- Kategorie:
- 0-50.64
- 100 i więcej.23
- 50-100.59
- Beskid Mały.2
- Beskid Śląski.19
- Beskid Żywiecki.0
- Miejska dżungla.11
- Off Road.61
- samotnie.37
- z Asią.14
Jastrzębski rajd rowerowy na Skrzyczne
Sobota, 19 lipca 2014 | dodano: 22.07.2014Kategoria 100 i więcej, Beskid Śląski, Off Road
Kolejny wyczerpujący rajd. Najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, cały dzień na palącym słońcu, 150 kilometrów i ponad 9 godzin na rowerowym liczniku.
Opłaciło się, jest nowy rekord. Bariera 150 km została przekroczona.
Trasa:
Start rajdu z lekki poślizgiem. Ruszamy z pod TomaziBike o 8:20. W sumie jest nas 36 osób. Z Grupy Wypadowej prócz mnie pojawił się również Krzysiek - debiutant tegorocznej edycji rajdów i mój dzisiejszy dodatkowy kamerzysta ;)
Jak zwykle dojazd monotematyczny tą samą trasą. Pierwszy postój w Ustroniu, uzupełnianie płynów, przekąski w postaci bananów, pomarańczy, arbuzów, ciasteczek... tego dnia głównie skupiam się na bananach i na pomarańczach. Z Ustronia ruszamy na Wisłę, gdzie kawałek za Cieńkowem czeka na nas już ostatni lotny bufet.
Przez Wisłę przelatujemy niczym rowerowa szarańcza. Tak liczna grupka rowerzystów musi robić wrażenie na wąskim deptaku.
Spoglądając na ludzi kąpiących się w Wiśle mam ochotę dołączyć do nich, ale nie taki jest cel tego wypadu. Góra czeka na zdobycie i chłodną wiślańską pokusę trzeba było szybko wyrzucić z głowy.

Widoki z pożarówki © ralph03
Na ostatni bufet trzeba było wjechać pod górkę. W takich chwilach człowiek chce żeby Ziemia była płaska... a to dopiero początek i będzie jeszcze gorzej, dużo gorzej.
Gdy już docieram na ostatni punkt lotnego bufetu, pochłaniam bananową energię, uzupełniam znowu zapas izotonika w bidonie i dodatkowo wlewam 2 litry do bukłaka, tak abym miał już na całą trasę włącznie z powrotem do domu.

Zielony szlak - widoczki © ralph03
Tutaj kończy się asfalt, wjeżdżamy na żwirek drogi pożarowej i serpentynami pniemy się w górę. Dopiero teraz zaczyna doskwierać mi panujący upał. Pot leje mi się z czoła, spływa po nosie i co najgorsze zalewa mi oczy, które zaczynają szczypieć. Ponad 30*C i otwarta przestrzeń robią swoje. Na całe szczęście im wyżej tym lepsze widoki, więc jest jakaś rekompensatatego bólu.
Żeby nie słyszeć własnego oddechu i bicia serducha, które chyba chce wyskoczyć z klatki piersiowej, odpalam mojego wysłużonego iRivera i delektuje się muzyką oraz co jakiś czas widokami.
Na skraju pożarówki czeka na mnie część ekipy rowerowej. Kończy się żwirek, zaczyna się typowy beskidzki szlak turystyczny czyli kamol na kamolu. Kamienie średnie, duże, małe, okrągłe, płaskie... po prostu cały katalog kamiennych utrudnień. Pod górkę dość stromo i ciężko, ale udawało mi się nadrobić na licznych fragmentach prowadzących w dół. Zauważam, że z każdym sezonem czuje się bardziej pewnie na fragmentach gdzie trzeba zjeżdżać po kamieniach. To pewnie doświadczenie, a nie głupota, bo pewne fragmenty (zbyt wysokie półki skalne albo zbyt duże nagromadzenie głazów wraz ze sporą stromizną) odpuszczam i nie ryzykuje. Nie ten typ roweru i szkoda zrobić boom w środku niczego. Co z tego, że mam zawsze ze sobą apteczkę jak i tak będzie boleć i przyjemność nijaka z tego. Bezpieczniej przeprowadzić rower te kilka metrów, żeby znów cieszyć się jazdą.
Jeszcze przed Malinowską Skałą znowu trafiam na ekipę. Tak, tak znowu czekają na mnie :P Mnie jak zwykle nigdzie się nie spieszy, biorę trasę na spokojnie, po drodze robię zdjęcia, nagrywam materiał filmowy z widokami (rok temu ktoś mi zarzucił, że w filmie za mało widoków) i walczę z podjazdami :)

