Ride on BikeKroniki rowerowe Ralpha

avatar ralph03
Jastrzębie-Zdrój

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl
Rok 2015 będzie zaktualizowany, w sumie ma ponad 1000 km
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl


Znajomi

wszyscy znajomi(10)

Moje rowery

Cube LTD Pro 2011 9123 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy ralph03.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Śląski

Dystans całkowity:2197.76 km (w terenie 471.50 km; 21.45%)
Czas w ruchu:135:12
Średnia prędkość:16.26 km/h
Maksymalna prędkość:65.35 km/h
Suma podjazdów:24331 m
Maks. tętno maksymalne:191 (100 %)
Maks. tętno średnie:179 (93 %)
Suma kalorii:56291 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:115.67 km i 7h 06m
Więcej statystyk

V Jastrzębski Rajd Rowerowy na Błatnią 917 m.n.p.m.

Niedziela, 22 września 2013 | dodano: 23.09.2013Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
22 września początek astronomicznej jesieni i niestety koniec drugiej edycji Jastrzębskich Rajdów Rowerowych. Był to również Europejski Dzień bez Samochodu, dlatego w mocnej grupie 52 rowerzystów pognaliśmy w kierunku Jaworza zdobyć Błatnią 917 m.n.p.m.

Trasa:


Nim rozpoczął się rajd nastąpiło uroczyste wręczenie pamiątkowych medali, rozlosowanie czeków towarowych na zakupy w TomaziBike i ogólnie zdjęcia, przyjęcia, uściski, wspólne zabawy przy muzyce ;)



Deszczowa pogoda wyjątkowo uspokoiła się na czas weekendu. Było zimno, dość pochmurno ale najważniejsze że bezdeszczowo.

O 8:30 wyruszamy spod sklepu i na 11 meldujemy się w Jaworzu na uzupełnienie płynów w bidonach, bananowej wyżerce czy konsumpcji innych smakołyków. Był to mój pierwszy kontakt z napojami, bo tak się skupiłem na nagrywaniu materiału do filmu, że zapomniałem zatankować bidon przed sklepem - cóż materiał najważniejszy, nawet jeśli trzeba jechać prawie 50 kilometrów o suchym pysku :)

Wspinaczka na szczyt Błatniej żółtym szlakiem przebiegała stylem mieszanym. Trochę jazdy na samym początku, a od połowy głównie wypych. Śliskie podłoże nie pomagało w jeździe, więc delektowałem się otaczającą przyrodą wpychając siebie i rower na górę.
Gdzieś tam w połowie drogi kompletnie zeszły ze mnie siły. Wciąż nie wiem czy to przez brak konkretnego ruchu przed rajdem, czy wcześniejsza jazda o suchym pysku czy może szara pogoda i brak słońca na niebie. Jedno jest pewne na Skrzyczne wyjątkowo gładko mi się wjeżdżało i cały dystans pokonałem z uśmiechem na ustach, a tutaj walka ze sobą i znów myśli o sprzedaniu górala i kupieniu kolarki ;)

Kilkanaście minut przed 13 dojeżdżam pod schronisko, gdzie witają mnie okrzykami koledzy z Grupy Wypadowej - była nawet fala meksykańska :P



Na szczycie Błatniej pamiątkowe grupowe foto, w schronisku żurek plus gorąca czelokada i możemy śmigać dalej.



Uczestnicy rajdu rozjechali się w różne strony, część wróciła żółtym szlakiem do Jaworza, część pojechała zielonym szlakiem do Brennej, a Grupa Wypadowa zaliczyła kolejny szlak rowerem. Najpierw czerwonym szlakiem, a później zielonym w kierunku Górek Wielkich.
Po drodze dużo szybkich zjazdów, niestety sporo kamieni, trochę błotnych kałuż, a w jednym miejscu trafiliśmy praktycznie na ścianę w dół.

Po kilku próbach jazdy, sprowadziliśmy rowery na dół zbocza...


by za chwilę znów pędzić w dół na rowerach.


Całość rajdu bez większych przygód w postaci uszkodzonego sprzętu. Rafał gdzieś za Skoczowem zgubił licznik rowerowy, ale humor mu wciąż dopisywał ;)

jak jest?:)


Filmik z rajdu postaram się posklejać jeszcze w tym tygodniu, oczywiście jeśli po pracy znajdę w sobie jeszcze trochę energii :)




I jeszcze taki suchar z wczorajszego rajdu, który zawstydziłby samego Karola Strasburgera:

Jak się witają rowerzyści?
- Shimano!
Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 96.39 km (22.00 km teren), czas: 06:20 h, avg:15.22 km/h, prędkość maks: 48.10 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

IV Jastrzębski Rajd Rowerowy - Skrzyczne 1257 m.n.p.m.

Sobota, 17 sierpnia 2013 | dodano: 18.08.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Kolejny rajd za mną, to już przedostatnia edycja Jastrzębskich Rajdów Rowerowych. Było ciekawie, było ciężko, było pięknie choć nie brakowało zgrzytów organizacyjnych podobnych do tych, które część osób poznało na rajdzie na Małą Czantorię.

