odsapnąć chwilkę ;) Trzymamy się szlaku i jak się okazuje, to nie był do końca najlepszy pomysł, bo szlak zawracał do Wisły.

Nawet owce były w szoku ;) © ralph03
Żeby nie wracać niepotrzebnie, decydujemy się dojechać do Dobki troszeczkę na przełaj. Dzięki takiej zagrywce kilka razy przejeżdżamy przez ogrodzone łąki oraz zahaczamy o prywatne gospodarstwa/posesje znajdujące się w środku niczego - w zimę muszą mieć bardzo ciężko, żeby dostać się do "cywilizacji". Tu natrafiamy na pierwsze widoki, a ma być tego jeszcze więcej.

Widok z okolic Cyrhla © ralph03
W Dobce łapie nas pierwszy deszcz. Momentami to nawet ulewa. Na szczęście w pobliżu jest przystanek PKS i na szczęście są to przelotne opady deszczu.

Przystanek Dobka, pierwszy deszcz © ralph03
Do Dopki było w dół więc teraz dla odmiany znowu wspinaczka, bo znowu pod górkę... na szczęście podjazd asfaltem. Docieramy do niebieskiego szlaku, trafiamy na pozostałości po Bike Maratonie i kończy się asfalt.

Bike Maraton Wisła © ralph03
Trasą Bike Maratonu docieramy do schroniska na Trzech Kopcach Wiślańskich. Punkt widokowy więc i focenie. Szybkie fotki i śmigamy dalej, bo dzisiaj z pogodą jak z kobietą - strasznie humorzasta i nie wiadomo o co jej chodzi (raz słońce, raz deszcz i przeważnie pochmurno). Bez zbędnego odpoczynku kierujemy się żółtym szlakiem w kierunku Przełęczy Salmopol.

Trzy Kopce Wiślańskie © ralph03

Trzy Kopce Wiślańskie - widok na Wisłę © ralph03
Znowu łapie nas deszcz. Soszyste krople spadają z nieba. Tym razem schronienie dają nam drzewa, bo przystanków brak w okolicy :)
Po deszczu na niebie znowu pojawia się słońce i możemy dalej podążać za strzałkami Bike Maratonu Wisły. Tuż przed Salmopolem strzałki odbijają w lewo, my jednak trzymamy się zółttego szlaku. Końcówkę musimy brać na wypych. Kamienie, korzenie, stromizna -Welcome to the

Zielonym w kierunku Przeł. Salmopol © ralph03

Ostatnie pchnięcia i asfalt © ralph03
Końcówkę pod Salmopol pokonujemy asfaltem, aby ponowni wjechać na szlak. Teraz kolor czerwonym do Grabowej, a później czarnym na Stary Groń.

Rewitalizacja schroniska Chata Grabowa © ralph03
Na czarnym szlaku sporo widoków.

Na czarnym szlaku, widok na Halę Jaworową © ralph03
Hala Jaworowa... niecały rok temu z Damianem z trudem wpychaliśmy pod nią rowery, podczas gdy Beny z Rafałem opalali się na samej górze ;) Dla przypomnienia wkleję filmik pod wpisem.
Kolejny punkt kulminacyjny na naszej trasie to Stary Groń.

Stary Groń © ralph03
Później już jazda w dół. Drobny fragment trzeba było zejść z roweru, bo podłoże zbyt ruchome i zbyt kamieniste na nasze rowery. A rozbijać się na samej końcówce szlaku... no nie warto.
Mimo szybkiego zjazdu nie omieszkałem zatrzymać się na zrobienie widokowych fotek :)

Horzelnica - punkt widokowy © ralph03

Końcówka czarnego szlaku, w dole Brenna © ralph03
Ostatni już deszcz złapał nas w samym Jastrzębiu. Przymusowy postój pod drzewem w Bziu czekając aż deszczowe chmury przesuną się troszeczkę. Jak kończyłem trasę, to pojawiło się ponownie słońce.
Niedzielna trasa mimo sporej ilości stromych i męczących podjazdów sprawiła mi sporo przyjemności. Po pierwsze sporo świetnych widoków, bo jazda odkrytymi grzbietami. A skoro podjazdy, to i zjazdy na których mięśnie mogły odpocząć... przynajmniej mięśnie nóg, bo ręce czasem aż bolały od trzymania kierownicy i dohamowywania :)
Z tego wypadu nie będzie filmowej produkcji, bo nie brałem sprzętu ze sobą. Na pocieszenie filmik z ubiegłego roku, a nowsze produkcje filmowe wkrótce, bo się podobno jakiś rajd na Stożek szykuje czy cuś ;)
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
112.63 km (35.00 km teren), czas: 07:17 h, avg:15.46 km/h,
prędkość maks: 41.60 km/hTemperatura:20.0 HR max:175 ( 91%) HR avg:140 ( 73%) Kalorie: 5817 (kcal)
Zapora w Goczałkowicach, Pszczyna i trochę lasów
Po ponad tygodniu przerwy wracam.
Tym razem na rower wyciągam Asię. Będą to Jej pierwsze kilometry w tym roku i chyba za dużo jak na pierwszy raz :P
Dzień wcześniej dostaliśmy zaproszenie na pojawienie się rowerami na Zaporze w Goczałkowicach. Ale nim się umówimy ze znajomymi, to trzeba sprawdzić kondycję i tak powstał pomysł na pierwszą część trasy.
Z Suszca na Kryry, Mizerów i za Studzionką wskakujemy na szlak R4.

Widok z Łąki na Beskidy © ralph03
Z eR czwórki odbijamy w prawo i kierujemy się na zaporę. Na miejscu garstka ludzi. Rolkarze, "kijkarze", spacerowicze i rowerzyści ale to i tak pustki jak na to miejsce. Za to pełno owadów. Co jakiś czas zderzaliśmy się z chmurą latających stworzeń - kto miał okularki ten rządził, kto nie miał ten radził sobie w inny sposób ;)

Nagły atak owadów latających © ralph03
Na końcu zapory, przy samym lesie powstaje jakiś obiekt drewniany.

Takie coś powstaje na końcu zapory © ralph03
Pierwszy postój robimy na niewygodnych ławkach na zaporze. Pewnie dlatego niewygodne, żeby ludzie spędzali czas aktywnie, a nie siedzieli bezczynnie na tyłkach. W ogóle to teren zapory strasznie zapuszczony. Jeszcze trochę i trawa będzie wysoka na półtora metra.

Wiślana Trasa Rowerowa na zaporze w Goczałkowicach © ralph03
Kolejną przerwę robimy już na rynku w Pszczynie. Tradycyjnie przepyszne lody. Polecam te o smaku ciasteczka i gumy balonowej - smak dzieciństwa ;)

Lody na pszczyńskim rynku :) © ralph03
Na rynku zastanawiamy się w jaki sposób wracać.
- tak jak przyjechaliśmy czyli R4 - pomysł słaby, bo źle będzie wyglądać na mapce z endomondo :P
- drogą wojewódzką nr 935 - pomysł kiepski, nie jestem fanem jazdy rowerem głównymi drogami. Nie ma kolarzówki, nie walczę o średnią prędkość i takich dróg unikam jak tylko mogę.
- bocznymi drogami na prawo od drogi 935 - pomysł najciekawszy. Poznawanie nowym miejsc, nowych tras, czasem człowiek się zgubi. To co lubię ;)
Szybko przemykamy przez park i trafiamy na szlak.

Kierunek obwodnica Pszczyny © ralph03
Trzymając się szlaku i raz po raz zerkając na mapę żeby kierować się w stronę Suszca, a nie Kobiór docieramy do lasów w Czarkowie.

Czarków - betonowe płyty dla czołgów? © ralph03
Tu znów przegląd mapy, żeby idealnie trafić w leśne skrzyżowania i w miarę wygodnie dotrzeć do Suszca.
Asia dzielnie walczy z bólem tyłka i nóg, ciut za dużo kilometrów jak na pierwszy raz. Nawet nie pociesza Ją fakt, że wybieram płaską trasę. Obiecałem, że nie będzie pod górkę. A jak delikatnie jest pod górkę, to oczywiście nie jest - to złudzenie optyczne, skomplikowanych system luster i fatamorgana jednocześnie :P
Szybkie liczenie skrzyżowań leśnych i idealnie trafiamy na Plessówkę. Problem jest tylko jeden. Ostatni 600 metrowy fragment leśny od kilku lat jest zaorany, pewnie przez ciężkie maszyny po ścince drzew. Dodatkowo zarośnięty i miejscami podmokły...