Zielony szlak w tle Żywiec i Skrzyczne © ralph03
Gdy docieram do Malinowskiej Skały, to już tylko Krzysiek na mnie czeka. Jakieś 10 minut wcześniej dzwonił do mnie z pytaniem jak mam daleko i gdzie jestem. W oddali widać mknącą ekipę rowerową. Chwilę odpoczywam i ruszamy z Krzyskiem w kierunku masztu nad którym krążą paralotniarze, a nawet i szybowiec.
Przed 15:30 osiągam 1257 m n.p.m. Jestem wymęczony ale szczęśliwy w końcu to najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, a ja wgramoliłem się na niego już po raz drugi na rowerze. W schronisku zamawiamy z Krzyśkiem tradycyjnie żurek. Wiedzcie, że żurek był rewelacyjny, a ilość białej kiełbasy powalała. Wydaje mi się, że to był najlepszy żurek ze schroniska jaki jadłem :)

Zielony szlak ze Skrzycznego - widok na Malinowską Skałę © ralph03
Ustalamy z resztą ekipy jak będziemy wracać. W sumie to chyba prawie wszyscy jednogłośnie i jednomyślnie obrali kierunek Salmopol, a później asfaltem w dół do Wisły Malinki. Pierwotny mój plan był taki, żeby z Salmopolu pojechać czarnym szlakiem w kierunku Brennej przez Stary Groń, ale zjazd asfaltem w taki upał był zbyt kuszący.
Grupowa fotka na szczycie i zwartą ekipą ruszamy z powrotem do Malinowskiej Skały, gdzie będziemy wjeżdżać na czerwony szlak Stefana Huli w kierunku Przełęczy Salmopol.

Malinowska skała - Widok na Żywiec © ralph03
Mknąc po kamieniach trafiam na pierwszą grupkę osób. Ktoś złapał gumę. Nie ma tragedii, nie pierwszy i nie ostatni raz tego dnia. Opony firmy Bontrager rządziły w łapaniu pan. Zwalniam i za swoimi plecami słyszę głośny syk powietrza... kolejna guma. W tym roku nie u mnie :) Krzysiek rozcina na kamieniach dętkę... i oponę marki? Oczywiście Bontrager :) Prócz zmiany dętki czeka nas klejenie opony.
Ugadujemy się z resztą grupy, że nie muszą na nas czekać, bo chwilę nam to zejdzie. W sumie zostaje z nami Edek, Darek i Tomek.
Krzysiek dostaje ode mnie reprymendę za jeżdżenie na oponach na wykończeniu Ja w ubiegłym roku też w taki sposób złapałem kapcia, też jechałem prawie na slickach, myśląc że jeszcze nie czas na nowe opony. Nawet mniej więcej w tych samym okolicach dziurawiłem dętkę. Może gdzieś tam jakaś żyła wodna płynie.

Malinowska skała - Widok na Skrzyczne © ralph03
W skromnej grupce docieramy do Malinowskiej Skały, chwilkę zjeżdżamy czerwonym szlakiem, a następnie odbijamy na drogę pożarową. Na pożarówce pozostał nam jeden podjazd, a później już szybka jazda w dół.
Tu kolejna awaria, tym razem Tomek łapie gumę. Nie, nie miał Bontragerów na obręczach :)
Ja z racji rozpędzenia się już tego nie oglądałem, tylko dojechałem sam na przełęcz, gdzie czekał na nas Sebastian. Sebastian ruszył w tłumie ze Skrzycznego i stracił Edka z oczu :)