Trasa:


Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Ustroń - Wisła - Salmopol (934 m.n.p.m.) - Malinów (1115 m.n.p.m.) - Malinowska Skała (1152 m.n.p.m.) - Kopa Skrzyczeńska (1191 m.n.p.m.) - (Małe Skrzyczne (1211 m.n.p.m.) - Skrzyczne (1257 m.n.p.m.) - Malinowska Skała - Zielony Kopiec (1154 m.n.p.m.) - Cieńków Wyżni (957 m.n.p.m.) - Cieńków Niżny (720 m.n.p.m.) - Wisła - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój

Zacznę od narzekań organizacyjnych.
Podczas tej edycji jasno było powiedziane - nikt nie zostanie z tyłu, trzymamy się razem, jedziemy w zwartej grupie i czekamy na każdego. Szczerze mówiąc, to do samej Wisły mniej więcej tak to wyglądało. Tempo jazdy w okolicach 20 km/h. Tylko co z tego, jak na raz zrobiliśmy 60 km... Nie było czasu nawet na kilku minutowy postój, na potrzeby fizjologiczne czy potrzeby natury artystycznej czyli zrobienie jakichś zdjęć - a w Wiśle sporo zabytkowych pojazdów spotkałem na parkingu tuż za skocznią. Niestety nie było mi dane się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć, bo musiałem mieć grupę w zasięgu wzroku.
Zasięg wzroku na nic się nie zdał, bo na którymś zakręcie zniknęli mi z oczu. Gdzieś za mną w oddali jeszcze widziałem starszego pana na rowerze trekkingowym czyli nie byłem ostatni.
Minęliśmy Wisłę Malinkę, a tu wciąż żadnego postoju chociaż w Malince według planów miał być postój... więc zatrzymałem się tuż przed wjazdem na serpentyny prowadzące na Salmopol i odetchnąłem chwilkę przy okazji czekając na starszego pana.

Nie ma grupy, nie ma nawet śladu po niej, więc rozpoczynam wspinanie się serpentynami na Salmopol. Drogę na Skrzyczne znam, w bukłaku napoju mam dość, jedzenia w plecaku również, grupa czy też lotny bufet do niczego nie są mi potrzebni.
Pierwszą przerwa na podjeździe robię przy "Zajeździe Na Zielonym". Na telefonie 5 nieodebranych połączeń, a więc ktoś w końcu zauważył, że mnie nie ma. Z rozmowy telefonicznej dowiedziałem się, że reszta odbiła w prawo w miejscu, w którym zrobiłem chwilkę przerwy.
Niby nie powinienem mieć do nikogo pretensji, ale jednak trzech rowerzystów mnie wyprzedzało w Malince z czego jeden w koszulce Tomazi Bike, więc wiedzieli że oni nie jadą jako ostatni i że jeszcze jest dwóch rowerzystów po tyłach. Ale jednak ktoś powiedział, że nikt z tyłu nie pozostał i nikt nie stanął na zjeździe, żeby poinformować, że tu trzeba skręcić w prawo, szczególnie że dokładna trasa była znana tylko organizatorom.
Telefonicznie uzgodniliśmy, że spotkamy się na skrzyżowaniu szlaków żółtym, zielonym oraz szerokiej drogi z Przełęczy Salmopolskiej.
Pan Tadek na trekingu dotarł do mnie, chwilę odsapnął i jedziemy dalej, bo jeszcze troszkę pochyłego asfaltu przed nami.
Na 65 kilometrze czyli na Salmopolu kolejny postój, kolejne telefony i zmiana planu. Szeroka szutrowa droga z Przełęczy zostaje zamieniona na czerwony szlak imienia Stanisława Huli. Dodam, że początek szlaku stromy i kamienisty. Punkt spotkania już nie przy żółtym szlaku, a na Malinowskiej Skale.
Pan Tadek dojechał, zjadł, uzupełnił płyny, posiedział i ruszamy dalej.
Pierwsze kilometry szlaku, to wypych roweru. Stromo, kamień na kamieniu i wąwozy wyżłobione przez wodę. Dopiero jak wyjechaliśmy z lasu, to dało się miejscami jechać.

Czerwony szlak w lajtowej części:


Pan Tadek z racji posiadanego roweru z cienkimi oponami, preferował wypych roweru, ale kilkukrotnie skusił się jazdę.

Po lewej szlak czerwony, po prawej szeroka szutrowa droga:


Tuż przed Malinowską Skałą dzwoni Marcin z zapytaniem jak daleko jesteśmy. Grupa wbrew temu co było ustalone nie poczekała. Pojechali na Skrzyczne. Marcin i Krzysiek zostali i czekali na mnie, akurat miałem do nich jakieś 15 minut drogi.

Widok z Malinowskiej Skały:


Na Malinowskiej Skale kilka fotek plus dłuższe posiedzenie, bo Pana Tadka wciąż nie ma, a ja mam zamiar doprowadzić go na Skrzyczne.

Widok z Malinowskiej Skały na Skrzyczne:


Schodzimy z Malinowskiej Skały, a później już jazda przez Małe Skrzyczne, gdzie strzelamy kilka fotek i kierujemy się do celu naszej podróży - Skrzyczne.

73 kilometr drogi i Skrzyczne zdobywamy:


Robimy pamiątkowe fotki i widzimy, że spora część grupy już wraca. Gdy zjeżdżamy do schroniska, spotykamy większą część ekipy, są też koledzy Pana Tadka na rowerach trekkingowych, więc będzie miał z kim wracać.

Widoki, widoki:


Dostajemy propozycję wracania w większej grupie. Chyba ktoś próował się zrehabilitować... Jednak z Marcinem i Krzyśkiem odmawiamy mówiąc, że nie muszą na nas czekać. Zresztą dobrze im to wychodzi. Oni mają w planach pojechać gdzieś w kierunku Brennej, a ja chce zabrać chłopaków na szybką i kręta pętlę cieńkowską, a wcześniej zjechać jeszcze szybszym szlakiem żółtym, na którym można naprawdę grzać po 60 km/h, a jak komuś się włączy nieśmiertelność, to i więcej wyciągnie.

Jemy żurek, robimy foty i wracamy z powrotem zielonym szlakiem.

