- Kategorie:
- 0-50.64
- 100 i więcej.23
- 50-100.59
- Beskid Mały.2
- Beskid Śląski.19
- Beskid Żywiecki.0
- Miejska dżungla.11
- Off Road.61
- samotnie.37
- z Asią.14
II Górski Rajd Rowerowy na przełęcz Karkoszczonka
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | dodano: 29.08.2012Kategoria 100 i więcej, Off Road, Beskid Śląski
Po urlopowym jeżdżeniu prawie po płaskich terenach na Pomorzu i Kaszubach czas na coś górskiego - górski rajd rowerowy na przełęcz Karkoszczanka :)
Był to mój drugi rajd rowerowy i drugi rajd rowerowy organizowany przez zarząd osiedla Pionierów oraz sklep rowerowy TomaziBike.
Tak jak i ostatnim razem, w większej ekipie dotarcie do celu i indywidualny powrót do domu.
Prawie wszyscy wracali tą samą drogą do Jastrzębia, ale my chcieliśmy więcej...
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.)- Błatnia (917 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów -Ochaby - Dębowiec - Hażlach - Pruchna - Jastrzębie-Zdrój
W sumie około 114 km.
Od samego rana lało, więc warunki dość ekstremalne dla tych którzy na codzień jeżdżą tylko przy bezdeszczowej pogodzie.
Ja niestety nie posiadałem żadnej kurtki lekkiej i typowo przeciwdeszczowej, ale przypomniałem sobie, że mam gdzieś workową pelerynkę, którą nabyłem na Morskim Oku w Zakopanem.
Każdy szanujący się superbohater miał pelerynke ;):

Rajd wystartował o godzinie 10:30 i zwartą ekipą (30 rowerzystów w tym jedna rowerzystka) mknęliśmy w deszczu w kierunku Brennej asekurowani przez policyjny radiowóz.
Deszcz, błoto, piasek - wszystko braliśmy na klatę i nie tylko klatę:

W Brennej przestało padać, więc można było zrzucić z siebie pelerynki, kurtki przeciwdeszczowa czy inne nieoddychające okrycie wierzchnie.
Po około 50 km byliśmy pod Przełęczą Karkoszczonka, która znajduje się na wysokości 729 m n.p.m.
Ile się dało, tyle się wjechało, a reszta to po prostu wypych pod stromą górkę.
W sumie początek i końcówka pokonana na rowerze, a to co w środku to już pchanie roweru. Później stromy zjazd do Chaty Wuja Toma i...
żurek:

pamiątkowe medale:

oraz omawianie dalszego etapu...

...bo my się jeszcze nie najeździliśmy. Mimo, że to był już koniec rajdu, to dla nas był to zaledwie pierwszy etap :P
Kolejny etap i kolejny cel to Błatnia 917 m n.p.m.
Było stromo, bardzo kamieniście i sporo fragmentów gdzie preferowanym sposobem pokonywania trasy było pchanie roweru.
Lały się hektolitry potu...
...i czasem ktoś z nas miał ochotę na chwilowe leżakowanie:


Mimo trudnego terenu cała nasza piątka szczęśliwie dotarła do celu czyli na szczyt Błatniej. A na szczycie piękne widoki, silny wiatr i od dłuższego czasu 14*C...
Błatnia zdobyta:

Widoki:


Przez chwilę delektowaliśmy się widokami. Były sesje zdjęciowe, a nawet terapeutyczne i jak już każdy był odpowiednio psychicznie nastawiony, to nie pozostało nic innego jak zjechać z tej góry do Brennej, bo było coraz zimniej i coraz później.
Zjazd miejscami bardzo trudny technicznie. Pełno kamieni, korzeni i innych nierówności.
W SPDkach zrobiłem już setki kilometrów, ale nie w takim terenie. Debiut miałem na poprzednim rajdzie i na zjeździe z Równicy w kierunku Brennej.
Wtedy nie czułem się pewnie i często omijałem pewne fragmenty sprowadzając rower.
Tym razem jednak prawie przez całą drogę w dół jechałem wpięty i czasem nawet nabierałem większych prędkości nie bojąc się, że coś może pójść nie po mojej myśli.
Debiutujący w SPDkach Fabian miał trochę trudności i trochę tych gleb zaliczył, ale myślę że następnym razem jeśli się znów skusi z nami zabrać, to będzie dużo lepiej.
Leżakujący Marcin też bardzo pozytywnie mnie zaskoczył szalejąc na zjazdach i uprawiając czasem istny Tokyo Drift :)
Są postępy, są chęci i coraz mniej strachu czujemy przed kamienistymi szlakami w dół.
Zatrzymać nas może tylko złapanie gumy:

ale tylko na krótką chwilę. Szybka zmiana dętki i dalej w drogę.
Podążając w kierunku zachodzącego słońca:

docieramy do Jastrzębia, gdzie...
...nasze ubłocone rowery zostają porządnie umyte:

a musiały naprawdę źle wyglądać skoro w Brennej starsze panie z przerażeniem patrzyły na nas i na nasze rowery pytając skąd my wracamy, że cali jesteśmy w błocie ;)
Więcej zdjęć:
Album na Picasie
Filmik:
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Był to mój drugi rajd rowerowy i drugi rajd rowerowy organizowany przez zarząd osiedla Pionierów oraz sklep rowerowy TomaziBike.
Tak jak i ostatnim razem, w większej ekipie dotarcie do celu i indywidualny powrót do domu.
Prawie wszyscy wracali tą samą drogą do Jastrzębia, ale my chcieliśmy więcej...
Trasa:
Jastrzębie-Zdrój - Drogomyśl - Ochaby - Skoczów - Górki Wlk. - Brenna - Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.)- Błatnia (917 m n.p.m.) - Brenna - Górki Wlk. - Skoczów -Ochaby - Dębowiec - Hażlach - Pruchna - Jastrzębie-Zdrój
W sumie około 114 km.
Od samego rana lało, więc warunki dość ekstremalne dla tych którzy na codzień jeżdżą tylko przy bezdeszczowej pogodzie.
Ja niestety nie posiadałem żadnej kurtki lekkiej i typowo przeciwdeszczowej, ale przypomniałem sobie, że mam gdzieś workową pelerynkę, którą nabyłem na Morskim Oku w Zakopanem.
Każdy szanujący się superbohater miał pelerynke ;):

Rajd wystartował o godzinie 10:30 i zwartą ekipą (30 rowerzystów w tym jedna rowerzystka) mknęliśmy w deszczu w kierunku Brennej asekurowani przez policyjny radiowóz.
Deszcz, błoto, piasek - wszystko braliśmy na klatę i nie tylko klatę:

W Brennej przestało padać, więc można było zrzucić z siebie pelerynki, kurtki przeciwdeszczowa czy inne nieoddychające okrycie wierzchnie.
Po około 50 km byliśmy pod Przełęczą Karkoszczonka, która znajduje się na wysokości 729 m n.p.m.
Ile się dało, tyle się wjechało, a reszta to po prostu wypych pod stromą górkę.
W sumie początek i końcówka pokonana na rowerze, a to co w środku to już pchanie roweru. Później stromy zjazd do Chaty Wuja Toma i...
żurek:

pamiątkowe medale:

oraz omawianie dalszego etapu...

...bo my się jeszcze nie najeździliśmy. Mimo, że to był już koniec rajdu, to dla nas był to zaledwie pierwszy etap :P
Kolejny etap i kolejny cel to Błatnia 917 m n.p.m.
Było stromo, bardzo kamieniście i sporo fragmentów gdzie preferowanym sposobem pokonywania trasy było pchanie roweru.
Lały się hektolitry potu...
...i czasem ktoś z nas miał ochotę na chwilowe leżakowanie:


Mimo trudnego terenu cała nasza piątka szczęśliwie dotarła do celu czyli na szczyt Błatniej. A na szczycie piękne widoki, silny wiatr i od dłuższego czasu 14*C...
Błatnia zdobyta:

Widoki:


Przez chwilę delektowaliśmy się widokami. Były sesje zdjęciowe, a nawet terapeutyczne i jak już każdy był odpowiednio psychicznie nastawiony, to nie pozostało nic innego jak zjechać z tej góry do Brennej, bo było coraz zimniej i coraz później.
Zjazd miejscami bardzo trudny technicznie. Pełno kamieni, korzeni i innych nierówności.
W SPDkach zrobiłem już setki kilometrów, ale nie w takim terenie. Debiut miałem na poprzednim rajdzie i na zjeździe z Równicy w kierunku Brennej.
Wtedy nie czułem się pewnie i często omijałem pewne fragmenty sprowadzając rower.
Tym razem jednak prawie przez całą drogę w dół jechałem wpięty i czasem nawet nabierałem większych prędkości nie bojąc się, że coś może pójść nie po mojej myśli.
Debiutujący w SPDkach Fabian miał trochę trudności i trochę tych gleb zaliczył, ale myślę że następnym razem jeśli się znów skusi z nami zabrać, to będzie dużo lepiej.
Leżakujący Marcin też bardzo pozytywnie mnie zaskoczył szalejąc na zjazdach i uprawiając czasem istny Tokyo Drift :)
Są postępy, są chęci i coraz mniej strachu czujemy przed kamienistymi szlakami w dół.
Zatrzymać nas może tylko złapanie gumy:
ale tylko na krótką chwilę. Szybka zmiana dętki i dalej w drogę.
Podążając w kierunku zachodzącego słońca:

docieramy do Jastrzębia, gdzie...
...nasze ubłocone rowery zostają porządnie umyte:
a musiały naprawdę źle wyglądać skoro w Brennej starsze panie z przerażeniem patrzyły na nas i na nasze rowery pytając skąd my wracamy, że cali jesteśmy w błocie ;)
Więcej zdjęć:
Album na Picasie
Filmik:
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
113.78 km (23.00 km teren), czas: 06:34 h, avg:17.33 km/h,
prędkość maks: 42.80 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
K o m e n t a r z e
hahaha ej to nie fer ja wcale tak nie leżałem to jakiś fotomontaż ;p Wypad był zajebisty kolano boli jak diabli sine jak śliwka ale warto było nie żałuje :)
marcin - 17:16 czwartek, 30 sierpnia 2012 | linkuj
Komentuj