Jaaaa, jak tu jest pięknie :) © ralph03
Gdy już cała nasz grupka dotarła na Salmopol, zaczęła się najszybsza część dzisiejszego dnia. Zjeżdżamy do Malinki asfaltowymi serpentynami. Momentami na liczniku ponad 60 km/h. Na niektórych serpentynach ta predkość była zbyt duża prędkość. Wyrzucało rowery na przeciwny pas. Dodatkowo czuć było, że brakuje przełożeń w rowerze żeby wycisnąć jeszcze coś więcej i pognać w dół jeszcze szybciej. No cóż to góral, a nie szosa ale i tak było super.
W ubiegłym roku wjeżdżałem tu rowerem asfaltem, to w tym roku wreszcie dowiedziałem się jak to jest zjechać asfaltem. Opcja druga zdecydowanie lepsza i dawała dużo frajdy. Człowiek zapomniał o całym zmęczeniu, o tych litrach wylanego potu na podjazdach, o tej walce z myślami, o kołatającym sercu... znów pojawiła się motywacja do dalszej jazdy, znowu są siły na powrót do domu, a nawet myśl żeby wrócić ciut niestandardowo, tak aby przekroczyć barierę 150 km i pokazać kolegów alternatywną trasę. W końcu wszyscy jeździmy po to, żeby coś nowego zobaczyć, coś nowego przeżyć i nie nudzić się - STOP NUDZIE!!! ;)

Widok na Małe Skrzyczne i Skrzyczne © ralph03
Poprowadziłem chłopaków lekko zmodyfikowaną trasą do Jastrzębia, dzięki temu wskoczyło dodatkowe kilka kilometrów i gdy spod biedronkowej myjni dotarłem na garaże na moim liczniku widniało 150 km! Jest to poprawiony rekord z ubiegłego sezonu, gdzie padły 142 kilometry i jest to mój nowy rekord życiowy.
A jeśli jesteśmy już przy padaniu, to padł w rowerze support w rowerze po prawie 5600 kilometrach..
Filmik z wypadu:

Paralotnie nad Skrzycznem i te widoki :) © ralph03
Temperatura:32.0 HR max:177 ( 92%) HR avg:141 ( 73%) Kalorie: 6999 (kcal)
Opłaciło się, jest nowy rekord. Bariera 150 km została przekroczona.
Trasa:
Start rajdu z lekki poślizgiem. Ruszamy z pod TomaziBike o 8:20. W sumie jest nas 36 osób. Z Grupy Wypadowej prócz mnie pojawił się również Krzysiek - debiutant tegorocznej edycji rajdów i mój dzisiejszy dodatkowy kamerzysta ;)
Jak zwykle dojazd monotematyczny tą samą trasą. Pierwszy postój w Ustroniu, uzupełnianie płynów, przekąski w postaci bananów, pomarańczy, arbuzów, ciasteczek... tego dnia głównie skupiam się na bananach i na pomarańczach. Z Ustronia ruszamy na Wisłę, gdzie kawałek za Cieńkowem czeka na nas już ostatni lotny bufet.
Przez Wisłę przelatujemy niczym rowerowa szarańcza. Tak liczna grupka rowerzystów musi robić wrażenie na wąskim deptaku.
Spoglądając na ludzi kąpiących się w Wiśle mam ochotę dołączyć do nich, ale nie taki jest cel tego wypadu. Góra czeka na zdobycie i chłodną wiślańską pokusę trzeba było szybko wyrzucić z głowy.

Widoki z pożarówki © ralph03
Na ostatni bufet trzeba było wjechać pod górkę. W takich chwilach człowiek chce żeby Ziemia była płaska... a to dopiero początek i będzie jeszcze gorzej, dużo gorzej.
Gdy już docieram na ostatni punkt lotnego bufetu, pochłaniam bananową energię, uzupełniam znowu zapas izotonika w bidonie i dodatkowo wlewam 2 litry do bukłaka, tak abym miał już na całą trasę włącznie z powrotem do domu.