Żegnamy Skrzyczne:


Szybki zjazd po "kamolach" kończy się złapaniem kapcia w tylnym kole. Powietrze momentalnie zeszło, ale to znów nie był klasyczny snake, tylko jedna duża dziura. Chyba muszę kolejną nową oponę zamówić, bo i w tej starej po 3500 tysiącach kilometrów za mało już gumiastego mięska i słabo chroni przed przebiciem. Chociaż głównie jeździła z przodu, bo od niedawna mam ją na tyle, to jak widać trzeba pomyśleć o zmianie, szczególnie jeśli znów będę chciał wybrać się na górskie szlaki.



Zmieniam dętkę i lecimy dalej po kamieniach, jak teraz coś się stanie, to będzie trzeba kleić, bo druga zapasowa dętka została w garażu, ale są jeszcze łatki :)



Znów zahaczamy o Malinowską Skałę i trzymając się zielonego szlaku jedziemy na Zielony Kopiec, a kawałek dalej odbijamy w prawo na żółty szlak, choć zielony na Baranią Górę kusił - bo było tak blisko ;)

Gdy dotarliśmy do szerokiej szutrowej drogi, rozpoczął się najszybszy etap dzisiejszego wypadu. Gnanie w dół prawie do samego Cieńkowa Niżnego. Etap który podbudowuje i wzmacnia morale w grupie, choć szczerze mówiąc nie było co wzmacniać :)

Cieńków:


W Cieńkowie przerwa i rozpoczynamy kolejny zjazd, tym razem Pętla Cieńkowska, która również wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Jest kręto więc nie mogę przesadzać z prędkością.
Po wymienianie okładzin hamulcowych, mam strasznie twarde klamki. Tak twarde, że potrafią skutecznie zablokować koła w rowerze i to przy niewielkim naciśnieniu. Blokada przedniego koła mogłaby się skończyć dla mnie tragicznie - lot nad kukułczym gniazdem przez kierownicę. Do hamowania czy dohamowywania używam tylko środkowych palców tzw. fakju ;) i ten system się sprawdzał.
Szlak żółty i Pętla Cieńkowska doprowadzają nas do nieczynnego schroniska PTTK i do zapory. Tu kilka fot i... trzeba spadać, bo jest 19 godzina, a my wciąż w Wiśle...

Nad Zaporą:


Szybkim tempem lecimy w kierunku domu szlakiem wzdłuż Wisły nie robiąc żadnych dłuższych postojów chyba, że na potrzeby fizjologiczne lub na montaż oświetlenia.
Dopiero w Drogomyślu na przystanku robimy postój i zjadamy ostatnie zapasy jedzenia. Spotykamy również Pana Tadka ze swoją ekipą trekkingowców. Wspólnie kierujemy się w stronę Jastrzębia i w stronę domu.




Niedawno kupione siodełko (to już trzecie) sprawowało się idealnie. W końcu siodełko, które mój tyłek polubił i nie pobolewał przez te 142 kilometry. Jedyny ból jaki odczuwałem, szczególnie pod koniec trasy, to ból karku. Cały zesztywniał i miałem problemy z obracaniem głową.

Filmik z wyprawy:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/rizKRkch5p4"> <embed src="http://www.youtube.com/v/rizKRkch5p4" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object> Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 142.52 km (57.00 km teren), czas: 09:30 h, avg:15.00 km/h, prędkość maks: 54.60 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

III Jastrzębski Rajd Rowerowy - Przełęcz Karkoszczonka

Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 14.07.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Rok temu rajd na Karkoszczonkę przebiegał w deszczu, w tym roku tradycję trzeba było podtrzymywać. W nocy przeszła ulewa, więc na trasie było mokro i trafiało się błoto czy kałuże. Była okazja przetestować kupione rok wcześniej błotniki Topeak DeFender M1/M2 ;)

Trasa:

Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój
Na starcie tłumu rowerzystów nie było. Sezon urlopowy to raz, a dwa nocna ulewa pewnie skutecznie zniechęciła wielu do wybrania się na rower.
Strat było więcej - padł mikrofon, nie pojawiła się obstawa policji i pani fotograf, która rok wcześniej zgubiła się idąc szlakiem na Karkoszczonkę ;)

Grupa Wypadowa również w okrojonym składzie, ale cóż to już tradycja tegorocznego sezonu :)

Dojazd pod szlak w bezdeszczowych warunkach, ale jak już wcześniej wspomniałem i tak było błotniście i mokro.

Pod samą Karkoszczoną zaczął przypominać o sobie deszcz.
Przełęcz zdobyłem zmiennym stylem czyli raz jazda, raz wypych. Było ślisko, stromo ale i tak szło mi lepiej niż rok temu :)

Na zjeździe do Chaty Wuja Toma w kaskaderskim stylu Marcin wywija orła i uszkadza sobie bark. Na koleinie i mokrej trawie zniosło mu rower... a ja tego nie nagrałem :)

Posiłek regeneracyjny:


Marcin dzwoni po małżonkę, a my oglądając mapę zastanawiamy się gdzie tu jechać dalej.



Burzę mózgów przerywa ulewa, która na tyle długo się utrzymuje, że rezygnujemy z zapuszczania się szlakiem w kierunku Klimczoka.


obrażeni na dzisiejszą pogodę, wracamy do domu tą samą trasą.

Żeby dodać smaczku tej wyprawie, jak dzieci wjeżdżamy we wszystkie napotkane kałuże, a nawet nie odmawiamy sobie kilkukrotnego przejazdu przez rzekę :P

Toto tak szalał i tak skakał po kałużach, że przednia dętka załapała się na klasycznego snake'a. Przed samym Skoczowem szybka akcja serwisowa i zmiana dętki.