Ciemna strona szlaku Plessówka - Suszec © ralph03
Przedzieramy się przez rowy, pokrzywy, chaszcze, paryje, grzęzawiska, zarośla, aż wreszcie docieramy pod bramę posesji państwa Szenderów.

Wjazd na posesję państwa Szenderów © ralph03
Zamykamy za sobą bramę i już po asfalcie docieramy do domu.
Było nieźle jak na pierwszy raz. Kondycję dziewczyna ma, a ja mam przerąbane za ilość kilometrów ;)

Zapora - Goczałkowice-Zdrój © ralph03
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
58.65 km (14.00 km teren), czas: 04:06 h, avg:14.30 km/h,
prędkość maks: 37.40 km/hTemperatura:26.0 HR max:140 ( 73%) HR avg:102 ( 53%) Kalorie: 1165 (kcal)
Pasmo Stożka i Czantorii.
Poniedziałek, 9 czerwca 2014 | dodano: 10.06.2014Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
7:00 Grupa Wypadowa w składzie Beny, Krzysiek, Marcin i dwa Rafały wyruszają zdobywać beskidzkie szczyty. Znów zabrakło pełnego składu. Dwóch Damianów nie miało możliwości dołączyć się do wypadu.
Plan minimum był przejechać szczytami od Czantorii do Kubalonki, plan maksimum i jednocześnie totalnie hardkorowy aż do Brennej czyli zaliczyć Beskidek, Stecówkę, schronisko na Przysłopie pod Baranią Góra, dalej Salmopol, Grabowa, Stary Groń, Horzelica i później od Brennej niż po płaskim do domu.
Plan hardkorowy na całe szczęście pozostał planem, do Kubalonki też nie dojechaliśmy bo z rozpędu minęliśmy szlak... ale dla pędzenia w dół z prędkościami powyżej 50 km/h było warto :P
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Pielgrzymowice - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Mała Czantoria 866 m n.p.m, - Wielka Czantoria 995 m n.p.m., Soszów Mały 764 m n.p.m., Soszów Wielki 886 m n.p.m., Stożek Mały 843 m n.p.m., Stożek Wielki 978 m n.p.m., Kyrkawica 973 m n.p.m., Kiczory 990 m n.p.m., Wisła - Ustroń - Skoczów - Ochaby, Drogomyśl - Strumień - Pawłowice - Jastrzębie-Zdrój
Poranek bardzo znośny, powietrze rześkie ale słońce coraz wyżej gdy dojechaliśmy do Ustronia mój licznik w rowerze zbliżał się do magicznych 30 stopni Celcjusza. Licznik pokazuje również 40 kilometrów i zaczynamy wspinaczkę pod Czantorię. Najpierw asfalt, a później już tylko trasy offroadowe. Kamienie, korzenie i jeszcze więcej kamieni.
Momentami Grupa Wypadowa staje się Grupą Wypychową :)

Grupa Wypychowa © ralph03
Pierwszym szczytem na naszej trasie była Mała Czantoria.

Mała Czantoria © ralph03
Rzut okiem na widok z Poniwca i jedziemy na Wielką Czantorię.

Kolej Linowa Poniwiec © ralph03
Zza drzew już widać płatną wieże widokową.

Widok na Wielką Czantorię z Poniwca © ralph03
Mimo ponad 30 stopniowych upałów udało się. Zdobywamy Czantorię. Szybkie foto i jedziemy dalej, bo przed nami jeszcze długa i wyboista droga, pełna kamieni.

Czantoria zdobyta © ralph03
Kolejnym miejscem na naszej trasie. Schronisko w Soszowie.

Soszów Schronisko © ralph03
Na szczyt jeszcze kawałek, stromy kawałek. Pierwszy etap w siodle, z czego jestem dumny. Drugi etap wypych i nie wstydzę się tego ;)

Soszów Wielki © ralph03
Widok zrekompensował trudy.

Widok z Soszowa Wielkiego © ralph03
Najlepsze było dopiero przed Nami. Najpierw zachwycił nas widok z Cieślara. Na horyzoncie widać było samiuśkie Tatry.

Widok na Tatry z Cieślara © ralph03
a później mega, super, hiper, przekozak zjazd. Było piekielnie szybko, w pewnym momencie aż się wystraszyłem, bo zarzuciło mi rowerem i na chwilkę opuściłem trasę. Strach wynikał z tego, że okoliczni mieszkańcy bardzo upodobali sobie drut kolczasty do ochrony swoich polan i polanek, a ja wpadłem z rowerem na skraj polany. Na szczęście akurat w tym miejscu brakowało słupka i drut leżał w trawie. Moja noga nie ucierpiała, a do dziurawienia opon miałem jeszcze kilka centymetrów zapasu. Góreczkę polecam :)
Wszystko co piękne szybko się kończy, a zaczyna się kolejny wypych. Stromizna, kamienie, korzenie i jest kolejne schronisko i kolejny szczyt...

Stożek Wielki © ralph03
i kolejny napój gazowany prosto z lodówki :) Przez cały wypad wypiłem 2 litry izotonika, 1.33 l Coca Coli, 0,5 l Fanty i 0,5 l Mirindy, dzięki temu uzupełniałem cukry i chłodziłem ciało.
Podążając dalej czerwonym szlakiem, trafiamy na trzy dziewczyny jadące na koniach. Ciekawy widok szczególnie w górach. Pierwsza myśl "jak one tu dojechały. Ten odcinek szlaku jest dość wąski i skalisty i korzeni. Kilka razy musiałem wyszarpywać stopę z bloków, żeby nie wyglebić. Między Kyrkawicą, a Kiczorą docieramy do skałek, na które się wspinam i robię pamiątkową fotkę.

Widok ze skałek, okolice Kiczory © ralph03
Za Przełęczą Łączesko niechcący zbaczamy ze szlaku i zamiast kierować się na Kubalonkę, to pojechaliśmy w kierunku Wisły Głębce. Zaczął się asfalt i po raz kolejny przegapione szlak. Tym razem opuszczamy szlak niebieski. Po długim, szybkim i asfaltowym zjeździe wyjeżdżamy w Wiśle Łabajowie.

Kompleks skoczni narciarskich Wisła - Łabajów © ralph03
Niektórym te pogubione szlaki były w niesmak, bo Kubalonka miała być takim minimum. Ale po przeanalizowaniu na spokojnie wszystkiego nawet dobrze wyszło, że jednak nie pchaliśmy (słowo klucz) się w kierunku Kubalonki. Wypych byłby na pewno :)
W Wiśle jemy obiad, w Drogomyślu moczymy nogi. Marcin oczywiście jak zwykle pływa :)

Drogomyśl - ulga dla nóg © ralph03
Wracamy przez Strumień, bo Beny chce nam pokazać zaporę.

Zapora w Strumieniu © ralph03
Po 13 godzinach wracamy do domów szczęśliwi i opaleni, choć opalenizna typowo rowerowa :)

Słońce chyliło się ku zachodowi © ralph03
Filmik z wypadu wkrótce.

"Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!"
Temperatura:32.0 HR max:135 ( 70%) HR avg:179 ( 93%) Kalorie: 5835 (kcal)
Plan minimum był przejechać szczytami od Czantorii do Kubalonki, plan maksimum i jednocześnie totalnie hardkorowy aż do Brennej czyli zaliczyć Beskidek, Stecówkę, schronisko na Przysłopie pod Baranią Góra, dalej Salmopol, Grabowa, Stary Groń, Horzelica i później od Brennej niż po płaskim do domu.
Plan hardkorowy na całe szczęście pozostał planem, do Kubalonki też nie dojechaliśmy bo z rozpędu minęliśmy szlak... ale dla pędzenia w dół z prędkościami powyżej 50 km/h było warto :P
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Pielgrzymowice - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Mała Czantoria 866 m n.p.m, - Wielka Czantoria 995 m n.p.m., Soszów Mały 764 m n.p.m., Soszów Wielki 886 m n.p.m., Stożek Mały 843 m n.p.m., Stożek Wielki 978 m n.p.m., Kyrkawica 973 m n.p.m., Kiczory 990 m n.p.m., Wisła - Ustroń - Skoczów - Ochaby, Drogomyśl - Strumień - Pawłowice - Jastrzębie-Zdrój
Poranek bardzo znośny, powietrze rześkie ale słońce coraz wyżej gdy dojechaliśmy do Ustronia mój licznik w rowerze zbliżał się do magicznych 30 stopni Celcjusza. Licznik pokazuje również 40 kilometrów i zaczynamy wspinaczkę pod Czantorię. Najpierw asfalt, a później już tylko trasy offroadowe. Kamienie, korzenie i jeszcze więcej kamieni.
Momentami Grupa Wypadowa staje się Grupą Wypychową :)

Grupa Wypychowa © ralph03
Pierwszym szczytem na naszej trasie była Mała Czantoria.