Zielony szlak - widoczki © ralph03
Tutaj kończy się asfalt, wjeżdżamy na żwirek drogi pożarowej i serpentynami pniemy się w górę. Dopiero teraz zaczyna doskwierać mi panujący upał. Pot leje mi się z czoła, spływa po nosie i co najgorsze zalewa mi oczy, które zaczynają szczypieć. Ponad 30*C i otwarta przestrzeń robią swoje. Na całe szczęście im wyżej tym lepsze widoki, więc jest jakaś rekompensatatego bólu.
Żeby nie słyszeć własnego oddechu i bicia serducha, które chyba chce wyskoczyć z klatki piersiowej, odpalam mojego wysłużonego iRivera i delektuje się muzyką oraz co jakiś czas widokami.
Na skraju pożarówki czeka na mnie część ekipy rowerowej. Kończy się żwirek, zaczyna się typowy beskidzki szlak turystyczny czyli kamol na kamolu. Kamienie średnie, duże, małe, okrągłe, płaskie... po prostu cały katalog kamiennych utrudnień. Pod górkę dość stromo i ciężko, ale udawało mi się nadrobić na licznych fragmentach prowadzących w dół. Zauważam, że z każdym sezonem czuje się bardziej pewnie na fragmentach gdzie trzeba zjeżdżać po kamieniach. To pewnie doświadczenie, a nie głupota, bo pewne fragmenty (zbyt wysokie półki skalne albo zbyt duże nagromadzenie głazów wraz ze sporą stromizną) odpuszczam i nie ryzykuje. Nie ten typ roweru i szkoda zrobić boom w środku niczego. Co z tego, że mam zawsze ze sobą apteczkę jak i tak będzie boleć i przyjemność nijaka z tego. Bezpieczniej przeprowadzić rower te kilka metrów, żeby znów cieszyć się jazdą.
Jeszcze przed Malinowską Skałą znowu trafiam na ekipę. Tak, tak znowu czekają na mnie :P Mnie jak zwykle nigdzie się nie spieszy, biorę trasę na spokojnie, po drodze robię zdjęcia, nagrywam materiał filmowy z widokami (rok temu ktoś mi zarzucił, że w filmie za mało widoków) i walczę z podjazdami :)

Zielony szlak w tle Żywiec i Skrzyczne © ralph03
Gdy docieram do Malinowskiej Skały, to już tylko Krzysiek na mnie czeka. Jakieś 10 minut wcześniej dzwonił do mnie z pytaniem jak mam daleko i gdzie jestem. W oddali widać mknącą ekipę rowerową. Chwilę odpoczywam i ruszamy z Krzyskiem w kierunku masztu nad którym krążą paralotniarze, a nawet i szybowiec.
Przed 15:30 osiągam 1257 m n.p.m. Jestem wymęczony ale szczęśliwy w końcu to najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, a ja wgramoliłem się na niego już po raz drugi na rowerze. W schronisku zamawiamy z Krzyśkiem tradycyjnie żurek. Wiedzcie, że żurek był rewelacyjny, a ilość białej kiełbasy powalała. Wydaje mi się, że to był najlepszy żurek ze schroniska jaki jadłem :)

Zielony szlak ze Skrzycznego - widok na Malinowską Skałę © ralph03
Ustalamy z resztą ekipy jak będziemy wracać. W sumie to chyba prawie wszyscy jednogłośnie i jednomyślnie obrali kierunek Salmopol, a później asfaltem w dół do Wisły Malinki. Pierwotny mój plan był taki, żeby z Salmopolu pojechać czarnym szlakiem w kierunku Brennej przez Stary Groń, ale zjazd asfaltem w taki upał był zbyt kuszący.
Grupowa fotka na szczycie i zwartą ekipą ruszamy z powrotem do Malinowskiej Skały, gdzie będziemy wjeżdżać na czerwony szlak Stefana Huli w kierunku Przełęczy Salmopol.

Malinowska skała - Widok na Żywiec © ralph03
Mknąc po kamieniach trafiam na pierwszą grupkę osób. Ktoś złapał gumę. Nie ma tragedii, nie pierwszy i nie ostatni raz tego dnia. Opony firmy Bontrager rządziły w łapaniu pan. Zwalniam i za swoimi plecami słyszę głośny syk powietrza... kolejna guma. W tym roku nie u mnie :) Krzysiek rozcina na kamieniach dętkę... i oponę marki? Oczywiście Bontrager :) Prócz zmiany dętki czeka nas klejenie opony.
Ugadujemy się z resztą grupy, że nie muszą na nas czekać, bo chwilę nam to zejdzie. W sumie zostaje z nami Edek, Darek i Tomek.
Krzysiek dostaje ode mnie reprymendę za jeżdżenie na oponach na wykończeniu Ja w ubiegłym roku też w taki sposób złapałem kapcia, też jechałem prawie na slickach, myśląc że jeszcze nie czas na nowe opony. Nawet mniej więcej w tych samym okolicach dziurawiłem dętkę. Może gdzieś tam jakaś żyła wodna płynie.