Przemoczeni, brudni i zmęczeni docieramy do domów.



Film z rajdu:
Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 103.64 km (23.00 km teren), czas: 05:56 h, avg:17.47 km/h, prędkość maks: 49.90 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

II Rajd Rowerowy - Równica

Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano: 16.06.2013Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
Drugi tegoroczny rajd rowerowy z okazji 50-lecia Jastrzębia-Zdroju. Tym razem mieliśmy do zdobycia Równicę.

Trasa:

endomondo po raz kolejny zastrajkowało i gdzieś w lesie zamiast zygzakowatej trasy jest prosta linia...

Start spod sklepu Tomazi Bike:

To był wyjątkowy dzień weekendowy. Nienaturalnie ciepło, nienaturalnie bezdeszczowo - taki jakiś dziwny weekend, bo co to za weekend jak nie pada deszcz ;)

Trasa na Równicę asfaltowo-żwirowymi drogami. Podjazd pod Równicę tak jak i rok temu asfaltem. Pomimo tego, że podjeżdżaliśmy asfaltem, to wycisk dostałem. Może nie tak bardzo nogi, co dupa od siodełka... chyba w każdym moim wpisie na blogu, siodełko będzie głównym antybohaterem ;)

Podjazd pod Równicę z prawie równego startu. Troszkę z Toto przysnęliśmy i jak dotarliśmy na wiadukt, to już nikogo nie było.
Nim dotarłem na szczyt komercyjnej części Równicy, to udało mi się 20 osób wyprzedzić.
Sam zostałem wyprzedzony przez kilku kolarzy i Rafała, który nie jechał wspólnie z nami, tylko później wyruszył i gonił nas od Jastrzębia.

Równica zdobyta:


Na szczycie odpoczynek, pamiątkowe grupowe focenie i jak zwykle żegnamy się z całą resztą uczestników rajdu.
Po krótkiej naradzie odpuszczamy kierunek Salmopol i decydujemy, że po prostu zjedziemy z Równicy trasą inną niż asfalt, którym wjechaliśmy.

Zjazd z Równicy padł na żółtym szlak. Ostatni szlak na Równicy, którym jeszcze nie jeździłem. Szlak bardzo szybki jeśli chodzi o prędkość zjazdową, szeroki i kamienisty. Ale zdecydowanie mniejsza trudność aniżeli szlak w kierunku Brennej, a może coraz większe umiejętności mamy i mniejszy strach zjeżdżać z większymi prędkościami.

Tym razem w powietrzu nie wyczuwałem smrodu palących się klocków ;)
Krzysiek wystrzelił do przodu jak z procy, ja za nim. Gdzieś po tyłach jechał Rafał z Damianem.
Krzysiek musiał zrobić chwilowy postój, bo coś większego odbiło się od karbonowej ramy. Jak skorzystałem z okazji i pomyślałem, że zaczekam na kolegów i przy okazji nagram ich zjazd w dół.

Krzysiek pojechał dalej w dol szlakiem, a ja oczekiwałem na przybycie Rafała i Damiana. Przybyli i chwilę później nastąpiła awaria techniczna. Damian uszkodził tylne koło.
29 cali podskoczyło na większym kamieniu i widziałem jak koło nienaturalnie wykrzywia się... w dwóch miejscach nie mieściło się w widełkach roweru...

Gdzieś tam w czeluściach torebki podsiodłowej wyszukałem multitoola rowerowego z kluczami do szprych i Toto na własnym rowerze mógł uczyć się prostowania felgi :P

Toto walczy z tylnym kołem:


Szło mu całkiem sprawnie. Około godzinki zabawy i koło mieściło się w widełkach. Mogliśmy ruszać dalej do Krzyśka, który tak popędził na dół, że dość późno zainteresował się tym, że nikogo za plecami już nie ma ;)

Dalszy etap jazdy bez żadnych przygód, nie licząc tego, że zjeżdżając w dół ominęliśmy skręt żółtego szlaku (komu chce się wracać) i zamiast wyjechać przed Ustroniem, to wyjechaliśmy na w okolicach Górek Małych.

Krótką relację filmową z wypadu szukać na fb i yt jakoś w połowie tygodnia:
Grupa Wypadowa na fb
Grupa Wypadowa na yt

Rower: Dane wycieczki: 94.18 km (0.00 km teren), czas: 05:25 h, avg:17.39 km/h, prędkość maks: 48.10 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Mała Czantoria + Wielka Czantoria

Poniedziałek, 27 maja 2013 | dodano: 28.05.2013Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Pierwszy tegoroczny rajd rowerowy organizowany przez sklep Tomazi Bike.


Trasa:


Jastrzębie - Marklowice Górne - Zebrzydowice - Kończyce Małe - Kończyce Wielkie - Haźlach - Zamarski - Cisownica - Mała Czantoria (866 m n.p.m.) - Wielka Czantoria (995 m n.p.m) - Ustroń - Skoczów - Ochaby - Drogomyśl - Jastrzębie

55 uczestników i jeden cel Mała Czantoria. Ja miałem jeszcze dwa inne cele - przetrwać ból pleców i przetrwać ból tyłka. Świeżo kupione siodełko już na ostatnim nocnym wypadzie dosadnie mnie poinformowało, że tyłek po dłuższej jeździe zaboli ;)

Eskorta spod sklepu:


i dalej już grupką mkniemy bocznymi ulicami w kierunku Beskidów. Tego dnia prognozy pogodowe zapowiadały deszcz, ale jak to bywa, prognozy prognozą. Deszczu nie było, słońce świeciło ale chłód zimnego choć niezbyt mocnego wiatru na pewno każdy poczuł.
Trasa głównie pod górę, choć poprzecinana szybkimi zjazdami, na których można było troszkę odsapnąć.