Mała Czantoria © ralph03
Rzut okiem na widok z Poniwca i jedziemy na Wielką Czantorię.

Kolej Linowa Poniwiec © ralph03
Zza drzew już widać płatną wieże widokową.

Widok na Wielką Czantorię z Poniwca © ralph03
Mimo ponad 30 stopniowych upałów udało się. Zdobywamy Czantorię. Szybkie foto i jedziemy dalej, bo przed nami jeszcze długa i wyboista droga, pełna kamieni.

Czantoria zdobyta © ralph03
Kolejnym miejscem na naszej trasie. Schronisko w Soszowie.

Soszów Schronisko © ralph03
Na szczyt jeszcze kawałek, stromy kawałek. Pierwszy etap w siodle, z czego jestem dumny. Drugi etap wypych i nie wstydzę się tego ;)

Soszów Wielki © ralph03
Widok zrekompensował trudy.

Widok z Soszowa Wielkiego © ralph03
Najlepsze było dopiero przed Nami. Najpierw zachwycił nas widok z Cieślara. Na horyzoncie widać było samiuśkie Tatry.

Widok na Tatry z Cieślara © ralph03
a później mega, super, hiper, przekozak zjazd. Było piekielnie szybko, w pewnym momencie aż się wystraszyłem, bo zarzuciło mi rowerem i na chwilkę opuściłem trasę. Strach wynikał z tego, że okoliczni mieszkańcy bardzo upodobali sobie drut kolczasty do ochrony swoich polan i polanek, a ja wpadłem z rowerem na skraj polany. Na szczęście akurat w tym miejscu brakowało słupka i drut leżał w trawie. Moja noga nie ucierpiała, a do dziurawienia opon miałem jeszcze kilka centymetrów zapasu. Góreczkę polecam :)
Wszystko co piękne szybko się kończy, a zaczyna się kolejny wypych. Stromizna, kamienie, korzenie i jest kolejne schronisko i kolejny szczyt...

Stożek Wielki © ralph03
i kolejny napój gazowany prosto z lodówki :) Przez cały wypad wypiłem 2 litry izotonika, 1.33 l Coca Coli, 0,5 l Fanty i 0,5 l Mirindy, dzięki temu uzupełniałem cukry i chłodziłem ciało.
Podążając dalej czerwonym szlakiem, trafiamy na trzy dziewczyny jadące na koniach. Ciekawy widok szczególnie w górach. Pierwsza myśl "jak one tu dojechały. Ten odcinek szlaku jest dość wąski i skalisty i korzeni. Kilka razy musiałem wyszarpywać stopę z bloków, żeby nie wyglebić. Między Kyrkawicą, a Kiczorą docieramy do skałek, na które się wspinam i robię pamiątkową fotkę.

Widok ze skałek, okolice Kiczory © ralph03
Za Przełęczą Łączesko niechcący zbaczamy ze szlaku i zamiast kierować się na Kubalonkę, to pojechaliśmy w kierunku Wisły Głębce. Zaczął się asfalt i po raz kolejny przegapione szlak. Tym razem opuszczamy szlak niebieski. Po długim, szybkim i asfaltowym zjeździe wyjeżdżamy w Wiśle Łabajowie.

Kompleks skoczni narciarskich Wisła - Łabajów © ralph03
Niektórym te pogubione szlaki były w niesmak, bo Kubalonka miała być takim minimum. Ale po przeanalizowaniu na spokojnie wszystkiego nawet dobrze wyszło, że jednak nie pchaliśmy (słowo klucz) się w kierunku Kubalonki. Wypych byłby na pewno :)
W Wiśle jemy obiad, w Drogomyślu moczymy nogi. Marcin oczywiście jak zwykle pływa :)

Drogomyśl - ulga dla nóg © ralph03
Wracamy przez Strumień, bo Beny chce nam pokazać zaporę.

Zapora w Strumieniu © ralph03
Po 13 godzinach wracamy do domów szczęśliwi i opaleni, choć opalenizna typowo rowerowa :)

Słońce chyliło się ku zachodowi © ralph03
Filmik z wypadu wkrótce.

"Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą!"
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
125.94 km (40.00 km teren), czas: 08:27 h, avg:14.90 km/h,
prędkość maks: 50.90 km/hTemperatura:32.0 HR max:135 ( 70%) HR avg:179 ( 93%) Kalorie: 5835 (kcal)
Lasy kobiórskie + Tychy i Jezioro Paprocańskie
Piątkowe plany na sobotę brzmiały Karvina. Wszystko zmieniło się, gdy Beny podesłał mapkę lasy kobiórskie i tour de Jezioro Paprocańskie.
Ekipa miała być silna Beny, Rafał, Marcin, Damian i ja. Nad ranem tuż przed zbiórką odpadł Marcin z powodu nagłej choroby oraz Damian, tak profilaktycznie żeby się nie rozchorować skoro za tydzień ma wypad na Śnieżkę.
Pogoda tego dnia nie rozpieszczała, na termometrach 7*C, zero słońca i silny wiatr.
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Pawłowice - Studzionka - Pszczyna - Tychy - Kobiór - Suszec
Ten weekend testowałem kolejną aplikację, która mogłaby zastąpić Endomondo. Choć Endomondo chyba się wystraszyło, bo przez cały weekend nawet nie zająknęło się i cały czas pracowało należycie.
Propozycję programu Strava podesłała mi Monika, która śmiga rowerem w Anglii. Pozdrawiam
O programie wiele nie napiszę, specjalnie mnie nie zachwycił. Akurat jeździłem w rękawiczkach z palcami i niezbyt wygodnie szła mi obsługa tego programu. Na Endomondo zdecydowanie wygodniej.
Strona programu mało przejrzysta i ciężko mi się odnaleźć.
Coś mi się wydaje, że zostanę przy endomondo. Ale być może coś jeszcze potestuję. Aplikacji na Androida jest multum.
W drogę.
Najpierw do Pawłowic, a później traktami i szlakiem R4 do Pszczyny. Pod zamkiem chwilka przerwy na aplikację prowiantu.

Przerwa w parku w Pszczynie © ralph03
Następnie Plessówką w kierunku Kobióra. Jednak plessówką nie jedziemy do samego Kobióra, odbijamy na szlak czerwony i śmigamy lasem.
Beny już wcześniej ustalił ślad którym mamy jechać i został zaskoczony. Rzeczka Korzenica i żadnej kładki, na mapce to inaczej wyglądało i było przejezdne. Zresztą po wale ziemnym widać, że kiedyś dało się przejechać na drugą stronę.

I jak tu dostać się na drugą stronę? © ralph03
Trudno trzeba znaleźć objazd. Miały być lasy kobiórskie, to na bogato :)
Przy okazji trafiamy pod wieżę widokową.

Wieża obserwacyjna © ralph03

Jaka wieża? To dostrzegalnia p. poż © ralph03
Na chwilkę wyjeżdżamy z lasu, żeby przeciąż drogę numer 1. Beny obiecał atrakcje i nie zawiódł. Przecinamy drogę w miejscu, w którym pracują panie zwane ssakami leśnymi. Trafiamy na blondynkę zajęta rozwiązywaniem krzyżówek. Nie zakłócając jej zajęć wbijamy w kolejny las i za kilka kilometrów docieramy pod zameczek myśliwski

Zameczek Myśliwski w Promnicach © ralph03
oraz do celu podróży Jeziora Paprocańskiego.

Jezioro Paprocańskie © ralph03
W pobliżu jeziora znajduje się charakterystyczny obiekt - pięciogwiazdkowy Hotel Piramida. Pozytywna moc piramidy słono kosztuje.