Malinowska skała - Widok na Skrzyczne © ralph03
W skromnej grupce docieramy do Malinowskiej Skały, chwilkę zjeżdżamy czerwonym szlakiem, a następnie odbijamy na drogę pożarową. Na pożarówce pozostał nam jeden podjazd, a później już szybka jazda w dół.
Tu kolejna awaria, tym razem Tomek łapie gumę. Nie, nie miał Bontragerów na obręczach :)
Ja z racji rozpędzenia się już tego nie oglądałem, tylko dojechałem sam na przełęcz, gdzie czekał na nas Sebastian. Sebastian ruszył w tłumie ze Skrzycznego i stracił Edka z oczu :)

Jaaaa, jak tu jest pięknie :) © ralph03
Gdy już cała nasz grupka dotarła na Salmopol, zaczęła się najszybsza część dzisiejszego dnia. Zjeżdżamy do Malinki asfaltowymi serpentynami. Momentami na liczniku ponad 60 km/h. Na niektórych serpentynach ta predkość była zbyt duża prędkość. Wyrzucało rowery na przeciwny pas. Dodatkowo czuć było, że brakuje przełożeń w rowerze żeby wycisnąć jeszcze coś więcej i pognać w dół jeszcze szybciej. No cóż to góral, a nie szosa ale i tak było super.
W ubiegłym roku wjeżdżałem tu rowerem asfaltem, to w tym roku wreszcie dowiedziałem się jak to jest zjechać asfaltem. Opcja druga zdecydowanie lepsza i dawała dużo frajdy. Człowiek zapomniał o całym zmęczeniu, o tych litrach wylanego potu na podjazdach, o tej walce z myślami, o kołatającym sercu... znów pojawiła się motywacja do dalszej jazdy, znowu są siły na powrót do domu, a nawet myśl żeby wrócić ciut niestandardowo, tak aby przekroczyć barierę 150 km i pokazać kolegów alternatywną trasę. W końcu wszyscy jeździmy po to, żeby coś nowego zobaczyć, coś nowego przeżyć i nie nudzić się - STOP NUDZIE!!! ;)

Widok na Małe Skrzyczne i Skrzyczne © ralph03
Poprowadziłem chłopaków lekko zmodyfikowaną trasą do Jastrzębia, dzięki temu wskoczyło dodatkowe kilka kilometrów i gdy spod biedronkowej myjni dotarłem na garaże na moim liczniku widniało 150 km! Jest to poprawiony rekord z ubiegłego sezonu, gdzie padły 142 kilometry i jest to mój nowy rekord życiowy.
A jeśli jesteśmy już przy padaniu, to padł w rowerze support w rowerze po prawie 5600 kilometrach..
Filmik z wypadu:

Paralotnie nad Skrzycznem i te widoki :) © ralph03
Rower:Cube LTD Pro 2011
Dane wycieczki:
150.18 km (43.00 km teren), czas: 09:12 h, avg:16.32 km/h,
prędkość maks: 62.30 km/hTemperatura:32.0 HR max:177 ( 92%) HR avg:141 ( 73%) Kalorie: 6999 (kcal)
K o m e n t a r z e
Marcinku nie na slikach, bo tylną oponę wymieniłem na tą która była przy rowerze przy zakupie:) (trochę leżała w szafie i mogła delikatnie sparcieć:P), a przód prawie nowy. Teraz czekam na nowiuśkie Continetale race king 2.2:), może te troszkę dłużej mi posłużą. Marcin kuruj się i wracaj do kręcenia korbą:)
dziabolek - 06:09 środa, 23 lipca 2014 | linkuj
Serce się łamie jak czytam ten wpis na prawdę fajnie ci to wyszło :). Wyśle że za jakiś czas dojdę do pełnej sprawności .
A co do opon Krzyśka on na tych slikach pojechał na Skrzyczne nie mam słów ;p. Czekam na film i myślę że będzie to uwiecznione marcinsjz - 14:14 wtorek, 22 lipca 2014 | linkuj
Komentuj
A co do opon Krzyśka on na tych slikach pojechał na Skrzyczne nie mam słów ;p. Czekam na film i myślę że będzie to uwiecznione marcinsjz - 14:14 wtorek, 22 lipca 2014 | linkuj