Widoczek z trasy:


Na kilka kilometrów przed szczytem Małej Czantorii wciągamy racje żywnościowe, uzupełniamy płyny w bidonach. Oczywiście zbiorowa fotka wszystkich uczestników i bierzemy się za zdobywanie szczytu Małej Czantorii.

Relaksik i ulga dla tyłka czyli tyłek w trawie:


Zdobywanie szczytu poprzedzone lekkim zamieszanie z powodu błota na szlaku i niespodziewaną zmianą trasy.
Było ostro pod górę i większą część drogi pokonałem wpychając rower na górę ;)

A na górze piękne widoki i przeszywający zimny wiatr:


Przez zamieszanie kilku znajomych nam zaginęło. Trochę wykonanych telefonów i ustawiliśmy spotkanie z Rafałem. Małą Czantorię zaliczył jako pierwszy i własnie kierował się w kierunku Wielkiej Czantorii.

Żegnamy się z garstką osób na Małej Czantorii, kilku innym osobom wskazujemy drogę na dół do Ustronia, a my jedziemy dalej odwiedzić Wielką Czantorię.

Kierunek Czantoria Wielka:


nim docieramy na miejsce korzystamy z małej gastronomii. Batoniki i żele nie są złe, ale co mięso to mięso ;)

Gdy kończymy jeść zjawia się w końcu Marcin. Troszkę pobłądził. Nikogo z uczestników rajdu nie trafił po drodze na szlakach, ale na szczęście Małą Czantorię odnalazł, nas odnalazł i oczywiście bufet z jedzeniem również odnalazł :)

Ten który zaginął w akcji:


Zostawiamy Marcina na chwilkę, żeby na spokojnie sobie zjadł i odpoczął. A my wjeżdżamy na Wielką Czantorię, robimy pamiątkową fotkę i wracamy z powrotem do Marcina.

Wielka Czantoria


Do Ustronia zjeżdżamy mało turystycznym szlakiem niebieskim. Dość mocno porośnięty i na początku bardzo wąski szlak. Krzaki non stop odbijały się od nas.
Później zrobiło się szerzej, bardziej kamieniście, a zjazd szlakiem w dół nabrał lepszego tempa. Co jakiś czas było słychać jak kamienie odbijały się od ram naszych rowerów oraz zrozpaczone okrzyki właścicieli rowerów ;)
Część kolegów prawie spaliła sobie klocki. Dym szedł, smród był ale ognia nie ujrzałem :P

W Ustroniu przecinamy Wiślankę i trafiamy na kolumnę zabytkowych Syren. Właściciele Syrenek mieli spota na Równicy.

Do Jastrzębia wracamy standardowym już szlakiem wzdłuż Wisły, tuż przed Ochabami robimy sobie dłuższa przerwę.

O tak, zostaje do rana:


Po ponad 100 kilometrach padniety, z bolącym tyłkiem, z bolącym kręgosłupem i karkiem docieram do domu. Czy było warto? Jasne, że tak. Zawsze jest warto mimo tego cierpienia :D

Film z wypadu (na kanale youtube Grupy Wypadowej:
<object width="100%" height="450"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w"> <embed src="http://www.youtube.com/v/faMvHA05_8w" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="100%" height="450"></embed></object></strong>

Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 104.82 km (23.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.97 km/h, prędkość maks: 50.10 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Beskid Ślaski: Równica

Niedziela, 21 października 2012 | dodano: 23.10.2012Kategoria 50-100, Beskid Śląski, Off Road
Ostatnie słoneczne dni października i planowana wcześniej wyprawa na Równicę pod którą rozgrzewałem kilka dni wcześniej nogi krótkimi wypadami po okolicy.
Wyprawa razem z Benym i Rafałem. Niestety Damian od kilku dni męczył się na L4 i nie mógł do nas dołączyć - ale wiem, że żałuje bardzo. A jest czego żałować... ;)

Trasa:


Jastrzębie-Zdrój - Bąków - Drogomyśl - Skoczów - Ustroń - Beskidek (700 m.n.p.m.) - Równica (884 m.n.p.m.) - Ustroń - Skoczów - Drogomyśl - Bąków - Jastrzębie-Zdrój

W sumie 94 km.

Rozgrzewka była jak najbardziej wskazana, bo miałem spory przestój w jeżdżeniu rowerem. Dodatkowo niedzielny poranek był wyjątkowo mroźny (całe 6*C) i wyjątkowo mglisty. Idealne warunki na jazdę w krótkich spodenkach, szczególnie że długich wciąż nie posiadam :P

Dojazd do Ustronia dość oporny z mojej strony. Tempo narzucane przez Benego i Rafała jakoś mi nie odpowiadało. Nie wiem czy było dla mnie za zimno, zbyt pochmurno czy po prostu za wcześnie (jakąś wymówkę trzeba mieć ;)).

W Ustroniu zrzucamy z siebie bluzy. Robi się coraz cieplej i coraz piękniej. Parę ujęć artystycznych do filmiku i w drogę na szczyt.

oj nie ma letko:

jak widać z opisu dość ciekawie, aż ściągnąłem okularki bo wiedziałem, że jak zacznie ze mnie parować na tych podjazdach, to nic przez nie nie zobaczę.