Hotel Piramida © ralph03
Według mapki mieliśmy zrobić kółko wokół jeziora i wracać. Ale w planach są inne atrakcje. Jedziemy na cmentarz, na drugi koniec Tychów. Rafał bardzo chciał podjechać na grób Ryśka... nie tego z klanu (choć on też nie żyje i nie zabiły go kartony, tylko bandyci). Rafałowi chodzi o Ryśka z Dżemu.
W drodze z cmentarza przejeżdżamy przez Śląską Giełdę Kwiatową oraz obok Browaru Tyskiego.
Nim wróciliśmy nad jezioro zahaczamy jeszcze o kebabownię Izmir na pętli, gdzie kosztujemy dań ze szczura ;)

Dieta rowerzysty. Ohh yeahh ;) © ralph03
Druga strona jeziora jest ciekawie urządzona. Jest zrobiony deptak, cześć wyłożona znienawidzonymi kostkami brukowymi ale jest fragment wyłożony drobnym żwirkiemi muchomorkiem. Deptak wciąż w budowie i mam nadzieję, że poprowadzą go wokół jeziora.
Trzeba przyznać, że mieszkańcy Tychów, Kobióra i okolic mają świetne miejsce do spacerów z kijkami, biegania czy jeżdżenia na rowerze. Tutejsze lasy poprzecinane są różnorodnymi ścieżkami czy asfaltowymi uliczkami. Jest gdzie się zgubić, jest gdzie uciec i odpocząć od zgiełku miasta. Wbijasz w las i słychać tylko szum wiatru, drzew i śpiew ptaków. Jak wbijesz dość głęboko, to jest spore prawdopodobieństwo, że nie trafisz na żadnego człowieka. Coś pięknego :)
Powrót w kierunku domu od Kobióra szlakiem niebieskim Plessówka. Ja jazdę kończę w Suszczu. Jestem umówiony na seans filmowy i kino skandynawskie. Beny z Rafałem przez Pawłowice wracają domów.

Sweet focia przy zameczku © ralph03
Powrót do domu
Temperatura:10.0 HR max:168 ( 87%) HR avg:132 ( 69%) Kalorie: 3600 (kcal)
Ekipa miała być silna Beny, Rafał, Marcin, Damian i ja. Nad ranem tuż przed zbiórką odpadł Marcin z powodu nagłej choroby oraz Damian, tak profilaktycznie żeby się nie rozchorować skoro za tydzień ma wypad na Śnieżkę.
Pogoda tego dnia nie rozpieszczała, na termometrach 7*C, zero słońca i silny wiatr.
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Pawłowice - Studzionka - Pszczyna - Tychy - Kobiór - Suszec
Ten weekend testowałem kolejną aplikację, która mogłaby zastąpić Endomondo. Choć Endomondo chyba się wystraszyło, bo przez cały weekend nawet nie zająknęło się i cały czas pracowało należycie.
Propozycję programu Strava podesłała mi Monika, która śmiga rowerem w Anglii. Pozdrawiam
O programie wiele nie napiszę, specjalnie mnie nie zachwycił. Akurat jeździłem w rękawiczkach z palcami i niezbyt wygodnie szła mi obsługa tego programu. Na Endomondo zdecydowanie wygodniej.
Strona programu mało przejrzysta i ciężko mi się odnaleźć.
Coś mi się wydaje, że zostanę przy endomondo. Ale być może coś jeszcze potestuję. Aplikacji na Androida jest multum.
W drogę.
Najpierw do Pawłowic, a później traktami i szlakiem R4 do Pszczyny. Pod zamkiem chwilka przerwy na aplikację prowiantu.

Przerwa w parku w Pszczynie © ralph03
Następnie Plessówką w kierunku Kobióra. Jednak plessówką nie jedziemy do samego Kobióra, odbijamy na szlak czerwony i śmigamy lasem.
Beny już wcześniej ustalił ślad którym mamy jechać i został zaskoczony. Rzeczka Korzenica i żadnej kładki, na mapce to inaczej wyglądało i było przejezdne. Zresztą po wale ziemnym widać, że kiedyś dało się przejechać na drugą stronę.

I jak tu dostać się na drugą stronę? © ralph03
Trudno trzeba znaleźć objazd. Miały być lasy kobiórskie, to na bogato :)
Przy okazji trafiamy pod wieżę widokową.

Wieża obserwacyjna © ralph03

Jaka wieża? To dostrzegalnia p. poż © ralph03
Na chwilkę wyjeżdżamy z lasu, żeby przeciąż drogę numer 1. Beny obiecał atrakcje i nie zawiódł. Przecinamy drogę w miejscu, w którym pracują panie zwane ssakami leśnymi. Trafiamy na blondynkę zajęta rozwiązywaniem krzyżówek. Nie zakłócając jej zajęć wbijamy w kolejny las i za kilka kilometrów docieramy pod zameczek myśliwski

Zameczek Myśliwski w Promnicach © ralph03
oraz do celu podróży Jeziora Paprocańskiego.

Jezioro Paprocańskie © ralph03
W pobliżu jeziora znajduje się charakterystyczny obiekt - pięciogwiazdkowy Hotel Piramida. Pozytywna moc piramidy słono kosztuje.

Hotel Piramida © ralph03
Według mapki mieliśmy zrobić kółko wokół jeziora i wracać. Ale w planach są inne atrakcje. Jedziemy na cmentarz, na drugi koniec Tychów. Rafał bardzo chciał podjechać na grób Ryśka... nie tego z klanu (choć on też nie żyje i nie zabiły go kartony, tylko bandyci). Rafałowi chodzi o Ryśka z Dżemu.
W drodze z cmentarza przejeżdżamy przez Śląską Giełdę Kwiatową oraz obok Browaru Tyskiego.
Nim wróciliśmy nad jezioro zahaczamy jeszcze o kebabownię Izmir na pętli, gdzie kosztujemy dań ze szczura ;)

Dieta rowerzysty. Ohh yeahh ;) © ralph03
Druga strona jeziora jest ciekawie urządzona. Jest zrobiony deptak, cześć wyłożona znienawidzonymi kostkami brukowymi ale jest fragment wyłożony drobnym żwirkiem
Trzeba przyznać, że mieszkańcy Tychów, Kobióra i okolic mają świetne miejsce do spacerów z kijkami, biegania czy jeżdżenia na rowerze. Tutejsze lasy poprzecinane są różnorodnymi ścieżkami czy asfaltowymi uliczkami. Jest gdzie się zgubić, jest gdzie uciec i odpocząć od zgiełku miasta. Wbijasz w las i słychać tylko szum wiatru, drzew i śpiew ptaków. Jak wbijesz dość głęboko, to jest spore prawdopodobieństwo, że nie trafisz na żadnego człowieka. Coś pięknego :)
Powrót w kierunku domu od Kobióra szlakiem niebieskim Plessówka. Ja jazdę kończę w Suszczu. Jestem umówiony na seans filmowy i kino skandynawskie. Beny z Rafałem przez Pawłowice wracają domów.

Sweet focia przy zameczku © ralph03
Powrót do domu
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
92.07 km (38.00 km teren), czas: 05:17 h, avg:17.43 km/h,
prędkość maks: 38.90 km/hTemperatura:10.0 HR max:168 ( 87%) HR avg:132 ( 69%) Kalorie: 3600 (kcal)
Tour de Zalew Rybnicki
Z piątku na sobotę Damian w pracy poszukiwał mnie i wydzwaniał za mną, żeby ugadać się na rower. Damian po nocce, więc umawiamy się na godzinę 11, żeby miał chwilkę na zmrużenie oka ;)
Po przyjściu z pracy wysyłam jeszcze wiadomość do Marcina, żeby był gotowy i przedstawiam mu plan dnia: będzie tour de rybnickie.
Poranek zimny i mglisty, ale przegląd kamerek internetowych wskazywał że w innych wyższych regionach śląska pojawiło się słońce.
Chłopaki mieli lekkie obawy, ale ja byłem pozytywnej myśli - będzie dobrze i jeszcze się spocimy na tym słońcu ;)
Trasa:
To był też dzień testowania alternatywnej aplikacji dla Endomondo, które ostatnio nie popisało się.
Pierwsza aplikacją którą testowałem była polska produkcja Navime.
Wygląd aplikacji nie zachwyca. Jest bardzo surowy, ale chodzi szybko, nie ma żadnych reklam. To największy plus, bo endomondo atakuje różnymi bzdurami zachęcając do kupienia wersji premium.
Porównując zapis śladu wydaje mi się, że Endomondo jakoś dokładniej rysuje ślad przebytej trasy. Navime kreśli więcej prostych. Według autora Navime zaś pokazuje dokładniej wysokość opierając się o dane Shuttle Radar Topography Mission (SRTM) - patrz Wikipedia.
Oczywiście w telefonach są montowane cywilne GPSy, ze słabą częstotliwością odświeżania i żadna aplikacja nie będzie na czymś takim dokładnie rysowała śladu. Tu potrzebny byłby dodatkowy odbiornik GPS podłączony pod telefon przez bluetooth. Tyle że ten dodatkowy moduł mógłby być w cenie drugiego telefonu :) Do turystyki i rekreacji wydaje się być zbędny, ale jak ktoś chce dodatkowo dokładnie zmierzyć osiągi swojego samochodu, to może się szarpnąć po kieszeni na takowy zewnętrzny GPS.
Wracamy do wycieczki :)
Z Jastrzębia przez bażanciarnie jedziemy do Żor, przez rynek w stronę dworca PKP i obok Gichty kierujemy się szlakami w stronę Rybnika.