Tu jeszcze wspomnę, że nim wjechaliśmy w góry to spotkał mnie drobny incydent. Lewa ręka na kierownicy, prawa wyłącza kamerkę, Rafał zajeżdża mi drogę, hamuje przednim hamulcem i... lot nad kierownicą zakończony pięknym telemarkiem. Dobrze, że buty wypięły się z SPDków, bo byłby lot na twarz. Szkoda tylko że przyhaczyłem o kierownice rozwalonym kilka dni wcześniej w pracy piszczelem... i znów mocno bolało i znów mocno spuchło... i tyle bólu poszło na marne, bo niestety materiału filmowego z tego przelotu nie było, zdążyłem kamerkę wyłączyć :)
10 minut na rozmasowanie piszczela i jestem gotowy do dalszej jazdy.

Wjeżdżamy w las... Nie znoszę zimna, nie znoszę deszczu i przenikliwie zimnego wiatru - a tak własnie mi się kojarzy jesień. To co zastałem w górach całkiem zniszczyło mój światopogląd.

ciepło, słonecznie, iście zajezłociście:


Złota jesień - Me gusta!

Na szlaku sporo turystów. Tych młodych i tych starszych, sporo również piesków z właścicielami. Każdy chciał skorzystać z pięknej słonecznej pogody.
My chyba na swoich rowerach byliśmy jakimś dziwnym zjawiskiem na tym terenie, bo raz po raz ktoś nas zaczepiał, albo głośno się zastanawiał jak my tu dajemy radę jeździć.
Doszło nawet do tego, że jakaś dziewczyna zdjęcia nam robiła. Pewnie wiedziała, że to Grupa Wypadowa. Człowiek jak się raz pojawi w mediach, to ta sława już za nim idzie :P

Na szczycie chwilka na delektowanie się widokiem na Brenną i okoliczne szczyty, a następnie zjazd na część komercyjną i gastronomiczną Równicy.
Tutaj tłumy. Pełno ludzi, samochodów, motocyklów i tylko garstka rowerzystów...

Widok z Równicy:


Po zregenerowaniu sił następuje punkt kulminacyjny. Zjazd trudnym technicznie szlakiem do Ustronia. Miejscami tak stromy, że ludzie ledwo schodzili. Część trasy przejechałem, część jednak poprowadziłem spokojnie rower. Mam dla kogo żyć, to nie będę się rzucał w przepaść.

Końcówka szlaku to dosłownie przelot rowerem. Na klamki hamulców naciskałem tylko dlatego, że turyści opornie uciekali z drogi. Tył roweru pięknie tańcował na liściach podczas manewru przyhamowywania. Prędkość przelotu miejscami dochodziła do 50 km/h. Coś pięknego. Dostałem takiego zastrzyku adrenaliny, że powrót do Jastrzębia przebiegał bez kryzysów i bez zmęczenia.

A tymczasem zapraszam na film:

tu jest wszystko od piękna po ekstremalną szybkość.



Tą wycieczką przekroczyłem granicę 2000 km :) Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 94.40 km (18.00 km teren), czas: 05:38 h, avg:16.76 km/h, prędkość maks: 49.10 km/h
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

III Rajd rowerowy na Błatnią plus kilka innych szczytów

Czwartek, 27 września 2012 | dodano: 27.09.2012Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
To już trzeci mój udział w rajdzie rowerowym i trzeci rajd organizowany przez Zarząd Osiedla Pionierów wraz ze sklepem rowerowym TomaziBike.
Tym razem rajd w warunkach bezdeszczowych, ale za to rozpoczął się od dość niskich temperatur, bo gdy rozpoczynaliśmy naszą wyprawę, to licznik w rowerze pokazywał orzeźwiające 8*C. Na szczęście kilka godzin później, gdy słońce już w pełni świeciło na prawie bezchmurnym niebie, licznik wskazywał 24*C.

Wraz z Benym wyruszyliśmy rano o 7:30, po drodze zgarniając Damiana. Już na miejscu startu rajdu czekał na nas Rafał.
W sumie cała ekipa uczestników rajdu liczyłem 35 sztuk, co daje w sumie 70 pedałów ;) zakładając że nikt nie miał przy sobie zapasowych sztuk ;P

Trasa:


Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Skoczów - Górki Wlk.- Jaworze - Błatnia (917m.np.m.) - Brenna - Kotarz (973m.n.p.m.) - Grabowa (907m.n.p.m.) - Biały Krzyż (940m.n.p.m.) - Przeł. Salmopolska (934m.n.p.m.) - Cieńków Wyżni(957m.n.p.m.) - Cienków Niżny (720m.n.p.m.) - Wisła - Ustroń - Skoczów - Drogomyśl - Jastrzębie-Zdrój

Najpierw 40 kilka kilometrów rozgrzewki, a później już wjazd żółtym szlakiem od strony Jaworza (wjazd z licznymi akcentami wypychu roweru ;)) na Błatnią.

Nie ukrywam, że było ciężko i chwilami miałem serdecznie dość. W takich chwilach zawsze nachodzi mnie jedna myśl "sprzedać górala i kupić coś na płaski teren" :P
Tuż przed szczytem Beny urywa łańcuch - jest siła. Po wywaleniu zbędnych ogniw znów jedzie dalej.

Pomimo trudów, chwil załamania i postępującej depresji, która rosła wraz z wysokością nad poziomem morza szczyt został zdobyty.
Była radość, były łzy szczęścia, uściski, gratulacje, medale, zdjęcia, przyjęcia, szampan, zimna płyta i cała ta piękna otoczka :)

Grupa Wypadowa na Błatniej:


Tu się żegnamy z uczestników rajdu, którzy zjeżdżają z powrotem do Jaworza na kiełbachę z ogniska. Nasza czwórka też zjeżdża z Błatniej, ale w przeciwnym kierunku - do Brennej. Tu na chwilkę gubi nam się Damian, który na zjeździe nabrał takiej prędkości, że minął właściwy szlak. A może po prostu chciał pojeździć poza szlakiem :P

W Brennej chwila odpoczynku i znów się wspinamy. Niebieskim szlakiem zmierzamy w kierunku szczytu Kotarz. Po drodze piękna Hala Jaworowa i jeszcze piękniejsze widoki.

Oczywiście na Hali Jaworowej wypych :):


ale te widoki koiły ból ;):


Następnie zjazd do Grabowej, wjazd na Biały Krzyż i zjazd na Przełęcz Salmopolską, gdzie zjedliśmy ciepły regeneracyjny posiłek.
Nie pamiętam, żebym w jakimkolwiek przydrożnym lokalu przed zamówieniem pytał "co jest?". Na szczęście to co im zostało po całym dniu okazało się smaczne i pożywne :)

Słońce pomału się chowało, wiec z powrotem zarzuciliśmy na siebie odzież z długim rękawem, no i teraz miało być już górki według słów Benego... no nie tak do końca było, bo nim zaczął się zjazd trzeba było jeszcze wjechać. Ale szlak był bardzo szeroki i równy niczym autostrada, więc jechało się przyjemnie.

Szlak czerwony, Przełęcz Salmopolska:


Tu spotkaliśmy parę na dwóch "fullach", która z ciekawości zapytała skąd jedziemy i skąd jesteśmy. Jak usłyszeli, że własnie wracamy z Błatniej i że z Jastrzębia dojechaliśmy tam rowerami, to byli w ogromnym szoku. Choć większy szok przeżyli, gdy na pytanie "to co teraz z Wisły do Jastrzębia pociągiem?" otrzymali odpowiedź negatywną.
Tak własnie moi drodzy zdobywa się szacunek na szlakach ;P Zresztą gdzie tam pociągiem do Jastrzębia? Te przecież nie dojeżdżają do Jastrzębiu od 12 lat.

Zjazd do Wisły to coś dla czego warto było się wspinać tyle metrów nad poziom morza. Tu znowu równo, szeroko i ciągle w dół. Czysta kwintesencja downhillu :P Od czasu do czasu trzeba było przeskoczyć jakieś wystające drewniane rynny odprowadzające deszczówkę, ale co to dla mnie. Opinia Benego: "jebana antylopa" ;)

Zjazd mocno podbudował nas. Zaliczyliśmy jeszcze Cieńkow, gdzie w sezonie zimowym zdarza nam sie z Benym pośmigać na desce. Później przejazd za skocznią Adama Małysza i tuż przed Nową Osadą wyskakujemy na drogę asfaltową. Ten kawałek zjazdu bardzo szybki, utwardzony i odpowiednio przygotowany dla rowerzystów - polecam.

Następnie już tylko formalności. Przejazd przez centrum Wisły i szlakiem wzdłuż Wisły kierujemy się w stronę domu. Na dworze już ciemno, więc wspomagamy się latarkami.
Za Drogomyślem jeszcze drobna awaria łańcucha. Wyglądało groźnie, bo poszły iskry. Na szczęście nic poważnego, po prostu rozpięła się spinka.

Usuwanie awarii:


Około 22 wróciliśmy do domu.

To była moja najtrudniejsza trasa i jednocześnie najdłuższa. Jednak warto było mimo tych wszelkich trudności, bólu kolana, ogromnego wysiłku, litrów wylanego potu i dwukrotnego "wodowania" roweru w błocie ;)

Filmik z samego rajdu:


Filmik z całej wyprawy:
Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 132.95 km (35.00 km teren), czas: 08:55 h, avg:14.91 km/h, prędkość maks: 51.40 km/h
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

II Górski Rajd Rowerowy na przełęcz Karkoszczonka

Niedziela, 26 sierpnia 2012 | dodano: 29.08.2012Kategoria 100 i więcej, Off Road, Beskid Śląski
Po urlopowym jeżdżeniu prawie po płaskich terenach na Pomorzu i Kaszubach czas na coś górskiego - górski rajd rowerowy na przełęcz Karkoszczanka :)
Był to mój drugi rajd rowerowy i drugi rajd rowerowy organizowany przez zarząd osiedla Pionierów oraz sklep rowerowy TomaziBike.
Tak jak i ostatnim razem, w większej ekipie dotarcie do celu i indywidualny powrót do domu.
Prawie wszyscy wracali tą samą drogą do Jastrzębia, ale my chcieliśmy więcej...

Trasa:


Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.)- Błatnia (917 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów -Ochaby - Dębowiec - Hażlach - Pruchna - Jastrzębie-Zdrój

W sumie około 114 km.

Od samego rana lało, więc warunki dość ekstremalne dla tych którzy na codzień jeżdżą tylko przy bezdeszczowej pogodzie.
Ja niestety nie posiadałem żadnej kurtki lekkiej i typowo przeciwdeszczowej, ale przypomniałem sobie, że mam gdzieś workową pelerynkę, którą nabyłem na Morskim Oku w Zakopanem.

Każdy szanujący się superbohater miał pelerynke ;):


Rajd wystartował o godzinie 10:30 i zwartą ekipą (30 rowerzystów w tym jedna rowerzystka) mknęliśmy w deszczu w kierunku Brennej asekurowani przez policyjny radiowóz.

Deszcz, błoto, piasek - wszystko braliśmy na klatę i nie tylko klatę:


W Brennej przestało padać, więc można było zrzucić z siebie pelerynki, kurtki przeciwdeszczowa czy inne nieoddychające okrycie wierzchnie.
Po około 50 km byliśmy pod Przełęczą Karkoszczonka, która znajduje się na wysokości 729 m n.p.m.
Ile się dało, tyle się wjechało, a reszta to po prostu wypych pod stromą górkę.
W sumie początek i końcówka pokonana na rowerze, a to co w środku to już pchanie roweru. Później stromy zjazd do Chaty Wuja Toma i...