Wieża wsadowa istniejącej w XIX wieku Huty Waleska © ralph03
Na drzewach wciąż nie ma liści, więc można dokładnie pooglądać sobie wieżę wsadową, za kilka miesięcy będzie ledwo wystawała zza gałęzi.

Bądź człowiekiem, rzuć pieczywem :) © ralph03
Po prawie 40 kilometrach i docieramy nad zalew rybnicki.

Elektrownia Rybnik © ralph03
Niebo bezchmurne, a pogoda bezwietrzna.
Zalew rybnicki słynie z tego, że nie zamarza w zimie i że ma wielkie okazy ryb. Nawet krąży plotka, że płetwonurkowie schodzący na dno czyścić turbiny korzystają z klatek (na rekiny?) dla własnego bezpieczeństwa.

Takie i większe okazy na Zalewie Rybnickim © ralph03
Rekordu nie będzie, ale bydle jest wielkie :) ponad pół metra miała.
W pierwszej połowie marca tego roku pewien jegomość złowił 251 cm suma, który ważył 107 kg - nieoficjalny rekord Polski.
Nie wiem co to za ryba, ale może jacyś wędkarze czytają mojego bloga i podpowiedzą co to za okaz.

Zalew Rybnicki widok od strony zapory © ralph03
Przejechaliśmy przeszło połowę zbiornika i kawałek za zapora pierwsza awaria - łańcuch się skończył.
Na szczęście obyło się bez bawienia skuwaczem i skracania ogniw. Rozczepiła się spinka w łańcuchu. Po długich poszukiwaniach Damian znalazł w piasku drugą połówkę spinki, dzięki czemu zaoszczędziłem 30 zł na nową ;)
To są jakieś pechowe okolice dla mnie, bo przed dwoma laty 3x zrywałem łańcuch po tamtej stronie zalewu. Dwa zerwania to moja wina, bo dopiero uczyłem się spinać łańcuch i jeszcze nie byłem w posiadaniu takiego dobrodziejstwa jak spinki.
Łańcuch spięty, moje palce całe czarne z mieszanki oleju, pyłu i piasku ale najważniejsze że jedziemy dalej.
Na kolejną awarie czekaliśmy dosłownie parę minut. Marcinowi strzela gumka... która trzyma na widełkach czujnik z licznika.
Gumki są mało trwałe, polecamy trytytki/trytki/plastikowe opaski/zipy - jeden przedmiot, wiele nazw i jeszcze więcej zastosowań. Wynalazek równie ważny co WD-40 i duct/duck tape :)
Praktycznie przez cały czas staraliśmy się trzymać szlaków. Najgorsze w tym wszystkim, że nie zrobiliśmy żadnej fotki szlaków i jak się później okazało wybieraliśmy te dłuższe szlaki, prowadzące niejednokrotnie naokoło, zamiast krótszych i prowadzących prosto do celu. A kolejnych celem miał być Rybnik Kamień i stamtąd powrót do Żor i Jastrzębia.
Ale nie ma tego złego... może i kółko niepotrzebne zrobiliśmy, ale za to w nagrodę natrafiliśmy na najwyższą na Śląsku i prawdopodobnie i w Polsce wieżę obserwacyjną, która znajduje się w golejowskim lesie.

Rybnik Golejów - wieża obserwacyjna © ralph03
Wieża ma 36 metrów wysokości, jest wyższa o 4 metry od reszty wież znajdujących się w Polsce. Budowa trwała zaledwie 3 miesiące i kosztowała 170 tysięcy złotych.
Dzięki wieży można szybko zlokalizować pożar lasu i błyskawicznie wezwać straż pożarną.
Po uzyskaniu zgody z Nadleśnictwa Rybnik można wejść na wieżę. Grupa Wypadowa co o tym myślicie?

Rybnik Golejów - 36 metrów wysokości © ralph03
Powrót do domu już bez przygód, więc na tym zakończę swój wpis.
Temperatura:19.0 HR max:172 ( 90%) HR avg:132 ( 69%) Kalorie: 3729 (kcal)
Po przyjściu z pracy wysyłam jeszcze wiadomość do Marcina, żeby był gotowy i przedstawiam mu plan dnia: będzie tour de rybnickie.
Poranek zimny i mglisty, ale przegląd kamerek internetowych wskazywał że w innych wyższych regionach śląska pojawiło się słońce.
Chłopaki mieli lekkie obawy, ale ja byłem pozytywnej myśli - będzie dobrze i jeszcze się spocimy na tym słońcu ;)
Trasa:
To był też dzień testowania alternatywnej aplikacji dla Endomondo, które ostatnio nie popisało się.
Pierwsza aplikacją którą testowałem była polska produkcja Navime.
Wygląd aplikacji nie zachwyca. Jest bardzo surowy, ale chodzi szybko, nie ma żadnych reklam. To największy plus, bo endomondo atakuje różnymi bzdurami zachęcając do kupienia wersji premium.
Porównując zapis śladu wydaje mi się, że Endomondo jakoś dokładniej rysuje ślad przebytej trasy. Navime kreśli więcej prostych. Według autora Navime zaś pokazuje dokładniej wysokość opierając się o dane Shuttle Radar Topography Mission (SRTM) - patrz Wikipedia.
Oczywiście w telefonach są montowane cywilne GPSy, ze słabą częstotliwością odświeżania i żadna aplikacja nie będzie na czymś takim dokładnie rysowała śladu. Tu potrzebny byłby dodatkowy odbiornik GPS podłączony pod telefon przez bluetooth. Tyle że ten dodatkowy moduł mógłby być w cenie drugiego telefonu :) Do turystyki i rekreacji wydaje się być zbędny, ale jak ktoś chce dodatkowo dokładnie zmierzyć osiągi swojego samochodu, to może się szarpnąć po kieszeni na takowy zewnętrzny GPS.
Wracamy do wycieczki :)
Z Jastrzębia przez bażanciarnie jedziemy do Żor, przez rynek w stronę dworca PKP i obok Gichty kierujemy się szlakami w stronę Rybnika.

Wieża wsadowa istniejącej w XIX wieku Huty Waleska © ralph03
Na drzewach wciąż nie ma liści, więc można dokładnie pooglądać sobie wieżę wsadową, za kilka miesięcy będzie ledwo wystawała zza gałęzi.

Bądź człowiekiem, rzuć pieczywem :) © ralph03
Po prawie 40 kilometrach i docieramy nad zalew rybnicki.

Elektrownia Rybnik © ralph03
Niebo bezchmurne, a pogoda bezwietrzna.
Zalew rybnicki słynie z tego, że nie zamarza w zimie i że ma wielkie okazy ryb. Nawet krąży plotka, że płetwonurkowie schodzący na dno czyścić turbiny korzystają z klatek (na rekiny?) dla własnego bezpieczeństwa.

Takie i większe okazy na Zalewie Rybnickim © ralph03
Rekordu nie będzie, ale bydle jest wielkie :) ponad pół metra miała.
W pierwszej połowie marca tego roku pewien jegomość złowił 251 cm suma, który ważył 107 kg - nieoficjalny rekord Polski.
Nie wiem co to za ryba, ale może jacyś wędkarze czytają mojego bloga i podpowiedzą co to za okaz.