żurek:


pamiątkowe medale:


oraz omawianie dalszego etapu...


...bo my się jeszcze nie najeździliśmy. Mimo, że to był już koniec rajdu, to dla nas był to zaledwie pierwszy etap :P

Kolejny etap i kolejny cel to Błatnia 917 m n.p.m.
Było stromo, bardzo kamieniście i sporo fragmentów gdzie preferowanym sposobem pokonywania trasy było pchanie roweru.

Lały się hektolitry potu...
...i czasem ktoś z nas miał ochotę na chwilowe leżakowanie:




Mimo trudnego terenu cała nasza piątka szczęśliwie dotarła do celu czyli na szczyt Błatniej. A na szczycie piękne widoki, silny wiatr i od dłuższego czasu 14*C...

Błatnia zdobyta:


Widoki:



Przez chwilę delektowaliśmy się widokami. Były sesje zdjęciowe, a nawet terapeutyczne i jak już każdy był odpowiednio psychicznie nastawiony, to nie pozostało nic innego jak zjechać z tej góry do Brennej, bo było coraz zimniej i coraz później.

Zjazd miejscami bardzo trudny technicznie. Pełno kamieni, korzeni i innych nierówności.
W SPDkach zrobiłem już setki kilometrów, ale nie w takim terenie. Debiut miałem na poprzednim rajdzie i na zjeździe z Równicy w kierunku Brennej.
Wtedy nie czułem się pewnie i często omijałem pewne fragmenty sprowadzając rower.
Tym razem jednak prawie przez całą drogę w dół jechałem wpięty i czasem nawet nabierałem większych prędkości nie bojąc się, że coś może pójść nie po mojej myśli.

Debiutujący w SPDkach Fabian miał trochę trudności i trochę tych gleb zaliczył, ale myślę że następnym razem jeśli się znów skusi z nami zabrać, to będzie dużo lepiej.
Leżakujący Marcin też bardzo pozytywnie mnie zaskoczył szalejąc na zjazdach i uprawiając czasem istny Tokyo Drift :)
Są postępy, są chęci i coraz mniej strachu czujemy przed kamienistymi szlakami w dół.

Zatrzymać nas może tylko złapanie gumy:


ale tylko na krótką chwilę. Szybka zmiana dętki i dalej w drogę.

Podążając w kierunku zachodzącego słońca:


docieramy do Jastrzębia, gdzie...

...nasze ubłocone rowery zostają porządnie umyte:


a musiały naprawdę źle wyglądać skoro w Brennej starsze panie z przerażeniem patrzyły na nas i na nasze rowery pytając skąd my wracamy, że cali jesteśmy w błocie ;)

Więcej zdjęć:
Album na Picasie

Filmik:
Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 113.78 km (23.00 km teren), czas: 06:34 h, avg:17.33 km/h, prędkość maks: 42.80 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Rajd Rowerowy MTB/CROSS na Równicę

Sobota, 23 czerwca 2012 | dodano: 24.06.2012Kategoria Off Road, 100 i więcej, Beskid Śląski
Mój pierwszy rajd rowerowy i pierwszy wyjazd w tak liczniej grupie.
60 rowerzystów i jeden cel - Równica w Ustroniu.

Nasza mała grupka w składzie ja, Krystian, Damian, Marcin i Rafał miała jeszcze jeden cel. Zjechać zielonym szlakiem z Równicy do Brennej.






Trasa:
Jastrzębie - Bzie - Golasowice - Bąków - Drogomyśl - Skoczów - Ustroń - Równica (884 m.n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów - Drogomyśl - Bąków - Golasowice - Bzie - Jastrzębie
W sumie 100.87 km (według licznika rowerowego)



Kierunek Brenna

Na rajd wyruszyliśmy całą grupą okolo 9 rano spod sklepu Tomazi Bike. Na szczycie Równicy zameldowaliśmy się około 12. Wspinaczka rowerem pod Równicę zajęła mi 37 minut. Były chwile zwątpienia i załamania, ale całą trasę pokonałem bez schodzenia z roweru.

Na Równicy losowanie nagród, nawadnianie organizmów, zjadanie resztek batoników, żelów i innych dopalaczy - co kto miał pod ręką. Następnie żegnamy się z uczestnikami i organizatorami rajdu, którzy wracają ta samą trasą lub samochodami. My jeszcze nie wracamy, jedziemy dalej do Brennej na obiad szlakiem pieszym...
Szlak dość ciekawy i trudny, pełno wąwozów, kamieni, głazów, leżących konarów czy wystających korzeni, miejscami mocno stromo. Jak dla mnie kwintesencja Off Roadu. Hamulce tarczowe aż wyły i na pewno nie było to wycie z zachwytu :)
Miejscami byłem zmuszony prowadzić rower lub jechać bardzo asekuracyjnie. Jeszcze nie opanowałem na tyle sztuki wypinania się z SPDków, żeby pozwolić sobie na jakieś wielkie szaleństwa.



Wypad świetny, dużo walki nie tylko z pokonywanymi kilometrami, wzniesieniami czy kamieniami, była też walka z samym sobą i z własnymi słabościami. Stówka zrobiona, nogi wytrzymały i jeszcze zostało w nich trochę energii, ból tyłka nie doskwierał tak jak po ostatnim wypadzie do Pszczyny.
Są postępy ;)

Ustroń w pobliżu Równicy


Rowery odpoczywają, my moczymy nogi w Wiśle ;)
Rower:Cube LTD Pro 2011 Dane wycieczki: 100.87 km (41.00 km teren), czas: 06:02 h, avg:16.72 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)