Zalew Rybnicki widok od strony zapory © ralph03
Przejechaliśmy przeszło połowę zbiornika i kawałek za zapora pierwsza awaria - łańcuch się skończył.
Na szczęście obyło się bez bawienia skuwaczem i skracania ogniw. Rozczepiła się spinka w łańcuchu. Po długich poszukiwaniach Damian znalazł w piasku drugą połówkę spinki, dzięki czemu zaoszczędziłem 30 zł na nową ;)
To są jakieś pechowe okolice dla mnie, bo przed dwoma laty 3x zrywałem łańcuch po tamtej stronie zalewu. Dwa zerwania to moja wina, bo dopiero uczyłem się spinać łańcuch i jeszcze nie byłem w posiadaniu takiego dobrodziejstwa jak spinki.
Łańcuch spięty, moje palce całe czarne z mieszanki oleju, pyłu i piasku ale najważniejsze że jedziemy dalej.
Na kolejną awarie czekaliśmy dosłownie parę minut. Marcinowi strzela gumka... która trzyma na widełkach czujnik z licznika.
Gumki są mało trwałe, polecamy trytytki/trytki/plastikowe opaski/zipy - jeden przedmiot, wiele nazw i jeszcze więcej zastosowań. Wynalazek równie ważny co WD-40 i duct/duck tape :)
Praktycznie przez cały czas staraliśmy się trzymać szlaków. Najgorsze w tym wszystkim, że nie zrobiliśmy żadnej fotki szlaków i jak się później okazało wybieraliśmy te dłuższe szlaki, prowadzące niejednokrotnie naokoło, zamiast krótszych i prowadzących prosto do celu. A kolejnych celem miał być Rybnik Kamień i stamtąd powrót do Żor i Jastrzębia.
Ale nie ma tego złego... może i kółko niepotrzebne zrobiliśmy, ale za to w nagrodę natrafiliśmy na najwyższą na Śląsku i prawdopodobnie i w Polsce wieżę obserwacyjną, która znajduje się w golejowskim lesie.

Rybnik Golejów - wieża obserwacyjna © ralph03
Wieża ma 36 metrów wysokości, jest wyższa o 4 metry od reszty wież znajdujących się w Polsce. Budowa trwała zaledwie 3 miesiące i kosztowała 170 tysięcy złotych.
Dzięki wieży można szybko zlokalizować pożar lasu i błyskawicznie wezwać straż pożarną.
Po uzyskaniu zgody z Nadleśnictwa Rybnik można wejść na wieżę. Grupa Wypadowa co o tym myślicie?

Rybnik Golejów - 36 metrów wysokości © ralph03
Powrót do domu już bez przygód, więc na tym zakończę swój wpis.
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
95.93 km (50.00 km teren), czas: 05:33 h, avg:17.28 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:19.0 HR max:172 ( 90%) HR avg:132 ( 69%) Kalorie: 3729 (kcal)
Racibórz oraz śladami jastrzębskiego PKP vol.3
Wszędzie dookoła polska złota jesień. W sobotę wysyłam smsy do kolegów z Grupy Wypadowej, tak aby w niedzielę zebrać ich do kupy i wspólnie z Nimi dotrzeć do Raciborza. Ja już 2x próbowałem i za każdym razem coś przeszkadzało. Ale jak to mówią, do trzech razy sztuka.
Nie wszyscy mogli wziąć udział w wypadzie. W sumie zebrało się nas czterech: 2x Damian i 2x Rafał. Może w przyszłym roku uda się zebrać cały skład :)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Gołkowice - Godów - Łaziska - Gorzyczki - Uchylsko - Olza - Krzyżanowice - Tworków - Bieńkowice - Racibórz - Kornowac - Pszów - Wodzisław Śląski - Mszana - Jastrzębie-Zdrój
Pod Donaldem w Jastrzębiu krótko omawiamy trasę studiując mapę. Szlakami do Olzy, a później wałami i szlakami do Raciborza.
Plan prosty, trasa niezbyt skomplikowana, czasowo też nieźle bo startujemy po 9:30 - tym razem musi się udać.
Do Olzy docieramy szlakiem R4, gdzie wskakujemy na wały Odry i jedziemy w kierunku północnym.

W Krzyżanowicach zjeżdżamy z wałów i szukamy niebieskiego szlaku.
Grupa Wypadowa nie da się wyprowadzić w pole :)

Jadąc szlakiem niebieskim docieramy do Tworkowa pod zamek/pałac.
Rafał korzystając z okazji, brama była otwarta, wbija do środka, a my za nim.
Po ruinach zamku kręci się parę osób, miedzy innymi para młoda.
Robimy pamiątkowe foto przed zamkiem i wracamy z powrotem w kierunku bramy. Z daleka widzimy, że wyjścia pilnuje bodyguard w postaci sympatycznej pani. Będzie dym ;) Miła pani informuje nas, że po 2 złote od łebka i że mamy wielkie szczęście, bo na zamek można wejść dopiero od godziny 13, a my mogliśmy to zrobić dużo wcześniej. Tak o to zostaliśmy skasowani 8 zł. Mieliśmy ogromne szczęście, bo za rowery nas nie policzyła, choć jakiś tamtejszy hanys, godoł coby nas tyż policzyła za koła...
Tak o to ruiny zrujnowały nasz budżet wypadowy :P
Fotka która kosztowała całe 8 złotych:

Wciąż podziwiając polską złotą jesień mkniemy niebieskim szlakiem w kierunku Raciborza i w kierunku Rafako, gdzie kończy swój bieg niebieski szlak.

Siedziba RAFAKO S.A.:

Spod Rafako kierujemy się w stronę raciborskiego rynku.
Miasto niespecjalnie tętni życiem, rynek również jakoś wyludniony...


więcej ludzi spotykamy w Macu... ale to chyba nikogo nie powinno dziwić. My również obiad zjedliśmy w Macu.
Po skromnym posiłku kierujemy się z drogą 935,a następnie 933 w kierunku Pszowa i Wodzisławia Śląskiego.
W Wodzisławiu odbijamy z drogi 933 i bokami jedziemy do Mszanej, na mapce papierowej widnieje szlak czarny, w terenie jednak brak jakichkolwiek oznaczeń.
W Mszanej odbijamy w kierunku Gołkowic/Godowa i wskakujemy na nasyp kolejowy, którym jedziemy do dzielnicy Zdrój.
Przedstawione na zdjęciach osoby i sytuacje są fikcyjne:

Spora część nasypów kolejowych na spokojnie jest do przejechania. Dużo lepiej się jedzie niż od Zdroju w kierunku Pawłowic. Miejscami trzeba było prowadzić rower, ale 90% trasy do przejechania.


Dla porównania zapraszam na moje wcześniejsze wpisy o opuszczonych i zapuszczonych okolicznych szlakach kolejowych:
Śladami jastrzębskiego PKP
Śladami jastrzębskiego PKP vol.2
Śladami pawłowickiego PKP
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nie wszyscy mogli wziąć udział w wypadzie. W sumie zebrało się nas czterech: 2x Damian i 2x Rafał. Może w przyszłym roku uda się zebrać cały skład :)
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Gołkowice - Godów - Łaziska - Gorzyczki - Uchylsko - Olza - Krzyżanowice - Tworków - Bieńkowice - Racibórz - Kornowac - Pszów - Wodzisław Śląski - Mszana - Jastrzębie-Zdrój
Pod Donaldem w Jastrzębiu krótko omawiamy trasę studiując mapę. Szlakami do Olzy, a później wałami i szlakami do Raciborza.
Plan prosty, trasa niezbyt skomplikowana, czasowo też nieźle bo startujemy po 9:30 - tym razem musi się udać.
Do Olzy docieramy szlakiem R4, gdzie wskakujemy na wały Odry i jedziemy w kierunku północnym.

W Krzyżanowicach zjeżdżamy z wałów i szukamy niebieskiego szlaku.
Grupa Wypadowa nie da się wyprowadzić w pole :)

Jadąc szlakiem niebieskim docieramy do Tworkowa pod zamek/pałac.
Rafał korzystając z okazji, brama była otwarta, wbija do środka, a my za nim.
Po ruinach zamku kręci się parę osób, miedzy innymi para młoda.
Robimy pamiątkowe foto przed zamkiem i wracamy z powrotem w kierunku bramy. Z daleka widzimy, że wyjścia pilnuje bodyguard w postaci sympatycznej pani. Będzie dym ;) Miła pani informuje nas, że po 2 złote od łebka i że mamy wielkie szczęście, bo na zamek można wejść dopiero od godziny 13, a my mogliśmy to zrobić dużo wcześniej. Tak o to zostaliśmy skasowani 8 zł. Mieliśmy ogromne szczęście, bo za rowery nas nie policzyła, choć jakiś tamtejszy hanys, godoł coby nas tyż policzyła za koła...
Tak o to ruiny zrujnowały nasz budżet wypadowy :P
Fotka która kosztowała całe 8 złotych:
Wciąż podziwiając polską złotą jesień mkniemy niebieskim szlakiem w kierunku Raciborza i w kierunku Rafako, gdzie kończy swój bieg niebieski szlak.

Siedziba RAFAKO S.A.:

Spod Rafako kierujemy się w stronę raciborskiego rynku.
Miasto niespecjalnie tętni życiem, rynek również jakoś wyludniony...


więcej ludzi spotykamy w Macu... ale to chyba nikogo nie powinno dziwić. My również obiad zjedliśmy w Macu.
Po skromnym posiłku kierujemy się z drogą 935,a następnie 933 w kierunku Pszowa i Wodzisławia Śląskiego.
W Wodzisławiu odbijamy z drogi 933 i bokami jedziemy do Mszanej, na mapce papierowej widnieje szlak czarny, w terenie jednak brak jakichkolwiek oznaczeń.
W Mszanej odbijamy w kierunku Gołkowic/Godowa i wskakujemy na nasyp kolejowy, którym jedziemy do dzielnicy Zdrój.
Przedstawione na zdjęciach osoby i sytuacje są fikcyjne:

Spora część nasypów kolejowych na spokojnie jest do przejechania. Dużo lepiej się jedzie niż od Zdroju w kierunku Pawłowic. Miejscami trzeba było prowadzić rower, ale 90% trasy do przejechania.


Dla porównania zapraszam na moje wcześniejsze wpisy o opuszczonych i zapuszczonych okolicznych szlakach kolejowych:
Śladami jastrzębskiego PKP
Śladami jastrzębskiego PKP vol.2
Śladami pawłowickiego PKP
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
95.37 km (23.50 km teren), czas: 05:32 h, avg:17.24 km/h,
prędkość maks: 44.40 km/hTemperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szyndzielnia, Dębowiec, Stalownik - Bielsko-Biała
Poniedziałek, 30 września 2013 | dodano: 30.09.2013Kategoria Beskid Mały, z Asią, Off Road, Beskid Śląski, 0-50
Kolejna wspólna wycieczka z Asią pod hasłem "tajemnicze obiekty". Tym razem padło na Stalownik w Bielsku-Białej. Dojazd do Stalownika byłby nudny, więc jedziemy tam trochę okrężną drogą, czerwonym szlakiem od Szyndzielni.
Trasa:
Camping Pod Dębowcem - Szyndzielnia 1028 m.n.p.m. - Dębowiec 686 m.n.p.m. - Bielsko-Biała Leszczyny - Przełęcz Pod Łysą Góra 640 m.n.p.m. - Bielsko-Biała Milkuszowice - Camping Pod Dębowcem
Naszą rowerową wycieczkę rozpoczynamy z parkingu przy "Campingu pod Dębowcem". Opłata parkingowa 10 zł za cały dzień uiszczona, więc w drogę.
Po kilkunastu minutach podjazdu asfaltem pod Szyndzielnię, korzystamy z dobrodziejstwa jakim jest gondolka.

Jadąc gondolką na górę podziwiamy panoramę Bielska, bo ze szczytu Szyndzielni niewiele widać.
Specjalna platforma na rowery czy inny bagaż:

Nim rozpoczęliśmy zjazd czerwonym szlakiem w kierunku Dębowca, wdrapujemy się do schroniska, gdzie Asia dogrzewa się talerzem żurku - dobry, choć mało kwaśny.
Zjazd do Dębowca szeroką, szutrową drogą:

Pod Schroniskiem w Dębowcu spotykamy starsze małżeństwo. Starszy pan opowiada, że kiedyś jeździł rowerem po górach i to w czasach jak był zakaz wjazdu na Szyndzielnię - takie dziwne czasy były.
Widok z Dębowca:

Podążając czerwonym szlakiem, zazębiającym się na moment z niebieskim rowerowym, przebijamy się przez miasto, by w końcu dotrzeć pod Park Krajobrazowy Beskidu Małego. Przed Nami kolejny offroad ale dla odmiany pod górkę.

Wspinamy się w kierunku Łysej Góry, która wbrew nazwie jest cała porośnięta drzewami. Szlak czerwony przechodzi w pobliżu jej szczytu i miejscami jest bardzo stromo.
W trasie robimy dwie dłuższe przerwy.
Pierwsza na grzybki:

Druga na widoki (po lewej Skrzyczne):

oraz łapanie promyków słóńca czy odrobinę lenistwa:

Po wielu trudach docieramy do Przełęczy Pod Łysą Górą, tu będziemy odbijać z czerwonego szlaku na szlak czarny w kierunku Stalownika - chwilka podjazdu i później już tylko jazda w dół szlaku. Najpierw po kamieniach, a później w błocie.
20 kilometr i jest główny cel wycieczki: wysoki, sypiący się budynek byłego Specjalistycznego Szpitala Miejskiego "Stalownik".

Kolumny podtrzymujące wieżowiec wyglądają jakby się miały zaraz rozsypać.



Nie wszystko rozkradli :):

Wstępu do środka budynku broniły stalowe drzwi zamknięte na zamek plus kłódkę oraz dwa nieczynne szyby windy.
Podobno mrocznymi podziemiami można dostać się do budynku głównego, ale z rowerami nie ma możliwości na tego typu eksploracje. Trafiłem tylko na podziemne ubikacje z poniszczonymi kibelkami.
Można powiedzieć, że obiekt zaliczony, choć w środku nie byliśmy ;)
Droga powrotna już poza szlakami, choć znów niechcący trafiliśmy na szlak niebieski rowerowy. Jadąc w kierunku Dębowca przejeżdżamy obok szpitala wojewódzkiego, przez który to "Stalownik" stał się niepotrzebny i dziś jest zapomnianym obiektem...
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Camping Pod Dębowcem - Szyndzielnia 1028 m.n.p.m. - Dębowiec 686 m.n.p.m. - Bielsko-Biała Leszczyny - Przełęcz Pod Łysą Góra 640 m.n.p.m. - Bielsko-Biała Milkuszowice - Camping Pod Dębowcem
Naszą rowerową wycieczkę rozpoczynamy z parkingu przy "Campingu pod Dębowcem". Opłata parkingowa 10 zł za cały dzień uiszczona, więc w drogę.
Po kilkunastu minutach podjazdu asfaltem pod Szyndzielnię, korzystamy z dobrodziejstwa jakim jest gondolka.

Jadąc gondolką na górę podziwiamy panoramę Bielska, bo ze szczytu Szyndzielni niewiele widać.
Specjalna platforma na rowery czy inny bagaż:

Nim rozpoczęliśmy zjazd czerwonym szlakiem w kierunku Dębowca, wdrapujemy się do schroniska, gdzie Asia dogrzewa się talerzem żurku - dobry, choć mało kwaśny.
Zjazd do Dębowca szeroką, szutrową drogą:
Pod Schroniskiem w Dębowcu spotykamy starsze małżeństwo. Starszy pan opowiada, że kiedyś jeździł rowerem po górach i to w czasach jak był zakaz wjazdu na Szyndzielnię - takie dziwne czasy były.
Widok z Dębowca:

Podążając czerwonym szlakiem, zazębiającym się na moment z niebieskim rowerowym, przebijamy się przez miasto, by w końcu dotrzeć pod Park Krajobrazowy Beskidu Małego. Przed Nami kolejny offroad ale dla odmiany pod górkę.

Wspinamy się w kierunku Łysej Góry, która wbrew nazwie jest cała porośnięta drzewami. Szlak czerwony przechodzi w pobliżu jej szczytu i miejscami jest bardzo stromo.
W trasie robimy dwie dłuższe przerwy.
Pierwsza na grzybki:

Druga na widoki (po lewej Skrzyczne):

oraz łapanie promyków słóńca czy odrobinę lenistwa:

Po wielu trudach docieramy do Przełęczy Pod Łysą Górą, tu będziemy odbijać z czerwonego szlaku na szlak czarny w kierunku Stalownika - chwilka podjazdu i później już tylko jazda w dół szlaku. Najpierw po kamieniach, a później w błocie.
20 kilometr i jest główny cel wycieczki: wysoki, sypiący się budynek byłego Specjalistycznego Szpitala Miejskiego "Stalownik".
Kolumny podtrzymujące wieżowiec wyglądają jakby się miały zaraz rozsypać.
Nie wszystko rozkradli :):
Wstępu do środka budynku broniły stalowe drzwi zamknięte na zamek plus kłódkę oraz dwa nieczynne szyby windy.
Podobno mrocznymi podziemiami można dostać się do budynku głównego, ale z rowerami nie ma możliwości na tego typu eksploracje. Trafiłem tylko na podziemne ubikacje z poniszczonymi kibelkami.
Można powiedzieć, że obiekt zaliczony, choć w środku nie byliśmy ;)
Droga powrotna już poza szlakami, choć znów niechcący trafiliśmy na szlak niebieski rowerowy. Jadąc w kierunku Dębowca przejeżdżamy obok szpitala wojewódzkiego, przez który to "Stalownik" stał się niepotrzebny i dziś jest zapomnianym obiektem...
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
26.61 km (11.50 km teren), czas: 02:50 h, avg:9.39 km/h,
prędkość maks: 39.70 km/hTemperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
V Jastrzębski Rajd Rowerowy na Błatnią 917 m.n.p.m.
Niedziela, 22 września 2013 | dodano: 23.09.2013Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
22 września początek astronomicznej jesieni i niestety koniec drugiej edycji Jastrzębskich Rajdów Rowerowych. Był to również Europejski Dzień bez Samochodu, dlatego w mocnej grupie 52 rowerzystów pognaliśmy w kierunku Jaworza zdobyć Błatnią 917 m.n.p.m.
Trasa:
Nim rozpoczął się rajd nastąpiło uroczyste wręczenie pamiątkowych medali, rozlosowanie czeków towarowych na zakupy w TomaziBike i ogólnie zdjęcia, przyjęcia, uściski, wspólne zabawy przy muzyce ;)

Deszczowa pogoda wyjątkowo uspokoiła się na czas weekendu. Było zimno, dość pochmurno ale najważniejsze że bezdeszczowo.
O 8:30 wyruszamy spod sklepu i na 11 meldujemy się w Jaworzu na uzupełnienie płynów w bidonach, bananowej wyżerce czy konsumpcji innych smakołyków. Był to mój pierwszy kontakt z napojami, bo tak się skupiłem na nagrywaniu materiału do filmu, że zapomniałem zatankować bidon przed sklepem - cóż materiał najważniejszy, nawet jeśli trzeba jechać prawie 50 kilometrów o suchym pysku :)
Wspinaczka na szczyt Błatniej żółtym szlakiem przebiegała stylem mieszanym. Trochę jazdy na samym początku, a od połowy głównie wypych. Śliskie podłoże nie pomagało w jeździe, więc delektowałem się otaczającą przyrodą wpychając siebie i rower na górę.
Gdzieś tam w połowie drogi kompletnie zeszły ze mnie siły. Wciąż nie wiem czy to przez brak konkretnego ruchu przed rajdem, czy wcześniejsza jazda o suchym pysku czy może szara pogoda i brak słońca na niebie. Jedno jest pewne na Skrzyczne wyjątkowo gładko mi się wjeżdżało i cały dystans pokonałem z uśmiechem na ustach, a tutaj walka ze sobą i znów myśli o sprzedaniu górala i kupieniu kolarki ;)
Kilkanaście minut przed 13 dojeżdżam pod schronisko, gdzie witają mnie okrzykami koledzy z Grupy Wypadowej - była nawet fala meksykańska :P

Na szczycie Błatniej pamiątkowe grupowe foto, w schronisku żurek plus gorąca czelokada i możemy śmigać dalej.
Uczestnicy rajdu rozjechali się w różne strony, część wróciła żółtym szlakiem do Jaworza, część pojechała zielonym szlakiem do Brennej, a Grupa Wypadowa zaliczyła kolejny szlak rowerem. Najpierw czerwonym szlakiem, a później zielonym w kierunku Górek Wielkich.
Po drodze dużo szybkich zjazdów, niestety sporo kamieni, trochę błotnych kałuż, a w jednym miejscu trafiliśmy praktycznie na ścianę w dół.
Po kilku próbach jazdy, sprowadziliśmy rowery na dół zbocza...

by za chwilę znów pędzić w dół na rowerach.
Całość rajdu bez większych przygód w postaci uszkodzonego sprzętu. Rafał gdzieś za Skoczowem zgubił licznik rowerowy, ale humor mu wciąż dopisywał ;)
jak jest?:)

Filmik z rajdu postaram się posklejać jeszcze w tym tygodniu, oczywiście jeśli po pracy znajdę w sobie jeszcze trochę energii :)

I jeszcze taki suchar z wczorajszego rajdu, który zawstydziłby samego Karola Strasburgera:
Jak się witają rowerzyści?
- Shimano!
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa:
Nim rozpoczął się rajd nastąpiło uroczyste wręczenie pamiątkowych medali, rozlosowanie czeków towarowych na zakupy w TomaziBike i ogólnie zdjęcia, przyjęcia, uściski, wspólne zabawy przy muzyce ;)

Deszczowa pogoda wyjątkowo uspokoiła się na czas weekendu. Było zimno, dość pochmurno ale najważniejsze że bezdeszczowo.
O 8:30 wyruszamy spod sklepu i na 11 meldujemy się w Jaworzu na uzupełnienie płynów w bidonach, bananowej wyżerce czy konsumpcji innych smakołyków. Był to mój pierwszy kontakt z napojami, bo tak się skupiłem na nagrywaniu materiału do filmu, że zapomniałem zatankować bidon przed sklepem - cóż materiał najważniejszy, nawet jeśli trzeba jechać prawie 50 kilometrów o suchym pysku :)
Wspinaczka na szczyt Błatniej żółtym szlakiem przebiegała stylem mieszanym. Trochę jazdy na samym początku, a od połowy głównie wypych. Śliskie podłoże nie pomagało w jeździe, więc delektowałem się otaczającą przyrodą wpychając siebie i rower na górę.
Gdzieś tam w połowie drogi kompletnie zeszły ze mnie siły. Wciąż nie wiem czy to przez brak konkretnego ruchu przed rajdem, czy wcześniejsza jazda o suchym pysku czy może szara pogoda i brak słońca na niebie. Jedno jest pewne na Skrzyczne wyjątkowo gładko mi się wjeżdżało i cały dystans pokonałem z uśmiechem na ustach, a tutaj walka ze sobą i znów myśli o sprzedaniu górala i kupieniu kolarki ;)
Kilkanaście minut przed 13 dojeżdżam pod schronisko, gdzie witają mnie okrzykami koledzy z Grupy Wypadowej - była nawet fala meksykańska :P

Na szczycie Błatniej pamiątkowe grupowe foto, w schronisku żurek plus gorąca czelokada i możemy śmigać dalej.
Uczestnicy rajdu rozjechali się w różne strony, część wróciła żółtym szlakiem do Jaworza, część pojechała zielonym szlakiem do Brennej, a Grupa Wypadowa zaliczyła kolejny szlak rowerem. Najpierw czerwonym szlakiem, a później zielonym w kierunku Górek Wielkich.
Po drodze dużo szybkich zjazdów, niestety sporo kamieni, trochę błotnych kałuż, a w jednym miejscu trafiliśmy praktycznie na ścianę w dół.
Po kilku próbach jazdy, sprowadziliśmy rowery na dół zbocza...

by za chwilę znów pędzić w dół na rowerach.
Całość rajdu bez większych przygód w postaci uszkodzonego sprzętu. Rafał gdzieś za Skoczowem zgubił licznik rowerowy, ale humor mu wciąż dopisywał ;)
jak jest?:)

Filmik z rajdu postaram się posklejać jeszcze w tym tygodniu, oczywiście jeśli po pracy znajdę w sobie jeszcze trochę energii :)

I jeszcze taki suchar z wczorajszego rajdu, który zawstydziłby samego Karola Strasburgera:
Jak się witają rowerzyści?
- Shimano!

Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
96.39 km (22.00 km teren), czas: 06:20 h, avg:15.22 km/h,
prędkość maks: 48.10 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)